wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 69 cz. 3/4

- Jane, dobrze się czujesz? - pyta JJ, kiedy po raz trzeci upuszczam widelec na talerz.
- Jasne - odpowiadam, próbując zachować normalny ton głosu.
- To przestań upuszczać te sztuczce, bo zabrudzisz sobie całą bluzkę. - mówi JJ. Dziś okropnie drażni mnie jej głos. Odchodzę od stołu w stołówce i wracam do domku. Opadam bezsilnie na łóżko.
- Jane! Podasz mi lokówkę? - krzyczy Gwen z łazienki, a ja niechętnie wstaję z łóżka i biorę urządzenie z szafki. - Dzięki. - mówi Gwen i zabiera się za kręcenie włosów. Nie rozumiem po co? Panuje tutaj taka wilgoć, ze włosy skręcą się jej od razu. - Jane?
- Wybacz Gwen, ale wychodzę. - unikam wzroku blondynki i szybko wyślizguję się przez drzwi.
Kieruję się nad jezioro, ale zauważam, że Olivier razem ze swoimi chłopakami grają w siatkówkę, więc szybko rezygnuję i kieruję się dalej na pole pszenicy. Trochę jak w filmach, ale co mi tam.

Siadam gdzieś na trawie daleko od obozu. Podmuch wiatru smaga mi twarz. Przyjemne uczucie. Kładę się na plecy i wsłuchuję się w odgłosy lasu. Moja "medytacja" nie trwa za długo, ponieważ Słyszę dzwonek telefonu. Po co ja go to brałam? Wyciągam telefon z tylnej kieszeni i doznaję szoku. Brandon? Po co on dzwoni?
- Halo?
- Hej, księżniczko! - mówi. Księżniczko? Co to za język? W życiu tak do mnie nie mówił. - Zechcesz się może odwrócić?
- Co?
- Odwróć się! - odwracam się i widzę Brandona z różą w ręce. To jakieś żarty? Co on wyprawia? Mimo wszystko cieszę się na jego widok.
- O mój Boże! Hej! - rzucam mu się na ramiona. Wciąż jest mi bliski, choć ostatnio nie mieliśmy najlepszych stosunków. - Co ty tu robisz? - pytam, puszczając go i spoglądając w jego niebieskie oczy.
- Jestem u dziadków. Z Jessicą. - markotnieję. Choć sama go namawiałam, żeby spróbował do niej wrócić. Powinnam się cieszyć. Powinnam...
- W takim razie nie powinieneś jej towarzyszyć? Wiesz skoro jesteście... rodzicami. - ledwo przechodzi mi to przez gardło. - Jak ją przekonałeś żebyście do siebie wrócili?
- Zaczęliśmy się dogadywać. Teraz znaleźliśmy mieszkanie.
- Naprawdę? To świetnie!
- Znalazłem pracę jako menager, a Jessica chce skończyć szkołę, - na serio? Myślałam, ze ona zrobi wszystko by tam nie wrócić, a ciąża okazała się świetną wymówką.
- Gdzie chce ją skończyć?
- No... u was.
- Co? Przecież jak wkurzy czymś Ross'a to raz dwa się nią zajmie.
- Też jej to mówiłem, ale uznała, ze Ross pewnie już dorósł.
- Chyba się przeliczy. Nieważne. Twoi rodzice zaakceptowali Jessicę, no... i dziecko?
- O dziwo... tak. Było trochę trzaskania drzwiami, ale kiedy powiedziałem, ze z nią zerwałem to kazali mi wracać. Nigdy ich nie zrozumiesz. - uśmiecha się.
- Dziękuję za różę, ale... po co?
- Cóż...bo znaleźliśmy to mieszkanie, ale w innym mieście..  Daleko.
- Co? - nie mogę w to uwierzyć. To jak cios w serce. - Ale ona chce skończyć szkołę.
- Ona ten jeden rok będzie mieszkała u rodziców, a ja już... tam - zakłopotany wskazuje na kwiatek - To na pożegnanie.
- Kiedy się wyprowadzasz?
- Na koniec wakacji.
- To nie mogłeś mi tego powiedzieć jak wrócę do domu? - prawie krzyczę.
- Nie.
- Niby czemu?
- Wiesz gdzie jesteśmy?
- Nad jeziorem?
- A nad jakim? - cholera. To już 4 lata. Od obozu, na którym się poznaliśmy, a ja nawet nie skojarzyłam faktów, że to jest to samo miejsce.
- Chyba nie możemy już za bardzo wspominać, skoro ty masz... partnerkę życia - uśmiecham się zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Ale zawsze możemy się przejść.
- Nad to jezioro?
- Tak? Jakiś problem?
- Nie jasne, ze nie. - Brandon obejmuje mnie ramieniem. Wracają wspomnienia. Te lepsze i te gorsze.

Idziemy powoli śmiejąc się ze starych wspomnień. Brandon przeprasza mnie za wszystko złe co kiedykolwiek zrobił. Cieszy mnie to.  W końcu żegnamy się w dobrym stylu.
Kiedy dochodzimy do plaży robi się... nieprzyjemnie.
- Jane! - widzę Oliviera, który do mnie macha, a po chwili zwraca uwagę na Brandona i z wściekłą miną wraca do grania w piłkę.
Siedzę z Brandonem wspominając najzabawniejsze sytuacje z obozu. To dziwne, ze tak dobrze to pamiętamy, choć minęły już 4 lata.
- Muszę już lecieć - mówi wstając i dając mi buziaka w policzek. Mocno go przytulam. Czuję jak łzy napływają mi do oczu, ale próbuje je ukryć. - Pa.
- Pa. - Brandon odchodzi. Nagle czuję, jak ktoś dotyka mojego ramienia.
- I co? Kolejnego se znalazłaś?
- Odczep się Olivier! - Próbuję odejść, ale niebieskooki znów mnie zaczepia.
- Jemu też dałaś, co?
- Odwal się! - krzyczę i odpycham bruneta, a ten uderza mnie w twarz. Nagle wszystko dzieje się tak szybko.
- Spierdalaj! - widzę jak Ross podbiega do Oliviera i przywala mu w twarz. Zaczynają się bić.
- Przestańcie!!! - krzyczę to w chwili kiedy Ross przywala Olivierowi po raz ostatni, a niebieskooki ucieka. Zaczynam ryczeć. Co to miało być?! Olivier zachował się jak Brandon. Ten stary Brandon. Tylko Ross wciąż ten sam. Prawie... taki sam.
- W porzadku? - pyta, a ja nie jestem w stanie wydusić słowa.
Blondyn bierze mnie pod ramię i zaprowadza do swojego domku, w którym na szczęście nikogo nie ma.
- O co chodziło? - pyta sadzając mnie na łóżku. Nie jestem w stanie się uspokoić.
- Byłam... z Brandonem.
- Chwila... Co, do cholery?
- No przyszedł mnie pożegnać.
- A co? Umiera? - Ross zajmuję się telefonem, ale co jakiś czas spogląda na mnie.
- Nie no, wyprowadza się z Jessicą i jej dzieckiem.
- Aaa. - odpowiada beznamiętnie, choć widać, ze coś nim poruszyło. - Czekaj, nic Ci nie jest? - bierze mnie pod brodę i zaczyna gładzić po policzku. Błagam niech on przestanie.
- Wszystko w jak najlepszym porządku. - próbuję delikatnie odsunąć jego rękę. Wstaję i kieruję się do wyjścia.
- Jane?
- Co?
- Myślałaś o naszej wczorajszej rozmowie? - no nie...
- Ymm. No może...
- Wczoraj powiedziałaś tylko "nie wiem". Jak mogę Ci cholera udowodnić, że mówię prawdę?
- Nie wiem Ross. Wierzę Ci, ale za chwilę znów będziesz tym macho, który uwielbia zaliczać laski i w ogóle. Może przechodzisz jakieś... późniejsze dojrzewanie. - śmieje się w duchu na wspomnienie Ross'a jako buntującego się nastolatka.
- To jak mam Ci to udowodnić?
- Nijak - uśmiecham się i rozkładam ręce - No chyba, ze zrobisz jakieś wielkie show tak, żeby wszyscy się dowiedzieli - podpuszczam chłopaka pękając w duchu ze śmiechu. - Pa Ross.

Wracam do domku. Wiem, ze go kocham, ale nie jestem głupia. Spoglądam na plan i nagle zdaję sobie sprawę, że jest sobota. Więc możemy wyjechać do miasta, ale nie mam na to najmniejszej ochoty. Nawet nie wiem gdzie bym mogła jechać. Widzę jak JJ wchodzi do domu i od razu zagląda do szafy po czym wyjmuje jakąś zwiewną sukienkę.
- Wstawaj!
- Mmmm... po co? - wchodzę pod kołdrę. Po dzisiejszym dniu... pożegnaniu z Brandonem, po przywaleniu mi przez Oliviera i po bójce chłopaków, nie mam na nic ochoty.
- Mamy jakieś spotkanie w tej kawiarni przy mieście?
- Kto?
- Wszyscy wiesz... nauczyciele. - mówi przekładając sukienkę przez głowę.
- No nie... - dawno nie miałam takiej niechęci na zrobienie czegoś.
- Chodź i nie marudź. - patrzę na JJ spode łba i kieruję się do szafy. Biorę pierwsze, lepsze, "ładniejsze" szorty i jakąś mniej letnią bluzeczkę.
Wychodzimy z domku. JJ ciągnie mnie za rękę, a ja ociągam się najbardziej jak mogę. Wchodzimy do autobusu. Zakładam słuchawki na uszy. Na moje nieszczęście w słuchawkach leci HMUOY - R5. Po co ja ją w ogóle ściągnęłam?
Dojeżdżamy do kawiarni. Z JJ zajmujemy stolik przy Gwen.
- Wiecie w ogóle po co to spotkanie?
- Niby jakaś zmiana planów... - ale Gwen nie kończy bo nagle na scenie kawiarni, gdzie zwykle gra jakaś kocia kapela, pojawia się Ross. Za nim wchodzą jacyś goście, którzy zasiadają przy instrumentach.
- Co? O nie nie nie... - mówię do siebie półgłosem. Nie wierzę, że to łyknął.
Ross zaczyna śpiewać. Rusza seksownie biodrami, a jego język tak cudownie świdruje. Czy to nie dziwne, ze śpiewanie przypomina seks?

I don't know what love is
But I know I've never felt like this
Your kiss is magic
Like a circle, yeah, it's perfectness
And I can say yes, tore you in two
You say it first - It's easy for you
Even though I know that it's true
I can't say I'm in love

Zaczynam się chichrać jak nastolatka gdy widzi plakat Zaca Efrona w gazetce. Ale nie dlatego, że jest to urocze, to jest zabawne. Choć urocze też. Trochę.
Blondyn schodzi ze sceny i zaczyna śpiewać do każdej kobiety w kawiarni. Nawet do sprzątaczki z naszego ośrodka.

Is this love? Is this love?
Yeah, this is love

Po tych słowach powoli zbliża się do mnie. Zaczynam się nerwowo śmiać i zakrywać usta ręką.

I know what love is
And I know I've never felt like this
Your kiss is magic
Like a circle, yeah, it's perfectness
I can say yes, tore you in two
I'll say it first only for you
I can say yes, tore you in two
I'll say it first only for you
I'm starting to realize that it's true
I'll say it first only for you
There's only one thing left to do
Baby, I love you
Baby, I'm in love with you
Baby, I love you

Cała kawiarnia klaszcze. spoglądam na JJ, która ma strasznie kwaśną minę, ale widać, ze ją to mocno zaskoczyło.
- Teraz Ci udowodniłem?
- Nie wierzę! Ja Cię tylko podpuszczałam! Udowodniłeś, tak, ale...
- No nie...
- Nadal nie chce mi się wierzyć... - jak on mógł to zrobić?
- Jane! Nawet mi to udowodnił! - mówi JJ.
- JJ nie wtrącaj się! - warczę na dziewczynę. Wychodzę z kawiarni. Nie obchodzi mnie ten plan. Ten chłopak się na mnie uwziął, a wiem, ze jak znowu mu się dam, to ponownie zakręcimy kółko.
- Jane!
- Okej. Wierzę Ci! Bardzo fajna piosenka. - uśmiecham się.
- Jest o Tobie.
- Nietrudno się domyślić. - przewracam oczami. - Ale wiesz co, Ross? Nie podobasz mi się taki.
- W sensie jaki?
- No... taki... nie pasuje do Ciebie romantyk. W sensie, nie aż taki!
- Najpierw gadasz, ze jestem podrywającą szują, a teraz ciapowatym romantykiem! Ja wale! - Ross zaczyna się denerwować. - Ja Cię chyba nigdy nie zadowolę dziewczyno!
- Wiesz jak możesz mnie zadowolić. - uśmiecham się podstępnie.
- Niby jak! Nie da się! Jak do cholery mogę Cię... O! Ohhh! - chłopak oniemieje z zdziwienia, Powoli się uśmiecha. - Naprawdę takiego mnie lubisz? Cóż, nie ma się co dziwić.

_______________________________________________________________
Moi drodzy, nie martwcie się mało niegrzecznym rozdziałem :// i czekajcie na rozwój akcji :D
Podzieliłam rozdział na 4 nie na trzy, na wasze nieszczęście

15 komentarzy:

  1. Boże!!! Boski rozdział *.* Jeny, ja się chyba nigdy nie doczekam hahah :p
    Ale to było słodkie <3
    Już chcę next! Dłuuuuuuugaśny :D
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super czekam na next ♡♡♥♡♡♡♥♥♥♥♥♥♥♥♥♡♡♡♡♡♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest świetny!!
    Czekam na next! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeżu! Niesamowity rozdział!
    To co zrobił Ross było takie awww... Soł kjut :3
    Pozdrawiam i czekam na next :*
    Inna

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział świetny niesamowity cudowny poprostu najlepszy kooocham
    czekam na nexta <3
    Ps:ten tekst piosenki to do jakiej piosenki ??"???

    OdpowiedzUsuń
  6. Eeee to do niego nie podobne xD nadal nie moge uwirzyc ze on sie tak zachowal xD co dziwniejszego przyznal sie tez przed innymi o.o czy nikt na pewno mu nic nie wsypal do herbatki? XD

    OdpowiedzUsuń
  7. Buuu boski rossdzial :D Czekam na next :D

    Zapraszam do siebie :P

    http://sometimes-rosslynchstory.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudny rozdział :) jestem ciekawa jak to będzie z nimi dalej :)
    Niech Ross się już nieco ogarnie :) by nie latał za dziewczynami tak :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Boże!!! Świetne!!! Kiedy będzie next???? <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Co się dzieje? :(
    Żyjesz?
    Nawet notki, ani nic...
    Odezwij się!

    OdpowiedzUsuń