niedziela, 6 grudnia 2015

Rozdział 70

- Przeleciałem ją pierwszy. Dawaj hajs. - obserwuję jak Ross bierze kasę od Oliviera. Przecież oni się nienawidzą! A od kiedy zakładają się osoby, które się lubią? W sumie od zawsze. Przyglądam się im zza drzewa. Kiedy pieniądze trafiają w ręce Ross'a odzywam się spod drzewa.
- Nie wierzę! - Ross i Olivier odwracają się w moją stronę, a ja śmieję się pod nosem. Naturalnie jestem wściekła. -  Nie mogę uwierzyć! Tylko po to tak szybko wyszedłeś! ! - nie wierzę, że potrafię tak opanować swoje nerwy. Ale nie jestem smutna. Tylko wkurzona.
- Jane słuchaj... - Olivier łapie mnie za rękę, ale ja go odtrącam nie patrząc mu się nawet w oczy.
- Mam do Ciebie dwie sprawy Ross. Po pierwsze ta kasa należy do mnie.
- Niby za co? - jeszcze ma czelność się kłócić.
- Wygrałeś zakład, którego przedmiotem byłam ja! - szepczę mu do ucha. - O i za wszystkie korepetycje!
- Nie, Jane to nie tak!
- A jak? Nie mam Ci już nic do powiedzenia Ross. To był ostatni raz kiedy Ci zaufałam. Nie chcę Cie znać. - odwracam się na pięcie i chcę odejść, ale Ross mnie zatrzymuje.
- Kocham Cię!
- Słyszałam to już wiele razy i jakoś zawsze Ci wierzyłam, ale nie tym razem. - przewracam oczami i uciekam do domku.

Wpadam do domku, tak, że Gwen i JJ zrywają się z łóżek. Cała się trzęsę, ale to nie powstrzymuje mnie przed spakowaniem się i wyjechaniem stąd jak najszybciej. Nie wytrzymam ani minuty dłużej w tym wariatkowie. Mam tego dosyć! To koniec.
- Jane! - JJ do mnie krzyczy, ale ja udaję, ze jej nie słyszę - Jane! Uspokój się i spójrz na mnie! Czemu płaczesz?
- Wiesz, ze głupie pytania mają głupie odpowiedzi? - JJ domyśla się, ze chodzi o Ross'a.
- Wiedziałam, ze nie powinnaś się z nim zadawać.
- Ach tak? A kto cały czas mówił żebym sobie wszystko z nim wyjaśniła? Kto w pieprzone Halloween zamknął nas razem w jednym pokoju w strasznym domu? - jestem tak zła, ze nie zwracam uwagi na to czy JJ będzie wściekła czy nie.
- Uspokój się Jane. - mówi Gwen.
- Mówisz do mnie? Niby taka uległa Rossowi, a jednak jak byliście sam na sam to miałaś trochę inne podejście do jego zadufanej osoby. Ja pierdole! Mam dość fałszywców takich jak wy! - trzaskam drzwiami.

Czekam na przystanku na najbliższy autobus. Wiem, że mogę mieć spore kłopoty uciekając z obozu, ale wsi mi to.
- Jane! - no nie. Olivier.
- Co chcesz?
- Nie założyliśmy się o Ciebie z Rossem.
- Oh. Bardzo interesujące. - Wywracam oczami.
- Założyliśmy się o tą blondynę z czerwonym pasemkiem.
- I myślisz, że to go  ratuje z tego wszystkiego co zrobił? - nie do wiary! - Słuchaj, powiedział, że mnie kocham z jakiś milion razy,odważył sie zaśpiewać mi piosenkę przy ludziach. W jakiś sposób w końcu mi to udowodnił. No i spierdolił. Proste. skoro on po wyznaniach miłosci wciąż potrafi zakładać się o zaliczanie innych lasek to ja nie mam pytań. - patrzę się niepewnie na stopy - O mój autobus!
- Nie jedź Jane!
- Sory Olivier, ale nie znamy się na tyle długo, żebyś mógł mnie zatrzymać. - wsiadam do autobusu i zajmuje ostatnie miejsce przy oknie. Nakładam słuchawki i z niezwykłą łatwością zasypiam.

- Przepraszam! Panienko? - kierowca budzi mnie z głębokiego snu. - Koniec trasy. - uśmiecha sie do mnie i podaje mi torbę.
- Dziękuję. - biorę ją i wysiadam. Całe szczęście, że dworzec autobusowy jest niedaleko od mojego domu.
Szybko dochodzę z walizką pod drzwi i je otwieram. Rodzice jak zwykle w pracy. Nic nowego.
Padam na sofę i włączam telewizor. Masters of sex na kanale. Cóż za ironia!
Biorę laptopa i sprawdzam pocztę. Przeceny, zniżki bla bla, chwila... zauważam mail dotyczący pracy w Grecji. Wysłałam podanie o pracę juz miesiąc temu, ale nikt się nie odezwał. A nagle widzę, że mam się znaleźć tam już jutro. No pięknie! Jak mam to zrobić? W sumie... bilety są zarezerwowane przez pracodawce wystarczy pojechać i tyle. Przydadzą mi się takie wakacje z dala od Ross'a...

Wieczorem zaczynam pakować wszystkie rzeczy niezbędne do Grecji. Dostałam maila, ze będę kelnerką w jakimś hotelu. Dla mnie okej.
- Jesteś pewna córciu, ze nie chcesz wrócić na obóz?
- Jestem.
- Właściwie czemu stamtąd wróciłaś?
- Dlatego, że dostałam maila z Grecji, a wiesz, ze Grecja zawsze mi się podobała. Poza tym wolę zbierać brudne talerze niż douczać matmy.
- Rozumiem. - czuje, ze mi nie wierzy, ale nie dbam o to - Idź spać!
- Mamo!
- Tak?
- Gdyby wiesz... ktoś sie pytał gdzie jestem to powiedz, ze odpoczywam u babci w Miami.
- Ale...?
- Po prostu chce mieć spokój,
- Rozumiem.

Następnego dnia ląduje w Grecji. Głowa boli mnie masakrycznie po kilkunastu godzinnym locie. Na całe szczęście hotel jest niedaleko od lotniska.
- Dzień dobry. Moje nazwisko Casterwill. Miałam się tu stawić jako kelnerka.
- Rzeczywiście. Poproszę pani dowód. - podaje dowód szefowej, a on bierze go, ukazując swoje idealne paznokcie. - To pani hotel?
- Oh, nieee - uśmiecha się - To hotel pana Cassellas. A pani, panno Jane, będzie pracować z jego siostrzeńcem. - No swietnie. Będę musiała codziennie słuchać, ze to hotel jego wujka... - O właśnie idzie... Naggelis! To twoja nowa współpracownica.
- Hej!
- Heeeej... - panowie i panie... greccy bogowie wciąż isteniją.

______________________________________________________________________
Myślę, ze krótka notka się nada. Nie mam w ogole weny i czasu, ale bardziej weny. Ross i Jane mi sie powoli nudzą. Jednak nie odkładam pisania. W mojej głowie pojawiła się taka myśl, którą właśnie opracowałam w Grecji. Będzie to zupełnie inne niż Ross i Jane z którymi niedługo pragnę się pożegnać :/ kocham ich wciąż. ale już mnie totalnie nudzą xd na ich miejsce wejdą Ross (wiadomo o nim najlepiej się mi pisze) i Maria - kompletnie inna dziewczyna niż moja ukochana Jane. Wiem, ze wiekszosc by wolała, zebym wstawiała wczesniej, ale po prostu brak weny jest czyms okropnym. Mam nadzieje ze mi wybaczycie i przyszykujecie sie na nową opowiesc kiedy tą oczywiscie postaram sie doprowadzic do konca w troche szybszym czasie. Trzymajcie sie! Nie sprawdziłam błęów, bo jestem leniwa!!!

wtorek, 29 września 2015

Rozdział 69 cz. 4/4

- Jane! Nie żartuj sobie ze mnie. - on nie jest pewien co zrobić!
- Nie żartuję...
- Dobra.- Chłopak podchodzi do mnie, bierze mnie pod pośladki i zaczyna ostro całować.
- Nie, aż tak nachalnie. jesteśmy na dworze.
- Chyba wciąż zbyt słabo mnie znasz...
Chłopak całuje mnie delikatnie, po czym opuszcza mnie na ziemię.
- Co ty robisz?
- Pamiętasz jak się poznaliśmy?
- Niestety tak... - przeciągam kąśliwie.
- Pamiętasz jak zawsze miałam ochotę choćby Cię pocałować, a ty za każdym razem mi uciekałaś?
- Tak?
- Teraz poczujesz jak to jest. Chodź wracam na salę. - chłopak odwraca się na pięcie i idzie w stronę kawiarni.
- Czekaj! Co? - nie mogę w to uwierzyć. - Jeszcze Ci... no wiesz... - krępuję się własnym pytaniem. Chodzi mi o to, czy jego "własność' nie jest jeszcze w stanie pospolitego ruszenia.
- Dam sobie radę - i tak widzę, ze nie dasz Lynch!
Idę naburmuszona w stronę kawiarni. Żeby nie przeszkadzać zajmujemy z Ross'em ostatni stolik i wsłuchujemy się w nudną przemowę dyrektora obozu. Nagle czuję rękę blondyna, która masuje moja nogę. O nie... Czuję jak ręka blondyna powoli wślizguję się przez moje spodnie. Blondyn zaczyna masować mnie po moich... czułych, kobiecych miejscach. To okropne, ze nie mogę nic, a nic zrobić, przy tych wszystkich ludziach. Próbuję odsunąć jego rękę od moich spodni, ale blondyn okazuje się za silny.
- Przestań... - syczę przez zęby, ale blondyn się tylko uśmiecha. To co robi jest przyjemne... cholernie przyjemne. Próbuję połaskotać blondyna, ale ten... nie ma łaskotek. Co za matoł! Niech on przestanie, bo dojdę w tej kawiarni przy wszystkich!
- Ross!
- Co? - pyta złośliwie.
- Wiesz co będzie jak wiesz... - szepczę uparcie. - Ross błagam... - patrzę się na blondyna wielkimi oczami. Ross powoli wyjmuje swoją rękę i lekko oblizuje opuszki palców. To ohydne, ale i z lekka podniecające... Co ja wygaduję? Co on sobie wyobraża? Po tych wyznaniach zamierza mnie już tak zawsze traktować? Jak podwładną? Może o to mu chodziło...
- Nie rób tak więcej!
- Myślę, że teraz twoja kolej.
- Co?
- Słyszałaś... - ostatnio słyszę wiele rzeczy. O nie... tego to ja na pewno nie zrobię.
- Teraz ty sobie poczekaj... - mówię z fałszywym uśmieszkiem.
- Sama tego chciałaś! - szepcze chłopak i ponownie wkłada swoje zręczne palce do moich majtek. No nie mogę. Zaraz osobiście zwariuję!
Nagle gdy wszystkie krzesła się rozsuwają tworząc ogromny hałas, ja odczuwam falę ciepłej rozkoszy płynącej z dołu ku górze.
- Przesadziłeś! - warczę na blondyna. Jestem naprawdę zła.
- Tak, ale teraz możemy się zabawić gdzie chcemy!
- O czym ty mówisz?
- Cóż kiedy ty nawiasem mówiąc "dochodziłaś" ja uważnie słuchałem i cała ta zgraja jedzie teraz do miasta. My również powinniśmy, ale... wolę ten czas wykorzystać z tobą.
Ross bierze mnie za rękę. Czuję się jakbym fruwała. Czuję się tak jak czułam się kiedy pierwszy raz się ze sobą kochaliśmy. To było magiczne. Ale jak będzie teraz?
Jadąc autobusem prawie nie wytrzymuję. Muszę to zrobić. Delikatnie obejmuje policzek Ross'a i prawie nachalnie wbijam się w jego usta. Są takie gorące. Ku mojemu zaskoczeniu blondyn mnie puszcza.
- Co ty robisz?
- Każę Ci czekać tak jak ty kiedyś mnie.
- Ale...! - kładzie mi palec na ustach a ja prawie eksploduję.

Kiedy wysiadamy z autobusu kieruję się do domków, ale Ross szybko łapie mnie za rękę.
- Jane czy ty nie masz fantazji, wyobraźni? - moje imie w jego ustach brzmi tak... ach...
- Mam... - o co mu chodzi.
- Zobaczymy. - ale on dziś tajemniczy...
Bierze mnie za rękę, a drugą zasłania mi oczy. Zaczynam się śmiać.
- Ross nic nie widzę!
- I całe szczęście... wszystko byś mi popsuła. - mówi śmiejąc się. To jest urocze!
Idę powoli. Ross delikatnie mnie objął i prowadzi całując mnie delikatnie w szyję. Jak para zakochanych nastolatków... a przecież jesteśmy już dorośli.
Czuje, że weszliśmy do jakiegoś budynku. O nie... Czy on prowadzi mnie do szkoły?
Słyszę jak kopie drzwi od jednej z sal, po czym zręcznie zamyka je kluczem.
Nagle odsłania mi oczy.
- Co... to ma być?
- Nasz najlepszy seks.
Podchodzi do mnie i zręcznie ściąga mi bluzkę. Równie szybko pozbywa się moich szortów. Stoję naga na środku sali, w której uczę! Co za wstyd. Nagle Ross rzuca mnie na ławkę tak delikatnie, a jednak z taką męską siłą, zaczyna całować mnie od brzucha w górę dochodząc do moich ust. Całuje je gorąco, ale z... prawdziwym uczuciem! Czyli chyba rzeczywiście mówił prawdę...
- Umm, Ross?
- Tak? - mówi dysząc ciężko gdy po raz szósty całuje mój brzuch.
- Sam wymyśliłeś z tym śpiewaniem?
- Nie. - w sekundę siadam na ławce zakrywając się rękoma. Czuję się wściekła.
- Co? A więc znowu! Próbujesz być romantyczny, ale to zbyt trudne dla twojego ego! Phi!
- Dasz mi skończyć? Kazali mi zaśpiewać. Wiesz dyrektor obozu bardzo na to nalegał. Ale piosenka... była dla ciebie. Miałem zamiar Ci ją zaśpiewać sam na sam, ale uznałem, że skoro chciałaś bym to udowodnił to udowodniłem to całemu obozowi.
- Tylko nauczycielom...
- A co Cię obchodzą te dzieciaki?
- A ta blondyna z czerwonym pasemkiem.
- Słuchaj... ją potraktowałem jak każdą... a ty jesteś kolejną, ale nie każdą.
- Nie bądź teraz filozofem, tylko moim bad boy'em i mnie pocałuj... - nie mam ochoty się kłócić. Ale po raz pierwszy to ja chce dominować. Łapię chłopaka za ramiona i rzucam na ławkę całując go gorąco.
- Nie mam ochoty na seks. - co? I to mówi Ross? Co?
- Co?
- Żartowałem... ale nie licz na dominacje. - chwyta mnie pod pachy i sadza na ławce. - Mam dosyć tej gry wstępnej. Szybko zdejmuje ze mnie majtki i delikatnie we mnie wchodzi. Ale nie skupiam sie na tym. Tak naprawdę mam ochotę się z nim dziś tylko całować. Bo wiem, ze mnie kocha! I inni też to wiedzą. Ale... co z tą Raf... może... ale nie mam czasu o tym myśleć bo właśnie... zaczynam się skupiać na naszym seksie. Szybko się orientuje, że Ross przestał się we mnie poruszać i patrzy mi się w oczy.
- Coś nie tak?
- Jesteś śliczna.
- Dzięki. - to zabawne. Ross zaczyna się znowu poruszać, ale nagle ktoś zaczyna ciągnąć za klamkę...
szybko zakrywamy sobie usta. Na szczęście zamknęliśmy drzwi, ale ktoś mógł nas usłyszeć. Ktoś przestaje szarpać za klamkę, ale my nadal trzymamy swoje dłonie na ustach drugiej osoby.
- Jezu... - szepczę.
- Uh... - Ross wypuszcza powietrze i zaczyna się śmiać, co mnie również doprowadza do łez.
- Wyobraź sobie wypowiedzenie z obozu... "Uprawiali seks na ławce szkolnej". I potem ten wstyd w szkole. No i twoja kariera...
- Racja. Ale na razie liczysz się tylko ty. - O BOŻE! Ross ponownie we mnie wchodzi, ale ja już jestem tak nabuzowana, że... że juz nie mogę. I myślę, ze Ross doszedł do tego samego wniosku.
Powoli ze mnie wychodzi i jak gdyby nigdy nic zaczyna się ubierać. Ja też szybko zakładam ubrania, a Ross wychodzi. Uznaje, ze powinnam wyjść trochę później niż on, żeby nie było podejrzeń.
****
- Wygrałem.
- Co?
- Wygrałem. Przeleciałem ją pierwszy.

________________________________________________________________________________
Co sie dzieje, ze żyję? No cóż wybaczcie ale chciałam napisać rozdział juz w sierpniu ale generalnie cały sierpien nie miałam  wifi bo najpierw Grecja a potem obóz w jakims zadupiu.
No ale.... jutro widzimhy sie na koncercie! Mam nadzieje ze pogadam sobie z kilkoma osobami, które bardzo lubia moj blog, bo mam ochote wam podziękować :)


wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 69 cz. 3/4

- Jane, dobrze się czujesz? - pyta JJ, kiedy po raz trzeci upuszczam widelec na talerz.
- Jasne - odpowiadam, próbując zachować normalny ton głosu.
- To przestań upuszczać te sztuczce, bo zabrudzisz sobie całą bluzkę. - mówi JJ. Dziś okropnie drażni mnie jej głos. Odchodzę od stołu w stołówce i wracam do domku. Opadam bezsilnie na łóżko.
- Jane! Podasz mi lokówkę? - krzyczy Gwen z łazienki, a ja niechętnie wstaję z łóżka i biorę urządzenie z szafki. - Dzięki. - mówi Gwen i zabiera się za kręcenie włosów. Nie rozumiem po co? Panuje tutaj taka wilgoć, ze włosy skręcą się jej od razu. - Jane?
- Wybacz Gwen, ale wychodzę. - unikam wzroku blondynki i szybko wyślizguję się przez drzwi.
Kieruję się nad jezioro, ale zauważam, że Olivier razem ze swoimi chłopakami grają w siatkówkę, więc szybko rezygnuję i kieruję się dalej na pole pszenicy. Trochę jak w filmach, ale co mi tam.

Siadam gdzieś na trawie daleko od obozu. Podmuch wiatru smaga mi twarz. Przyjemne uczucie. Kładę się na plecy i wsłuchuję się w odgłosy lasu. Moja "medytacja" nie trwa za długo, ponieważ Słyszę dzwonek telefonu. Po co ja go to brałam? Wyciągam telefon z tylnej kieszeni i doznaję szoku. Brandon? Po co on dzwoni?
- Halo?
- Hej, księżniczko! - mówi. Księżniczko? Co to za język? W życiu tak do mnie nie mówił. - Zechcesz się może odwrócić?
- Co?
- Odwróć się! - odwracam się i widzę Brandona z różą w ręce. To jakieś żarty? Co on wyprawia? Mimo wszystko cieszę się na jego widok.
- O mój Boże! Hej! - rzucam mu się na ramiona. Wciąż jest mi bliski, choć ostatnio nie mieliśmy najlepszych stosunków. - Co ty tu robisz? - pytam, puszczając go i spoglądając w jego niebieskie oczy.
- Jestem u dziadków. Z Jessicą. - markotnieję. Choć sama go namawiałam, żeby spróbował do niej wrócić. Powinnam się cieszyć. Powinnam...
- W takim razie nie powinieneś jej towarzyszyć? Wiesz skoro jesteście... rodzicami. - ledwo przechodzi mi to przez gardło. - Jak ją przekonałeś żebyście do siebie wrócili?
- Zaczęliśmy się dogadywać. Teraz znaleźliśmy mieszkanie.
- Naprawdę? To świetnie!
- Znalazłem pracę jako menager, a Jessica chce skończyć szkołę, - na serio? Myślałam, ze ona zrobi wszystko by tam nie wrócić, a ciąża okazała się świetną wymówką.
- Gdzie chce ją skończyć?
- No... u was.
- Co? Przecież jak wkurzy czymś Ross'a to raz dwa się nią zajmie.
- Też jej to mówiłem, ale uznała, ze Ross pewnie już dorósł.
- Chyba się przeliczy. Nieważne. Twoi rodzice zaakceptowali Jessicę, no... i dziecko?
- O dziwo... tak. Było trochę trzaskania drzwiami, ale kiedy powiedziałem, ze z nią zerwałem to kazali mi wracać. Nigdy ich nie zrozumiesz. - uśmiecha się.
- Dziękuję za różę, ale... po co?
- Cóż...bo znaleźliśmy to mieszkanie, ale w innym mieście..  Daleko.
- Co? - nie mogę w to uwierzyć. To jak cios w serce. - Ale ona chce skończyć szkołę.
- Ona ten jeden rok będzie mieszkała u rodziców, a ja już... tam - zakłopotany wskazuje na kwiatek - To na pożegnanie.
- Kiedy się wyprowadzasz?
- Na koniec wakacji.
- To nie mogłeś mi tego powiedzieć jak wrócę do domu? - prawie krzyczę.
- Nie.
- Niby czemu?
- Wiesz gdzie jesteśmy?
- Nad jeziorem?
- A nad jakim? - cholera. To już 4 lata. Od obozu, na którym się poznaliśmy, a ja nawet nie skojarzyłam faktów, że to jest to samo miejsce.
- Chyba nie możemy już za bardzo wspominać, skoro ty masz... partnerkę życia - uśmiecham się zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Ale zawsze możemy się przejść.
- Nad to jezioro?
- Tak? Jakiś problem?
- Nie jasne, ze nie. - Brandon obejmuje mnie ramieniem. Wracają wspomnienia. Te lepsze i te gorsze.

Idziemy powoli śmiejąc się ze starych wspomnień. Brandon przeprasza mnie za wszystko złe co kiedykolwiek zrobił. Cieszy mnie to.  W końcu żegnamy się w dobrym stylu.
Kiedy dochodzimy do plaży robi się... nieprzyjemnie.
- Jane! - widzę Oliviera, który do mnie macha, a po chwili zwraca uwagę na Brandona i z wściekłą miną wraca do grania w piłkę.
Siedzę z Brandonem wspominając najzabawniejsze sytuacje z obozu. To dziwne, ze tak dobrze to pamiętamy, choć minęły już 4 lata.
- Muszę już lecieć - mówi wstając i dając mi buziaka w policzek. Mocno go przytulam. Czuję jak łzy napływają mi do oczu, ale próbuje je ukryć. - Pa.
- Pa. - Brandon odchodzi. Nagle czuję, jak ktoś dotyka mojego ramienia.
- I co? Kolejnego se znalazłaś?
- Odczep się Olivier! - Próbuję odejść, ale niebieskooki znów mnie zaczepia.
- Jemu też dałaś, co?
- Odwal się! - krzyczę i odpycham bruneta, a ten uderza mnie w twarz. Nagle wszystko dzieje się tak szybko.
- Spierdalaj! - widzę jak Ross podbiega do Oliviera i przywala mu w twarz. Zaczynają się bić.
- Przestańcie!!! - krzyczę to w chwili kiedy Ross przywala Olivierowi po raz ostatni, a niebieskooki ucieka. Zaczynam ryczeć. Co to miało być?! Olivier zachował się jak Brandon. Ten stary Brandon. Tylko Ross wciąż ten sam. Prawie... taki sam.
- W porzadku? - pyta, a ja nie jestem w stanie wydusić słowa.
Blondyn bierze mnie pod ramię i zaprowadza do swojego domku, w którym na szczęście nikogo nie ma.
- O co chodziło? - pyta sadzając mnie na łóżku. Nie jestem w stanie się uspokoić.
- Byłam... z Brandonem.
- Chwila... Co, do cholery?
- No przyszedł mnie pożegnać.
- A co? Umiera? - Ross zajmuję się telefonem, ale co jakiś czas spogląda na mnie.
- Nie no, wyprowadza się z Jessicą i jej dzieckiem.
- Aaa. - odpowiada beznamiętnie, choć widać, ze coś nim poruszyło. - Czekaj, nic Ci nie jest? - bierze mnie pod brodę i zaczyna gładzić po policzku. Błagam niech on przestanie.
- Wszystko w jak najlepszym porządku. - próbuję delikatnie odsunąć jego rękę. Wstaję i kieruję się do wyjścia.
- Jane?
- Co?
- Myślałaś o naszej wczorajszej rozmowie? - no nie...
- Ymm. No może...
- Wczoraj powiedziałaś tylko "nie wiem". Jak mogę Ci cholera udowodnić, że mówię prawdę?
- Nie wiem Ross. Wierzę Ci, ale za chwilę znów będziesz tym macho, który uwielbia zaliczać laski i w ogóle. Może przechodzisz jakieś... późniejsze dojrzewanie. - śmieje się w duchu na wspomnienie Ross'a jako buntującego się nastolatka.
- To jak mam Ci to udowodnić?
- Nijak - uśmiecham się i rozkładam ręce - No chyba, ze zrobisz jakieś wielkie show tak, żeby wszyscy się dowiedzieli - podpuszczam chłopaka pękając w duchu ze śmiechu. - Pa Ross.

Wracam do domku. Wiem, ze go kocham, ale nie jestem głupia. Spoglądam na plan i nagle zdaję sobie sprawę, że jest sobota. Więc możemy wyjechać do miasta, ale nie mam na to najmniejszej ochoty. Nawet nie wiem gdzie bym mogła jechać. Widzę jak JJ wchodzi do domu i od razu zagląda do szafy po czym wyjmuje jakąś zwiewną sukienkę.
- Wstawaj!
- Mmmm... po co? - wchodzę pod kołdrę. Po dzisiejszym dniu... pożegnaniu z Brandonem, po przywaleniu mi przez Oliviera i po bójce chłopaków, nie mam na nic ochoty.
- Mamy jakieś spotkanie w tej kawiarni przy mieście?
- Kto?
- Wszyscy wiesz... nauczyciele. - mówi przekładając sukienkę przez głowę.
- No nie... - dawno nie miałam takiej niechęci na zrobienie czegoś.
- Chodź i nie marudź. - patrzę na JJ spode łba i kieruję się do szafy. Biorę pierwsze, lepsze, "ładniejsze" szorty i jakąś mniej letnią bluzeczkę.
Wychodzimy z domku. JJ ciągnie mnie za rękę, a ja ociągam się najbardziej jak mogę. Wchodzimy do autobusu. Zakładam słuchawki na uszy. Na moje nieszczęście w słuchawkach leci HMUOY - R5. Po co ja ją w ogóle ściągnęłam?
Dojeżdżamy do kawiarni. Z JJ zajmujemy stolik przy Gwen.
- Wiecie w ogóle po co to spotkanie?
- Niby jakaś zmiana planów... - ale Gwen nie kończy bo nagle na scenie kawiarni, gdzie zwykle gra jakaś kocia kapela, pojawia się Ross. Za nim wchodzą jacyś goście, którzy zasiadają przy instrumentach.
- Co? O nie nie nie... - mówię do siebie półgłosem. Nie wierzę, że to łyknął.
Ross zaczyna śpiewać. Rusza seksownie biodrami, a jego język tak cudownie świdruje. Czy to nie dziwne, ze śpiewanie przypomina seks?

I don't know what love is
But I know I've never felt like this
Your kiss is magic
Like a circle, yeah, it's perfectness
And I can say yes, tore you in two
You say it first - It's easy for you
Even though I know that it's true
I can't say I'm in love

Zaczynam się chichrać jak nastolatka gdy widzi plakat Zaca Efrona w gazetce. Ale nie dlatego, że jest to urocze, to jest zabawne. Choć urocze też. Trochę.
Blondyn schodzi ze sceny i zaczyna śpiewać do każdej kobiety w kawiarni. Nawet do sprzątaczki z naszego ośrodka.

Is this love? Is this love?
Yeah, this is love

Po tych słowach powoli zbliża się do mnie. Zaczynam się nerwowo śmiać i zakrywać usta ręką.

I know what love is
And I know I've never felt like this
Your kiss is magic
Like a circle, yeah, it's perfectness
I can say yes, tore you in two
I'll say it first only for you
I can say yes, tore you in two
I'll say it first only for you
I'm starting to realize that it's true
I'll say it first only for you
There's only one thing left to do
Baby, I love you
Baby, I'm in love with you
Baby, I love you

Cała kawiarnia klaszcze. spoglądam na JJ, która ma strasznie kwaśną minę, ale widać, ze ją to mocno zaskoczyło.
- Teraz Ci udowodniłem?
- Nie wierzę! Ja Cię tylko podpuszczałam! Udowodniłeś, tak, ale...
- No nie...
- Nadal nie chce mi się wierzyć... - jak on mógł to zrobić?
- Jane! Nawet mi to udowodnił! - mówi JJ.
- JJ nie wtrącaj się! - warczę na dziewczynę. Wychodzę z kawiarni. Nie obchodzi mnie ten plan. Ten chłopak się na mnie uwziął, a wiem, ze jak znowu mu się dam, to ponownie zakręcimy kółko.
- Jane!
- Okej. Wierzę Ci! Bardzo fajna piosenka. - uśmiecham się.
- Jest o Tobie.
- Nietrudno się domyślić. - przewracam oczami. - Ale wiesz co, Ross? Nie podobasz mi się taki.
- W sensie jaki?
- No... taki... nie pasuje do Ciebie romantyk. W sensie, nie aż taki!
- Najpierw gadasz, ze jestem podrywającą szują, a teraz ciapowatym romantykiem! Ja wale! - Ross zaczyna się denerwować. - Ja Cię chyba nigdy nie zadowolę dziewczyno!
- Wiesz jak możesz mnie zadowolić. - uśmiecham się podstępnie.
- Niby jak! Nie da się! Jak do cholery mogę Cię... O! Ohhh! - chłopak oniemieje z zdziwienia, Powoli się uśmiecha. - Naprawdę takiego mnie lubisz? Cóż, nie ma się co dziwić.

_______________________________________________________________
Moi drodzy, nie martwcie się mało niegrzecznym rozdziałem :// i czekajcie na rozwój akcji :D
Podzieliłam rozdział na 4 nie na trzy, na wasze nieszczęście

czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział 69 część 2/4

Obudziłam się rano w bardzo neutralnym nastroju. Na początku byłam mega przygnębiona, pod prysznicem dostałam ataku radości, a potem znów smutek.
- Jane? - JJ zagląda mi do łazienki.
- Hm? - odwracam się w jej stronę, zaczesując włosy w kucyk. JJ powoli zamyka drzwi łazienki i opiera się o ścianę.
- Co wczoraj Ross zrobił?
- Wkurzył mnie. Nic nowego. - odpowiadam zirytowana malując usta błyszczykiem.
- Ale co on...
- Dobierał się do mnie. - mówię przez zęby. - A ja po prostu tego nie-lub-ię. Przynajmniej nie u niego.. - "już nie!" - dokańczam w myślach.
- I dobrze, że z nim skończyłaś.
- Nawet nie zaczęłam. - mówię. JJ patrzy na mnie wymownie. Eh, po co ja się oszukuję. Wiem, ze to nieprawda. - Czemu właściwie dobrze?
- Bo nie byłabyś jego pierwsze zdobyczą. - JJ spuszcza głowę. Przez chwilę myślę, że zrobi mi się przykro, ale nie dzieje się nic. Zero. Dziwne uczucie.
- Od dawna wiem, ze on woli puszczalskie. Jak preferuje laski, które zaczną mu się ocierać o chuja przy każdym kroku to proszę bardzo. Ja nie zamierzam się w to bawić. A tak właściwie... to co to za laska?
- Ta blondynka z czerwonym pasemkiem.
- Kojarzę. - zatrzaskuję drzwiami i szybko idę w stronę stołówki.
Nie wierzę. Wiedziałam, że ten człowiek potrafi upaść nisko, ale nie tak, żeby posuwać młodsze obozowiczki będące pod jego opieką. Brak słów...
Wchodzę na stołówkę i nie zwracając uwagi na nikogo podchodzę do lady. Nakładam sobie kanapkę i nagle ktoś łapie mnie za biodra. Chcę już przywalić Rossowi w jego tlenioną czuprynę.
- Olivier?
- Hej. - wbija się moje usta jak igła w ludzkie ciało. Nieprzyjemne uczucie. - Gdzie wczoraj uciekłaś?
- Chyba Ci powiedziałam, że nie chciałam... tego, więc zwyczajnie poszłam. - wyrywam się z objęć niebieskookiego i biorę surówkę.
- Co jest? Coś nie tak?
- Eh, Olivier, po prostu mnie zostaw.
- Nie mam takiego zamiaru. - rzucam tacę i wściekła wychodzę ze stołówki.
Jestem zła, napastowana, a w dodatku głodna. Rzucam okiem na grafik i zdaję sobie sprawę, że za parę minut zaczynam matmę. Boże co za masakryczny obóz. Mam ochotę stąd wyjechać...

- Cześć! Siadajcie. - mówię do uczniów. W jednej chwili się odwracam, a w drugiej widzę to słynne czerwone pasemko. Patrzę sie na twarz dziwczyny. Boże... ten wzrok jest okropny. Niczym córka diabła. Phi... do Rossa pasuje jak ulał.
Lekcja przebiega spokojnie, ale wciąż nie mogę się na niej skupić z powodu tej dziewczyny. Może Ross okłamał Jj, albo ona sobie coś... nawymyślała.
- Dobra, koniec lekcji do zobaczenia później. Wszyscy wychodzą, a ja zbieram papiery z biurka.
- I jak się czujesz? - odwracam się i znów widzę to okropne pasemko.
- Z czym się czuję jak? - nie daje po sobie nic poznać.
- Z tym, że twój Ross w ogóle Cię nie szanuje i woli jakieś małolaty.
- On nie jest mój, więc może sobie rović co chce. - odpowiadan ze spokojem, chociaż w środku gotuję się potwornie.
- Nie znam waszego live story, ale przypuszczam, że jesteś mu bliska.
- Powiedział Ci to kiedy Cię posuwał?
- Powiedział - dziewczyna przewraca oczami - "Jest mi obojętna" - spogląda na mnie - Widać było, że kłamał.
- Nie twoja sprawa co o mnie myśli - lekko załamuje mi się głos - Zresztą, nie jest ci przykro, że Ross Cię zaliczył, a teraz ma Cię gdzieś?
- Nie. - odpowiada krótko. - Bo ja mam do niego taki sam stosunek. Zresztą, nie twoja sprawa co o mnie myśli, nieprawdaż? - odwraca się na pięcie i wychodzi.
Siadam przy biurku i wpatruję się w papiery. Bezmyślnie.
- Jane? - o nie. Tylko nie on.
- Czego chcesz Ross?
- Czemu nie " czego chcesz tleniony pajacu?"?
- Już nawet nie chce mi się z tobą droczyć. - blondyn zamyka drzwi od sali. Znów czuję ten niepokój kiedy jesteśmy sami.
- Widziałem jak Raf wychodzi z tej sali.
- Kto?
- No wiesz... blond włosy, czerwone pasmo...
- Aaa... tak, wychodziła stąd.
- Mówiła... Ci coś?
- Tylko tyle, że ciężko jej idzie z matmą. - blondyn wstaje, opiera się się o ławkę i przybliża się do mnie w tym swoim powalającym uśmiechu.
-Powiedz czemu zawsze widć kiedy kłamiesz? - pyta się. Wstaję, opieram się dokładnie jak on i z uśmiechem spoglądam mu w oczy.
- A czemu ty zawsze kłamiesz? - stoimy oko w oko - Idź do tej blondyny. Świetnie się ostatnio bawiliście. - chcę już wyjść, ale blondyn łapie mnie za rękę.
- A co z tobą i Olivierem?
- Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć to nic nie ma. Rozczarowany?
- Tak właściwie to szczęśliwy.
- A niby to... - nie zdążę dokończyć zdania, a blondyn już łapie moje wargi swoimi. Uwalnia się we mnie to ciepło, którego już dawno nie... co ja do cholery gadam? Chcę żeby mnie puścił... Kocham go, ale nie chcę... nie chcę mieć z nim nic do czynienia. - Przestań.
- Nie. - i znów wbija się w moje wargi. Jego usta są takie ciepĺe, gorące i pewne. Podgryza moją wargę. Uhuhuhu kolego! Zwolnij!
- Ross! - próbuję go odepchnąć, ale na nic moje starania.
- Zrozum, że po prostu Cię kocham.
- Co? - co on znów...
- To co słyszałaś. - ponownie łapie moje wargi.

O godzinie 22.00 wychodzę z domku i kieruję się w stronę jeziora. Nie mogę przestać myśleć o tym, że Ross powiedział... to co powiedział... Muszę być ostrożna. Wiem jaki on jest i pewnie wszystkiego się wyprze.
Siadam na brzegu i wpatruję się w ważki latające nad taflą jeziora.
- Hej! - odwracam się i widzę Ross' a, który siada koło mnie.
- Musimy pogadać.
- Dlaczego laski zawsze muszą wszystko "obgadać".
- Bo po tylu razach ile przez ciebie wiesz... źle się czułam, po prostu chcę mieć pewność, bo Ci nie ufam. - Ross nie daje mi dokończyć i lekko mnie całuje.
- A teraz ufasz?
- Może najpierw to obgadamy - ale go zrobiłam. Hihi.
- Co chcesz obgadać maleńka? - robi taką zabawną minę, a ja wybucham śmiechem.
- Ross! Mówię poważnie. Nie wiem czy twoje " kocham Cię" to prawda czy może właśnie za krzakami stoi jakiś twój kolega by sprawdzić czy wygra jakiś zakład o to, że powiesz, że mnie kochasz.
- Może ujmę to tak, raczej założyłbym się o to, że Cię zaliczę niż o to, że wyznam Ci miłość.
- No może to jest twój sposób, żeby mnie zaciągnąć do łóżka...
- Ja pierdole! NIE! Cholera jasna! Nie! Wiesz ile pomiędzy nami się zadziało. Trzy lata się znamy. Trzy. Może to dziwne, ale w końcu zrozumiałem, że nie jesteś mi obojętna!!!
Kocham Cię, a teraz ty wątpisz, że kochasz mnie?
- Nie. Wątpię w to czy za parę minut sobie nie upatrzysz jakiejś dupeczki i do niej nie polecisz! - chłopak nie wytrzymuje, podbiega do mnie i zaczyna mnie ostro całować. Nie wierzę mu. Nie mogę uwierzyć. A może nie chce?
- Ah. - stękam, ponieważ jego usta schodzą mi na szyję i delikatnie muskają obojczyki. Jane, ty wiesz, że go pragniesz. Nie łączy was tylko pożądanie, ale to coś.
- Dobra. Ja...



wtorek, 26 maja 2015

Mamy spot reklamowy?

Nie wiem czy to wpływ naughty boy'a czy własnych doświadczeń (niedługo więcej na temat starej sprawy), ale jestem dumna z tego filmiku, bo wyszedł tak jak chciałam. Zachęcam do oglądania :D
Mamy reklamę?
link in to watch "the naughty boy" inspiration!

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 69 część 1/4

- Okej... - Ogarnij się Jane! Wiesz jaki on jest! - Zabierajmy się za te jagody.
- Pieprze te jagody! - popycha mnie na drzewo i ręką, dotykającej mojej piersi, przyciska mnie do niego. Jego płonące oczy wpatrują się w moje przerażone źrenice. I znów to samo! Jego szaleństwo, porywistość, seksowność działają na mnie tak strasznie... tak strasznie mocno. Jego oddech obija się o mój kark. Jest taki ciepły, taki szybki.
Zbyt dużo myślę, a zbyt mało działam! Muszę go powstrzymać od kolejnego seksualnego ataku. Wiem, ze jeśli się mu poddam to będę cierpieć... zresztą znowu.
- Puść mnie. - łapię go za nadgarstek, spoglądając mu się w ciemne oczy i nagle doznaję olśnienia. Po raz pierwszy od dawna nie poczułam tego co on. Kiedy ja byłam zła, on też, kiedy ja byłam w skowronkach to on też, kiedy ja czułam pożądanie, on... tym bardziej. Teraz widzę jego rozszalałe tęczówki, które pragną mojego ciała, ale moje ciało... nie reaguje. Zepsuło się? Czy może odkochało? W końcu... znalazłam przecież Oliviera, który jest udoskonaleniem moich fantazji o męskim osobniku. Może to sprawiło, że Ross stawał się w moim sercu coraz mniejszy i mniejszy.
- Zbierzmy te jagódki i wracajmy. - czuję, ze mam wypieki na twarzy. To albo wina wódki, albo Ross'a.
- Co? Mamy w końcu chwilę dla siebie, a ty jej nie wykorzystasz tylko wracasz do tego pedała! - Ross wpadł w szał. Alkohol. Za dużo wypił. Debil. Po prostu debil.
- Olivier nie jest pedałem.
- Jesteś pewna? Bo przecież jesteś niewiarygodnie seksowna, a ten pajac nawet nie próbuje Cię dotknąć!
- Może po prostu nie jest nachalny jak ty! Słuchaj mnie! Mam Cię serdecznie dosyć! Wiecznie sobie ze mną pogrywasz! Podpuszczasz mnie. Pamiętasz jak Ci kiedyś próbowałam pomóc? Pewnie, ze nie, bo może gdybyś pamiętał to byś tak wszystkiego nie olał.
- Ja Cię olewam? A co ze mną?
- Gówno mnie to obchodzi! - macham ręką, rzucając te cholerne jagody na ziemię i kierując się w stronę plaży. Nie jest mi przykro. Nie jestem wściekła. czuje się wolna. Ta cała historia w końcu dobiega końca. Ross jest dla mnie skończony
- Uuuu! Jane odpada! - krzyczy JJ widząc jak wracam na plażę bez jagód. Z tej całej wściekłości mam łzy w oczach. Kopię pudełko z sokami i odchodzę w stronę domków.
- Jane! - słyszę głos Oliviera.
Mam go gdzieś! Mam wszystko gdzieś. Chce po prostu skończyć wieczne podchody z Ross'em.
- Jane! - alkohol buzuje mi w żyłach. A może to gniew? - Jane! - dopiero teraz dociera do mnie krzyk Oliwiera.
- Co?
- O co chodzi? - pyta się patrząc mi w oczy. Trochę się uspokajam.
- Nic szczególnego. - odwracam wzrok próbując uspokoić łzy.
- Chodzi o Ross'a?
- Skąd wiesz? - pytam zdziwiona.
- Wiesz byłaś z nim w lesie sam na sam, wiec tylko on mógł Cię doprowadzić do szału.
- Po prostu mam go serdecznie dosyć. Nie chce ci opowiadac całej historii.
- Nie musisz.
- Co?
- Wiem, ze was coś łączy. Widziałem Cię w jego teledysku. I to jak na ciebie patrzy. - unosi zalotnie brwi.
- Jak zboczeniec. - uśmiecham się z pogardą.
- Też...
- Słuchaj jesteś dla mnie ważną osobą. - Co? Znamy się kilka dni chłopie. To, ze zamąciłeś mi w głowie to nie znaczy, ze Cię kocham. - Znaczy ważniejszą niż jakakolwiek inna na tym obozie.
" A ty jesteś zdzirą". - W  głowie huczą mi słowa blondyna. Nagle wszystkie jego słowa wzbudzają we mnie niewyobrażalny gniew. Chcę przypieczętować to, że się od niego uwolniłam.
- Chodź.
" Szmata" - Co ja w nim widziałam.
Prowadzę niebieskookiego za rękę do jego domku. Otwieram drzwi i popycham go na łóżko.
"Puszczalska" - Co ja sobie myślałam wracając do niego? Siadam obok Oliviera, delikatnie łapię go pod brodę i całuję go w usta.
- Mam pomysł. - mówi Oliwier, wstając z łóżka i wyciągając z szafki cytrynówkę. - Tequila?
- Co?
- Pokażę Ci. - klęka na jednym kolanie. Bierze kawałek cytryny, który leży obok niedopitej herbaty. przechyla mi lekko głowę. Popija cytrynówkę, a sok z cytryny wylewa mi na szyję, po czym ją całuje.
" I co szmato?' Przyjemne. Czuję jak Oliwier podciąga mi koszulkę.
- Nie. - uśmiecham się i wstaję z łóżka. - Pa! - posyłam mu buziaka i zostawiam chłopaka kompletnie oszołomionego.
Wiem, ze pewnie wiele osób chciałoby zobaczyć jak przypieczętowuję swoje zapomnienie o Ross'ie ostrym..., ale to nie dzisiaj, nie dzisiaj.

_________________________________________________________________________________
Wiem, ze mega krótki, ale nadal nie mam weny a chciałam chociaż dać taki początek po długim okresie czasu. :/

sobota, 7 lutego 2015

Rozdział 68

Zaczynam ubierać się w strój kąpielowy, kiedy nagle do domku wchodzi JJ. Wygląda na roztargnioną i od razu dostrzegam, że jej poranny humor znikł.
-JJ wszystko w porządku? - spogląda na mnie z obrzydzeniem.O co jej chodzi?
-Tak... - staram się nie zwracać na nią uwagi.
- Idziecie nad wodę? -pyta Gwen, która właśnie wyszła z kuchni.
- Ja idę! - krzyczy JJ, która dosłownie porywa strój z walizki z zamyka się w łazience.
Spoglądam na nią zdziwiona. Czy jej się coś stało. Rano była radośniejsza niż kiedykolwiek, a teraz... jakby ktoś jej to wszystko zabrał.
Zawiązuję bikini na szyi i wychodzę z domku.

Na plaży znów jest mnóstwo osób. Widzę jak 16-letni uczniowie pożerają mnie wzrokiem! To okropne! I dziwne...
Staram się nie zwracać na nich uwagi. Wchodzę na pomost i siadam na brzegu, zanurzając palce w chłodnej wodzie.
- Hej! - czuje na ramionach czyjeś ręce i po chwili widzę Oliviera, która siada obok mnie.
- He...
- HEJ! - JJ wpycha się między nas, co skutkuje tym, ze Olivier wpada do wody.
- JJ! - besztam ją, ale Olivier dotyka mnie po ręce w taki sposób, że juz nie mam ochoty krzyczeć na nikogo, nigdy.
- Spoko. I tak chciałem wskoczyć do wody. - uśmiecha się i odpływa.
- JJ co ci strzeliło? - pytam się jej, kiedy widzę, ze Olivier znajduje się w bezpiecznej odległości.
- Nic. Czemu pytasz?
- Od rana jesteś jakaś dziwna. Powiesz mi o co chodzi?
- Huh. - wypuszcza powietrze. - No więc rano jak poszłam na chemie, to spotkałam Ross'a i...
- Chwila... Ross'a? Sama mi mówiłaś, że mam nie myśleć o tym pajacu, a teraz sama mi go wypominasz! Ugrh. - wskakuję do wody.
- Jane! - JJ próbuje mnie zatrzymać, ale ja tylko macham ręką.
- Odpuść sobie... - podpływam to Olivier'a. Poznaje mnie z chłopakami, z którymi wcześniej grał w piłkę. Matko. On jest idealny. Zaczynamy się nawzajem chlapać się wodą i pływać. Bez Ross'a, bez wkurzającej Jane.
- Idziesz? - Olivier wskazuje na grill stojący przy brzegu rzeki. Poszłabym bardzo chętnie, gdyby nie fakt, ze za jakieś 20 minut mam lekcje.
- Wybacz, ale muszę lecieć do budynku głównego.
- Zaczekamy na Ciebie.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Ale grill jest do późna!

Biorę klucz od recepcjonistki.
Idę w prawo, cały czas myśląc o Olivierze i o grillu. Tak się zagapiłam, że nie zauważyłam jak skręciłam w zła stronę. Chcę zawrócić, ale...
- No i co teraz? - widzę jak Ross łapie Gwen na korytarzu.
- Ross! - dziewczyna na niego krzyczy, ale... pieszczotliwie. Gwen?
- Zgadzasz się?
- Nie. - mówi równie słodko jak poprzednio. - Nie, bo...
- Jane? Zdajesz sobie sprawę, że mam gdzieś tą idiotkę? Zdajesz? I nie mówię tego tylko z twojego powodu. Dawno nikt mnie tak nie obchodził jak ta lasia. - prycha. Oh. Zabolało.
- No okej. - przewraca sztucznie oczami. Co za hipokrytka! Najpierw ją lubiłam i w sumie... teraz nie mam jej za co nie lubić. Uległa Ross'owi. Ja tez byłam taka głupia. Mam prawo nie lubić Ross'a.
- "Slow Motion..." - rozbrzmiewa mój dzwonek. Cholera! Czemu nie wyciszyłam telefonu?
- Jane? - słyszę jak Gwen zbliża się do mojej kryjówki za ścianą.
- O hej! - uśmiecham się do niej. - Szłam właśnie na lekcję.
- Matma jest z lewej. - Gwen patrzy na mnie podejrzanie.
- No tak. Zamyśliłam się i źle skręciłam - a to akurat prawda. - Hej Ross! - graj Casterwill! Graj! Bo inaczej będzie z tobą źle.
- Ta, hej! - ugrh! A chce się mu przywalić czymś bardzo, bardzo ciężkim.
- Sorka, ale ja muszę już iść, tak więc... - Gwen nagle zostawia mnie z Ross'em.
Mam zamiar zwiać jak najszybciej się da, ale czuję jak Ross, opiera się o ścianę prawą ręką, a jego oddech na moim karku mnie paraliżuje.
- Wiem, ze nas widziałaś. - aż czuję jego uśmiech.
- Skąd te podejrzenia? - zaczynam się pocić.
- Nie znam Cię od dziś. Co ty sobie myślisz? Wierzę, ze zabłądziłaś, bo zawsze byłaś głową w chmurach, ale... jesteś słabą aktorką. Zawsze byłaś.
- Oh. Bardzo mi zależy na opinii wielkiego aktora Disney'a. - prycham.
- A gdzie się podział "tleniony pajac"? Trochę mi tego brakuje. I ciebie. - Co? Co on powiedział? Kolejna tleniona gierka! Nie dam się w nią wciągnąć.
- Mi też ciebie brakuje... przy grillu. - uśmiecham się sama do siebie.
- Co? Nie rozumiem.
- Bo jesteś zwyczajnie idiotą. A tak serio to po lekcjach możesz wpaść na grilla. Nad jeziorem.
- Czyli nie jestem idiotą?
- Ależ oczywiście, że tak.


- OLIVIER! PODAJ! - Jason wrzeszczy do Oliego, który oberwałby piłką, która przed chwilą leciała w jego kierunku. Chłopak łapie ją w locie i odrzuca w stronę siatki.
Godzina 20.00. Choć jest lato, to już się nieźle ściemniło.
- Zarzuć musztardę!
- Trzymaj - rzucam sosem w stronę jakiejś szatynki, która wygląda na miłą.
- To co? - Olivier przybliża się do mnie. Az czuję jego cudowny zapach. Jest taki... przyjemnie nużący. Czy mi się wydaje czy on wącha moje włosy. Matko boska! - Gramy w butelkę? - szepcze mi do ucha. Oj chyba się zgodzę. Potrząsam głową. - GRAMY W BUTELKĘ! - krzyczy na całe jezioro. Podnosi się wielki okrzyk aprobaty. W kółku siedzi ponad 20 osób. Będzie ciekawie.

Bo jakiejś półgodzinie zabawy poszło 20 butelek, z jakieś milion pocałunków i kilka obrazów nagiego ciała.
- Jane! Ty idź nazbierać jagód. - jestem pewna, ze po paru głębszych te wyzwania są coraz mniej efektywne. - A ty Ross... idziesz z nią. - zmieniam zdanie! Są efektywne! Bardzo! Tylko nie on. Nie...

- A tak w ogóle to... ile musimy zebrać tych jagód?
- Nie wiem. A w lato w ogóle rosną jagody?
- Nie wiem Jane. To ty tu jesteś mózgiem.
- A ty?
- Ja jetem gorącym ciachem. - uśmiecha się do mnie.
- Um... - robię kwaśną minę.
- No wiesz. Chyba nie powiesz, że nie jestem gorący. Gorący jestem ja, moje ciało i twoja ulubiona jego część.
- Szyja? - szczerze się. Zaczyna mi się kręcić w głowie. To przez... alkohol. Niedobrze mi.
- Nie. Ej lubisz moją szyję?
- Ładnie pachnie. To te perfumy.
- Ja tez lubię twój zapach. - mówi szelmowsko. - Szczególnie twojej dolnej części. Jej smak. Jest zapach i dotyk. - Kto tak zaczyna rozmowę? Nie żeby co, ale mnie to trochę podnieca...
Podchodzi do mnie. łapie mnie za biodra i jedzie ręką w dół. Porusza się po całym moim ciele. Nie mogę oderwać wzroku od jego płonących oczu. Nie mogę...

_________________________________________________________________________________

Łał... co się stało? Tak, o dziwo jeszcze żyje. Wiem, ze rozdział nie jest długi, ale ostatnio mam taki brak weny. Jak widzieliście. Miesiąc przerwy. Może to powód kłopotów ze zdrowiem. Bez zbędnych pytań. Odnawiająca się kontuzja. Nic wielkiego... a moze bardzo wielkiego. Obiecuję wam, ze najbardziej wyczekiwany rozdział bedzie długi i warty czekania. Postaram się napisać go w ferie albo szybciej, ale sądzę że napiszę go po premierze Grey'a. Tak, tak, tak miejsca w ostatnim rzędzie na środku <3 <3 <3
Cóż... mam nadzieję, ze o mnie nie zapomnieliście. Kocham Was. Postaram się pisać częściej.
Radzę wam to przeczytać... bo to jest chyba najlepsza recenzja. (pomijają/c to, ze trylogie 50 odcieni bardzo polubiłam ---> http://wyszlo.com/tag/analiza-50-twarzy-greya