- Jane, dobrze się czujesz? - pyta JJ, kiedy po raz trzeci upuszczam widelec na talerz.
- Jasne - odpowiadam, próbując zachować normalny ton głosu.
- To przestań upuszczać te sztuczce, bo zabrudzisz sobie całą bluzkę. - mówi JJ. Dziś okropnie drażni mnie jej głos. Odchodzę od stołu w stołówce i wracam do domku. Opadam bezsilnie na łóżko.
- Jane! Podasz mi lokówkę? - krzyczy Gwen z łazienki, a ja niechętnie wstaję z łóżka i biorę urządzenie z szafki. - Dzięki. - mówi Gwen i zabiera się za kręcenie włosów. Nie rozumiem po co? Panuje tutaj taka wilgoć, ze włosy skręcą się jej od razu. - Jane?
- Wybacz Gwen, ale wychodzę. - unikam wzroku blondynki i szybko wyślizguję się przez drzwi.
Kieruję się nad jezioro, ale zauważam, że Olivier razem ze swoimi chłopakami grają w siatkówkę, więc szybko rezygnuję i kieruję się dalej na pole pszenicy. Trochę jak w filmach, ale co mi tam.
Siadam gdzieś na trawie daleko od obozu. Podmuch wiatru smaga mi twarz. Przyjemne uczucie. Kładę się na plecy i wsłuchuję się w odgłosy lasu. Moja "medytacja" nie trwa za długo, ponieważ Słyszę dzwonek telefonu. Po co ja go to brałam? Wyciągam telefon z tylnej kieszeni i doznaję szoku. Brandon? Po co on dzwoni?
- Halo?
- Hej, księżniczko! - mówi. Księżniczko? Co to za język? W życiu tak do mnie nie mówił. - Zechcesz się może odwrócić?
- Co?
- Odwróć się! - odwracam się i widzę Brandona z różą w ręce. To jakieś żarty? Co on wyprawia? Mimo wszystko cieszę się na jego widok.
- O mój Boże! Hej! - rzucam mu się na ramiona. Wciąż jest mi bliski, choć ostatnio nie mieliśmy najlepszych stosunków. - Co ty tu robisz? - pytam, puszczając go i spoglądając w jego niebieskie oczy.
- Jestem u dziadków. Z Jessicą. - markotnieję. Choć sama go namawiałam, żeby spróbował do niej wrócić. Powinnam się cieszyć. Powinnam...
- W takim razie nie powinieneś jej towarzyszyć? Wiesz skoro jesteście... rodzicami. - ledwo przechodzi mi to przez gardło. - Jak ją przekonałeś żebyście do siebie wrócili?
- Zaczęliśmy się dogadywać. Teraz znaleźliśmy mieszkanie.
- Naprawdę? To świetnie!
- Znalazłem pracę jako menager, a Jessica chce skończyć szkołę, - na serio? Myślałam, ze ona zrobi wszystko by tam nie wrócić, a ciąża okazała się świetną wymówką.
- Gdzie chce ją skończyć?
- No... u was.
- Co? Przecież jak wkurzy czymś Ross'a to raz dwa się nią zajmie.
- Też jej to mówiłem, ale uznała, ze Ross pewnie już dorósł.
- Chyba się przeliczy. Nieważne. Twoi rodzice zaakceptowali Jessicę, no... i dziecko?
- O dziwo... tak. Było trochę trzaskania drzwiami, ale kiedy powiedziałem, ze z nią zerwałem to kazali mi wracać. Nigdy ich nie zrozumiesz. - uśmiecha się.
- Dziękuję za różę, ale... po co?
- Cóż...bo znaleźliśmy to mieszkanie, ale w innym mieście.. Daleko.
- Co? - nie mogę w to uwierzyć. To jak cios w serce. - Ale ona chce skończyć szkołę.
- Ona ten jeden rok będzie mieszkała u rodziców, a ja już... tam - zakłopotany wskazuje na kwiatek - To na pożegnanie.
- Kiedy się wyprowadzasz?
- Na koniec wakacji.
- To nie mogłeś mi tego powiedzieć jak wrócę do domu? - prawie krzyczę.
- Nie.
- Niby czemu?
- Wiesz gdzie jesteśmy?
- Nad jeziorem?
- A nad jakim? - cholera. To już 4 lata. Od obozu, na którym się poznaliśmy, a ja nawet nie skojarzyłam faktów, że to jest to samo miejsce.
- Chyba nie możemy już za bardzo wspominać, skoro ty masz... partnerkę życia - uśmiecham się zakładając kosmyk włosów za ucho.
- Ale zawsze możemy się przejść.
- Nad to jezioro?
- Tak? Jakiś problem?
- Nie jasne, ze nie. - Brandon obejmuje mnie ramieniem. Wracają wspomnienia. Te lepsze i te gorsze.
Idziemy powoli śmiejąc się ze starych wspomnień. Brandon przeprasza mnie za wszystko złe co kiedykolwiek zrobił. Cieszy mnie to. W końcu żegnamy się w dobrym stylu.
Kiedy dochodzimy do plaży robi się... nieprzyjemnie.
- Jane! - widzę Oliviera, który do mnie macha, a po chwili zwraca uwagę na Brandona i z wściekłą miną wraca do grania w piłkę.
Siedzę z Brandonem wspominając najzabawniejsze sytuacje z obozu. To dziwne, ze tak dobrze to pamiętamy, choć minęły już 4 lata.
- Muszę już lecieć - mówi wstając i dając mi buziaka w policzek. Mocno go przytulam. Czuję jak łzy napływają mi do oczu, ale próbuje je ukryć. - Pa.
- Pa. - Brandon odchodzi. Nagle czuję, jak ktoś dotyka mojego ramienia.
- I co? Kolejnego se znalazłaś?
- Odczep się Olivier! - Próbuję odejść, ale niebieskooki znów mnie zaczepia.
- Jemu też dałaś, co?
- Odwal się! - krzyczę i odpycham bruneta, a ten uderza mnie w twarz. Nagle wszystko dzieje się tak szybko.
- Spierdalaj! - widzę jak Ross podbiega do Oliviera i przywala mu w twarz. Zaczynają się bić.
- Przestańcie!!! - krzyczę to w chwili kiedy Ross przywala Olivierowi po raz ostatni, a niebieskooki ucieka. Zaczynam ryczeć. Co to miało być?! Olivier zachował się jak Brandon. Ten stary Brandon. Tylko Ross wciąż ten sam. Prawie... taki sam.
- W porzadku? - pyta, a ja nie jestem w stanie wydusić słowa.
Blondyn bierze mnie pod ramię i zaprowadza do swojego domku, w którym na szczęście nikogo nie ma.
- O co chodziło? - pyta sadzając mnie na łóżku. Nie jestem w stanie się uspokoić.
- Byłam... z Brandonem.
- Chwila... Co, do cholery?
- No przyszedł mnie pożegnać.
- A co? Umiera? - Ross zajmuję się telefonem, ale co jakiś czas spogląda na mnie.
- Nie no, wyprowadza się z Jessicą i jej dzieckiem.
- Aaa. - odpowiada beznamiętnie, choć widać, ze coś nim poruszyło. - Czekaj, nic Ci nie jest? - bierze mnie pod brodę i zaczyna gładzić po policzku. Błagam niech on przestanie.
- Wszystko w jak najlepszym porządku. - próbuję delikatnie odsunąć jego rękę. Wstaję i kieruję się do wyjścia.
- Jane?
- Co?
- Myślałaś o naszej wczorajszej rozmowie? - no nie...
- Ymm. No może...
- Wczoraj powiedziałaś tylko "nie wiem". Jak mogę Ci cholera udowodnić, że mówię prawdę?
- Nie wiem Ross. Wierzę Ci, ale za chwilę znów będziesz tym macho, który uwielbia zaliczać laski i w ogóle. Może przechodzisz jakieś... późniejsze dojrzewanie. - śmieje się w duchu na wspomnienie Ross'a jako buntującego się nastolatka.
- To jak mam Ci to udowodnić?
- Nijak - uśmiecham się i rozkładam ręce - No chyba, ze zrobisz jakieś wielkie show tak, żeby wszyscy się dowiedzieli - podpuszczam chłopaka pękając w duchu ze śmiechu. - Pa Ross.
Wracam do domku. Wiem, ze go kocham, ale nie jestem głupia. Spoglądam na plan i nagle zdaję sobie sprawę, że jest sobota. Więc możemy wyjechać do miasta, ale nie mam na to najmniejszej ochoty. Nawet nie wiem gdzie bym mogła jechać. Widzę jak JJ wchodzi do domu i od razu zagląda do szafy po czym wyjmuje jakąś zwiewną sukienkę.
- Wstawaj!
- Mmmm... po co? - wchodzę pod kołdrę. Po dzisiejszym dniu... pożegnaniu z Brandonem, po przywaleniu mi przez Oliviera i po bójce chłopaków, nie mam na nic ochoty.
- Mamy jakieś spotkanie w tej kawiarni przy mieście?
- Kto?
- Wszyscy wiesz... nauczyciele. - mówi przekładając sukienkę przez głowę.
- No nie... - dawno nie miałam takiej niechęci na zrobienie czegoś.
- Chodź i nie marudź. - patrzę na JJ spode łba i kieruję się do szafy. Biorę pierwsze, lepsze, "ładniejsze" szorty i jakąś mniej letnią bluzeczkę.
Wychodzimy z domku. JJ ciągnie mnie za rękę, a ja ociągam się najbardziej jak mogę. Wchodzimy do autobusu. Zakładam słuchawki na uszy. Na moje nieszczęście w słuchawkach leci HMUOY - R5. Po co ja ją w ogóle ściągnęłam?
Dojeżdżamy do kawiarni. Z JJ zajmujemy stolik przy Gwen.
- Wiecie w ogóle po co to spotkanie?
- Niby jakaś zmiana planów... - ale Gwen nie kończy bo nagle na scenie kawiarni, gdzie zwykle gra jakaś kocia kapela, pojawia się Ross. Za nim wchodzą jacyś goście, którzy zasiadają przy instrumentach.
- Co? O nie nie nie... - mówię do siebie półgłosem. Nie wierzę, że to łyknął.
Ross zaczyna śpiewać. Rusza seksownie biodrami, a jego język tak cudownie świdruje. Czy to nie dziwne, ze śpiewanie przypomina seks?
I don't know what love is
But I know I've never felt like this
Your kiss is magic
Like a circle, yeah, it's perfectness
And I can say yes, tore you in two
You say it first - It's easy for you
Even though I know that it's true
I can't say I'm in love
Zaczynam się chichrać jak nastolatka gdy widzi plakat Zaca Efrona w gazetce. Ale nie dlatego, że jest to urocze, to jest zabawne. Choć urocze też. Trochę.
Blondyn schodzi ze sceny i zaczyna śpiewać do każdej kobiety w kawiarni. Nawet do sprzątaczki z naszego ośrodka.
Is this love? Is this love?
Yeah, this is love
Po tych słowach powoli zbliża się do mnie. Zaczynam się nerwowo śmiać i zakrywać usta ręką.
I know what love is
And I know I've never felt like this
Your kiss is magic
Like a circle, yeah, it's perfectness
I can say yes, tore you in two
I'll say it first only for you
I can say yes, tore you in two
I'll say it first only for you
I'm starting to realize that it's true
I'll say it first only for you
There's only one thing left to do
Baby, I love you
Baby, I'm in love with you
Baby, I love you
Cała kawiarnia klaszcze. spoglądam na JJ, która ma strasznie kwaśną minę, ale widać, ze ją to mocno zaskoczyło.
- Teraz Ci udowodniłem?
- Nie wierzę! Ja Cię tylko podpuszczałam! Udowodniłeś, tak, ale...
- No nie...
- Nadal nie chce mi się wierzyć... - jak on mógł to zrobić?
- Jane! Nawet mi to udowodnił! - mówi JJ.
- JJ nie wtrącaj się! - warczę na dziewczynę. Wychodzę z kawiarni. Nie obchodzi mnie ten plan. Ten chłopak się na mnie uwziął, a wiem, ze jak znowu mu się dam, to ponownie zakręcimy kółko.
- Jane!
- Okej. Wierzę Ci! Bardzo fajna piosenka. - uśmiecham się.
- Jest o Tobie.
- Nietrudno się domyślić. - przewracam oczami. - Ale wiesz co, Ross? Nie podobasz mi się taki.
- W sensie jaki?
- No... taki... nie pasuje do Ciebie romantyk. W sensie, nie aż taki!
- Najpierw gadasz, ze jestem podrywającą szują, a teraz ciapowatym romantykiem! Ja wale! - Ross zaczyna się denerwować. - Ja Cię chyba nigdy nie zadowolę dziewczyno!
- Wiesz jak możesz mnie zadowolić. - uśmiecham się podstępnie.
- Niby jak! Nie da się! Jak do cholery mogę Cię... O! Ohhh! - chłopak oniemieje z zdziwienia, Powoli się uśmiecha. - Naprawdę takiego mnie lubisz? Cóż, nie ma się co dziwić.
_______________________________________________________________
Moi drodzy, nie martwcie się mało niegrzecznym rozdziałem :// i czekajcie na rozwój akcji :D
Podzieliłam rozdział na 4 nie na trzy, na wasze nieszczęście
wtorek, 28 lipca 2015
czwartek, 9 lipca 2015
Rozdział 69 część 2/4
Obudziłam się rano w bardzo neutralnym nastroju. Na początku byłam mega przygnębiona, pod prysznicem dostałam ataku radości, a potem znów smutek.
- Jane? - JJ zagląda mi do łazienki.
- Hm? - odwracam się w jej stronę, zaczesując włosy w kucyk. JJ powoli zamyka drzwi łazienki i opiera się o ścianę.
- Co wczoraj Ross zrobił?
- Wkurzył mnie. Nic nowego. - odpowiadam zirytowana malując usta błyszczykiem.
- Ale co on...
- Dobierał się do mnie. - mówię przez zęby. - A ja po prostu tego nie-lub-ię. Przynajmniej nie u niego.. - "już nie!" - dokańczam w myślach.
- I dobrze, że z nim skończyłaś.
- Nawet nie zaczęłam. - mówię. JJ patrzy na mnie wymownie. Eh, po co ja się oszukuję. Wiem, ze to nieprawda. - Czemu właściwie dobrze?
- Bo nie byłabyś jego pierwsze zdobyczą. - JJ spuszcza głowę. Przez chwilę myślę, że zrobi mi się przykro, ale nie dzieje się nic. Zero. Dziwne uczucie.
- Od dawna wiem, ze on woli puszczalskie. Jak preferuje laski, które zaczną mu się ocierać o chuja przy każdym kroku to proszę bardzo. Ja nie zamierzam się w to bawić. A tak właściwie... to co to za laska?
- Ta blondynka z czerwonym pasemkiem.
- Kojarzę. - zatrzaskuję drzwiami i szybko idę w stronę stołówki.
Nie wierzę. Wiedziałam, że ten człowiek potrafi upaść nisko, ale nie tak, żeby posuwać młodsze obozowiczki będące pod jego opieką. Brak słów...
Wchodzę na stołówkę i nie zwracając uwagi na nikogo podchodzę do lady. Nakładam sobie kanapkę i nagle ktoś łapie mnie za biodra. Chcę już przywalić Rossowi w jego tlenioną czuprynę.
- Olivier?
- Hej. - wbija się moje usta jak igła w ludzkie ciało. Nieprzyjemne uczucie. - Gdzie wczoraj uciekłaś?
- Chyba Ci powiedziałam, że nie chciałam... tego, więc zwyczajnie poszłam. - wyrywam się z objęć niebieskookiego i biorę surówkę.
- Co jest? Coś nie tak?
- Eh, Olivier, po prostu mnie zostaw.
- Nie mam takiego zamiaru. - rzucam tacę i wściekła wychodzę ze stołówki.
Jestem zła, napastowana, a w dodatku głodna. Rzucam okiem na grafik i zdaję sobie sprawę, że za parę minut zaczynam matmę. Boże co za masakryczny obóz. Mam ochotę stąd wyjechać...
- Cześć! Siadajcie. - mówię do uczniów. W jednej chwili się odwracam, a w drugiej widzę to słynne czerwone pasemko. Patrzę sie na twarz dziwczyny. Boże... ten wzrok jest okropny. Niczym córka diabła. Phi... do Rossa pasuje jak ulał.
Lekcja przebiega spokojnie, ale wciąż nie mogę się na niej skupić z powodu tej dziewczyny. Może Ross okłamał Jj, albo ona sobie coś... nawymyślała.
- Dobra, koniec lekcji do zobaczenia później. Wszyscy wychodzą, a ja zbieram papiery z biurka.
- I jak się czujesz? - odwracam się i znów widzę to okropne pasemko.
- Z czym się czuję jak? - nie daje po sobie nic poznać.
- Z tym, że twój Ross w ogóle Cię nie szanuje i woli jakieś małolaty.
- On nie jest mój, więc może sobie rović co chce. - odpowiadan ze spokojem, chociaż w środku gotuję się potwornie.
- Nie znam waszego live story, ale przypuszczam, że jesteś mu bliska.
- Powiedział Ci to kiedy Cię posuwał?
- Powiedział - dziewczyna przewraca oczami - "Jest mi obojętna" - spogląda na mnie - Widać było, że kłamał.
- Nie twoja sprawa co o mnie myśli - lekko załamuje mi się głos - Zresztą, nie jest ci przykro, że Ross Cię zaliczył, a teraz ma Cię gdzieś?
- Nie. - odpowiada krótko. - Bo ja mam do niego taki sam stosunek. Zresztą, nie twoja sprawa co o mnie myśli, nieprawdaż? - odwraca się na pięcie i wychodzi.
Siadam przy biurku i wpatruję się w papiery. Bezmyślnie.
- Jane? - o nie. Tylko nie on.
- Czego chcesz Ross?
- Czemu nie " czego chcesz tleniony pajacu?"?
- Już nawet nie chce mi się z tobą droczyć. - blondyn zamyka drzwi od sali. Znów czuję ten niepokój kiedy jesteśmy sami.
- Widziałem jak Raf wychodzi z tej sali.
- Kto?
- No wiesz... blond włosy, czerwone pasmo...
- Aaa... tak, wychodziła stąd.
- Mówiła... Ci coś?
- Tylko tyle, że ciężko jej idzie z matmą. - blondyn wstaje, opiera się się o ławkę i przybliża się do mnie w tym swoim powalającym uśmiechu.
-Powiedz czemu zawsze widć kiedy kłamiesz? - pyta się. Wstaję, opieram się dokładnie jak on i z uśmiechem spoglądam mu w oczy.
- A czemu ty zawsze kłamiesz? - stoimy oko w oko - Idź do tej blondyny. Świetnie się ostatnio bawiliście. - chcę już wyjść, ale blondyn łapie mnie za rękę.
- A co z tobą i Olivierem?
- Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć to nic nie ma. Rozczarowany?
- Tak właściwie to szczęśliwy.
- A niby to... - nie zdążę dokończyć zdania, a blondyn już łapie moje wargi swoimi. Uwalnia się we mnie to ciepło, którego już dawno nie... co ja do cholery gadam? Chcę żeby mnie puścił... Kocham go, ale nie chcę... nie chcę mieć z nim nic do czynienia. - Przestań.
- Nie. - i znów wbija się w moje wargi. Jego usta są takie ciepĺe, gorące i pewne. Podgryza moją wargę. Uhuhuhu kolego! Zwolnij!
- Ross! - próbuję go odepchnąć, ale na nic moje starania.
- Zrozum, że po prostu Cię kocham.
- Co? - co on znów...
- To co słyszałaś. - ponownie łapie moje wargi.
O godzinie 22.00 wychodzę z domku i kieruję się w stronę jeziora. Nie mogę przestać myśleć o tym, że Ross powiedział... to co powiedział... Muszę być ostrożna. Wiem jaki on jest i pewnie wszystkiego się wyprze.
Siadam na brzegu i wpatruję się w ważki latające nad taflą jeziora.
- Hej! - odwracam się i widzę Ross' a, który siada koło mnie.
- Musimy pogadać.
- Dlaczego laski zawsze muszą wszystko "obgadać".
- Bo po tylu razach ile przez ciebie wiesz... źle się czułam, po prostu chcę mieć pewność, bo Ci nie ufam. - Ross nie daje mi dokończyć i lekko mnie całuje.
- A teraz ufasz?
- Może najpierw to obgadamy - ale go zrobiłam. Hihi.
- Co chcesz obgadać maleńka? - robi taką zabawną minę, a ja wybucham śmiechem.
- Ross! Mówię poważnie. Nie wiem czy twoje " kocham Cię" to prawda czy może właśnie za krzakami stoi jakiś twój kolega by sprawdzić czy wygra jakiś zakład o to, że powiesz, że mnie kochasz.
- Może ujmę to tak, raczej założyłbym się o to, że Cię zaliczę niż o to, że wyznam Ci miłość.
- No może to jest twój sposób, żeby mnie zaciągnąć do łóżka...
- Ja pierdole! NIE! Cholera jasna! Nie! Wiesz ile pomiędzy nami się zadziało. Trzy lata się znamy. Trzy. Może to dziwne, ale w końcu zrozumiałem, że nie jesteś mi obojętna!!!
Kocham Cię, a teraz ty wątpisz, że kochasz mnie?
- Nie. Wątpię w to czy za parę minut sobie nie upatrzysz jakiejś dupeczki i do niej nie polecisz! - chłopak nie wytrzymuje, podbiega do mnie i zaczyna mnie ostro całować. Nie wierzę mu. Nie mogę uwierzyć. A może nie chce?
- Ah. - stękam, ponieważ jego usta schodzą mi na szyję i delikatnie muskają obojczyki. Jane, ty wiesz, że go pragniesz. Nie łączy was tylko pożądanie, ale to coś.
- Dobra. Ja...
- Jane? - JJ zagląda mi do łazienki.
- Hm? - odwracam się w jej stronę, zaczesując włosy w kucyk. JJ powoli zamyka drzwi łazienki i opiera się o ścianę.
- Co wczoraj Ross zrobił?
- Wkurzył mnie. Nic nowego. - odpowiadam zirytowana malując usta błyszczykiem.
- Ale co on...
- Dobierał się do mnie. - mówię przez zęby. - A ja po prostu tego nie-lub-ię. Przynajmniej nie u niego.. - "już nie!" - dokańczam w myślach.
- I dobrze, że z nim skończyłaś.
- Nawet nie zaczęłam. - mówię. JJ patrzy na mnie wymownie. Eh, po co ja się oszukuję. Wiem, ze to nieprawda. - Czemu właściwie dobrze?
- Bo nie byłabyś jego pierwsze zdobyczą. - JJ spuszcza głowę. Przez chwilę myślę, że zrobi mi się przykro, ale nie dzieje się nic. Zero. Dziwne uczucie.
- Od dawna wiem, ze on woli puszczalskie. Jak preferuje laski, które zaczną mu się ocierać o chuja przy każdym kroku to proszę bardzo. Ja nie zamierzam się w to bawić. A tak właściwie... to co to za laska?
- Ta blondynka z czerwonym pasemkiem.
- Kojarzę. - zatrzaskuję drzwiami i szybko idę w stronę stołówki.
Nie wierzę. Wiedziałam, że ten człowiek potrafi upaść nisko, ale nie tak, żeby posuwać młodsze obozowiczki będące pod jego opieką. Brak słów...
Wchodzę na stołówkę i nie zwracając uwagi na nikogo podchodzę do lady. Nakładam sobie kanapkę i nagle ktoś łapie mnie za biodra. Chcę już przywalić Rossowi w jego tlenioną czuprynę.
- Olivier?
- Hej. - wbija się moje usta jak igła w ludzkie ciało. Nieprzyjemne uczucie. - Gdzie wczoraj uciekłaś?
- Chyba Ci powiedziałam, że nie chciałam... tego, więc zwyczajnie poszłam. - wyrywam się z objęć niebieskookiego i biorę surówkę.
- Co jest? Coś nie tak?
- Eh, Olivier, po prostu mnie zostaw.
- Nie mam takiego zamiaru. - rzucam tacę i wściekła wychodzę ze stołówki.
Jestem zła, napastowana, a w dodatku głodna. Rzucam okiem na grafik i zdaję sobie sprawę, że za parę minut zaczynam matmę. Boże co za masakryczny obóz. Mam ochotę stąd wyjechać...
- Cześć! Siadajcie. - mówię do uczniów. W jednej chwili się odwracam, a w drugiej widzę to słynne czerwone pasemko. Patrzę sie na twarz dziwczyny. Boże... ten wzrok jest okropny. Niczym córka diabła. Phi... do Rossa pasuje jak ulał.
Lekcja przebiega spokojnie, ale wciąż nie mogę się na niej skupić z powodu tej dziewczyny. Może Ross okłamał Jj, albo ona sobie coś... nawymyślała.
- Dobra, koniec lekcji do zobaczenia później. Wszyscy wychodzą, a ja zbieram papiery z biurka.
- I jak się czujesz? - odwracam się i znów widzę to okropne pasemko.
- Z czym się czuję jak? - nie daje po sobie nic poznać.
- Z tym, że twój Ross w ogóle Cię nie szanuje i woli jakieś małolaty.
- On nie jest mój, więc może sobie rović co chce. - odpowiadan ze spokojem, chociaż w środku gotuję się potwornie.
- Nie znam waszego live story, ale przypuszczam, że jesteś mu bliska.
- Powiedział Ci to kiedy Cię posuwał?
- Powiedział - dziewczyna przewraca oczami - "Jest mi obojętna" - spogląda na mnie - Widać było, że kłamał.
- Nie twoja sprawa co o mnie myśli - lekko załamuje mi się głos - Zresztą, nie jest ci przykro, że Ross Cię zaliczył, a teraz ma Cię gdzieś?
- Nie. - odpowiada krótko. - Bo ja mam do niego taki sam stosunek. Zresztą, nie twoja sprawa co o mnie myśli, nieprawdaż? - odwraca się na pięcie i wychodzi.
Siadam przy biurku i wpatruję się w papiery. Bezmyślnie.
- Jane? - o nie. Tylko nie on.
- Czego chcesz Ross?
- Czemu nie " czego chcesz tleniony pajacu?"?
- Już nawet nie chce mi się z tobą droczyć. - blondyn zamyka drzwi od sali. Znów czuję ten niepokój kiedy jesteśmy sami.
- Widziałem jak Raf wychodzi z tej sali.
- Kto?
- No wiesz... blond włosy, czerwone pasmo...
- Aaa... tak, wychodziła stąd.
- Mówiła... Ci coś?
- Tylko tyle, że ciężko jej idzie z matmą. - blondyn wstaje, opiera się się o ławkę i przybliża się do mnie w tym swoim powalającym uśmiechu.
-Powiedz czemu zawsze widć kiedy kłamiesz? - pyta się. Wstaję, opieram się dokładnie jak on i z uśmiechem spoglądam mu w oczy.
- A czemu ty zawsze kłamiesz? - stoimy oko w oko - Idź do tej blondyny. Świetnie się ostatnio bawiliście. - chcę już wyjść, ale blondyn łapie mnie za rękę.
- A co z tobą i Olivierem?
- Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć to nic nie ma. Rozczarowany?
- Tak właściwie to szczęśliwy.
- A niby to... - nie zdążę dokończyć zdania, a blondyn już łapie moje wargi swoimi. Uwalnia się we mnie to ciepło, którego już dawno nie... co ja do cholery gadam? Chcę żeby mnie puścił... Kocham go, ale nie chcę... nie chcę mieć z nim nic do czynienia. - Przestań.
- Nie. - i znów wbija się w moje wargi. Jego usta są takie ciepĺe, gorące i pewne. Podgryza moją wargę. Uhuhuhu kolego! Zwolnij!
- Ross! - próbuję go odepchnąć, ale na nic moje starania.
- Zrozum, że po prostu Cię kocham.
- Co? - co on znów...
- To co słyszałaś. - ponownie łapie moje wargi.
O godzinie 22.00 wychodzę z domku i kieruję się w stronę jeziora. Nie mogę przestać myśleć o tym, że Ross powiedział... to co powiedział... Muszę być ostrożna. Wiem jaki on jest i pewnie wszystkiego się wyprze.
Siadam na brzegu i wpatruję się w ważki latające nad taflą jeziora.
- Hej! - odwracam się i widzę Ross' a, który siada koło mnie.
- Musimy pogadać.
- Dlaczego laski zawsze muszą wszystko "obgadać".
- Bo po tylu razach ile przez ciebie wiesz... źle się czułam, po prostu chcę mieć pewność, bo Ci nie ufam. - Ross nie daje mi dokończyć i lekko mnie całuje.
- A teraz ufasz?
- Może najpierw to obgadamy - ale go zrobiłam. Hihi.
- Co chcesz obgadać maleńka? - robi taką zabawną minę, a ja wybucham śmiechem.
- Ross! Mówię poważnie. Nie wiem czy twoje " kocham Cię" to prawda czy może właśnie za krzakami stoi jakiś twój kolega by sprawdzić czy wygra jakiś zakład o to, że powiesz, że mnie kochasz.
- Może ujmę to tak, raczej założyłbym się o to, że Cię zaliczę niż o to, że wyznam Ci miłość.
- No może to jest twój sposób, żeby mnie zaciągnąć do łóżka...
- Ja pierdole! NIE! Cholera jasna! Nie! Wiesz ile pomiędzy nami się zadziało. Trzy lata się znamy. Trzy. Może to dziwne, ale w końcu zrozumiałem, że nie jesteś mi obojętna!!!
Kocham Cię, a teraz ty wątpisz, że kochasz mnie?
- Nie. Wątpię w to czy za parę minut sobie nie upatrzysz jakiejś dupeczki i do niej nie polecisz! - chłopak nie wytrzymuje, podbiega do mnie i zaczyna mnie ostro całować. Nie wierzę mu. Nie mogę uwierzyć. A może nie chce?
- Ah. - stękam, ponieważ jego usta schodzą mi na szyję i delikatnie muskają obojczyki. Jane, ty wiesz, że go pragniesz. Nie łączy was tylko pożądanie, ale to coś.
- Dobra. Ja...
Subskrybuj:
Posty (Atom)