Słońce, plaża, wakacje! W końcu mam czas dla siebie i dla... nastolatków...
Tak jest! Dostałam prace w obozie poprawkowym dla młodych "przestępców". W sumie, po prostu leniów, którzy nie zdali. Przynajmniej tak to nazywają.
Jest to coś w rodzaju szkoły letniej, ale młodzi uczą się tutaj tylko tych przedmiotów, z których nie zdali, albo są bezradni. No i jak na złość mi trafiła się matematyka... Czyli mam ful młodych osób na karku.
Ale nie to jest najgorsze...
Ross.
W końcu są to wakacje, więc mi przypadło uczenie ciężkiej i nudnej mamy, a mu... nauka muzyki.
Śpiewanie, tańczenie...
No ja wale! Gdzie tu sprawiedliwość? I jeszcze płacą nam po tyle samo...
Ale zdecydowanie najgorszą rzeczą jest to, że na obozie mamy pełno seksownych dziewczyn i chłopaków...
Seksowne laski...
NAUGHTY BOY wrócił!!!
poniedziałek, 27 października 2014
niedziela, 26 października 2014
Rozdział 57
"Nie chciało mi się gadać z Ross'em jeszcze długi okres czasu. Czasami - racja - zamieniliśmy dwa słowa, ale nic poza tym. Nie uczę go. Ale to już chyba od dawna. Teraz korki dostaje od jakieś nauczycielki. Odkąd tylko wyszłam ze szpitala, nasze oczy często się napotykały. Ale to tyle. Widziałam, jak czasami po prostu pragnie... pragnie? No dobra, może tylko chce pogadać, ale za każdym razem, gdy tylko się zbliżał robiłam swoją słynną kwaśną minę.
Ale... jeden jedyny raz straciłam czujność. To było wtedy kiedy wyszłam ze szpitala:
Kiedy siedziałam na WF męska część naszej klasy grała w kosza. Nie miałam nawet najmniejszej ochoty na nich patrzeć, ale... zdjęli koszulki. Każda kropla potu tak seksownie spływała po jego opalonym ciele. Jego klatka w rytm niespokojnego oddechu... Cholera czy on musiał zdjąć koszulkę? Chwilka nieuwagi i już robię maślane oczka..."
A teraz? JJ właśnie tapiruje mi włosy, a ja zakładam welon. Po chwili na moich ramionach ląduje ramiączka od najpiękniejszej sukni ślubnej. Ale chwilę później ląduje na niej czarna i zielona farba.
Tak jest! Halloween!
- Wyglądasz super! - JJ uśmiecha się do mnie.
- Tak sobie... - patrze się na siebie w lustrze. Chyba wolałabym być kimś innym niż gnijącą panną młodą. - No nieważne! Nie mogę się doczekać. Violet podobno jest zakochana w Haloween, no ale w końcu mieszkała w Kanadzie obok najstraszniejszego domu strachów, tego wiesz... Nightmares Fear Factory. I się nauczyła się wszystkich tych technik.
- Wiem. Chciałam tam pojechać, ale później się bałam, bo obejrzałam jakiś filmik.
- Ja zawsze chciałam, ale później się tu przeprowadziłam i się pokomplikowało...
- Dobra, przestań wspominać! Chodźmy!
JJ ledwo schodzi w swoich butach na dół, ale ja też nie jestem lepsza. Czemu wybrałam takie szpile?
Idziemy ulicą prosto do "Night gate to hell" najstraszniejszego domu w naszym stanie. Dziwne jest to, ze jest tak blisko takiego małego miasteczka ulokowali takie coś.
- JJ! - Violet wita JJ, a chwilę później mnie. Jest przebrana niesamowicie. Coś a'la wróżka, ale o wiele mocniej... mroczniej.
Impreza jest niezła. trochę straszna atmosfera, no bo w końcu ten dom, nie jest jakiś dziecięcy.
I nagle zauważam coś co sprawia, ze robi mi się zimno.
Ross...
Dawno z nim nie gadałam i w sumie, nie czuję się jakoś gorzej, ale ubrał się tak...
Przebrał się z wampira. Ale takiego seksownego. Czarna marynarka, wysoko ułożone włosy i kły... no i dopełniające mroźne spojrzenie w oczach, która akurat ma na co dzień...
Nagle gaśnie światło. Super! Wspaniały żart jak na Halloween...
Ale coś jest nie tak... Ludzie zaczynają wrzeszczeć, jakby sie naprawdę bali. Zaczynają się popychać
i uciekać. Nie mam pojęcia o co chodzi, ale nagle czuję szarpnięcie w dole sukienki, miliony rąk na swoim ciele. Zaczynam krzyczeć i zasłaniać uszy. Ktoś szarpie mnie za rękę. Nic nie widzę, ale nagle krzyki stają się jakby stłumione, aż w końcu zupełnie cichną. Siedzę w jakimś ciemnym pokoju. Nie mam siły zdjąć rąk z uszu i otworzyć oczu, ale wiem, ze nie jestem tu sama. Zaczynam płakać.
- Nie rycz! - choć uszy mam nadal zasłonięte poznaje głos Ross'a. Powoli otwieram oczy. Ledwo go widzę, bo w pokoju nadal jest ciemno i jedyne, co go lekko oświetla to blask księżyca.
- Co się stało? - pytam uspokajając oddech.
- Nie wiem. Chyba korki wysiadły. Ludzie się przestraszyli i biegali w popłochu. Widziałem jak tam też wrzeszczysz, wiec szybko Cię tutaj wciągnąłem.
- Boże... czyli to były korki. Czułam na sobie jakieś tysiąc dłoni. Tak mnie obmacywały...
- Wolisz jak tylko moje to robią... - uśmiecha się, a ja wściekła prycham.
- Chyba tak, wiesz? - odpowiadam sarkazmem. - Wynośmy się stąd! Nic nie widzę! Gdzie są drzwi?
- Spokojnie nie gorączkuj się tak! - krzyczy, a ja szarpię za klamkę.
- Jak mam się nie gorączkować skoro drzwi są zamknięte!
- Co? - Ross podbiega do drzwi i je wyszarpuje! - Cholera jasna! Halo!!! - zaczyna w nie walić, ale po drugiej stronie nic nie słychać. Co się dzieje?
- Musimy jakoś wyjść! Ci ludzie nie mogli tak zniknąć!
- Wiem. Jest stąd wyjście...
- Gdzie?
- Tam są jakieś drzwi - Ross wskazuje na jakieś bardzo małe drzwiczki, trochę jak na wzrost Hobbita. Nie zauważyłam ich wcześniej.
- Może nie powinniśmy iść? Wiesz... nagle gaśnie światło, ludzie wrzeszczą, a po chwili nikogo nie ma! W horrorach źle się takie rzeczy kończą.
- Aha. To super, ale ja chcę stąd wyjść, a poza tym... To Halloween sweety! Tu się trzeba bać. To jak? Idziesz ze mną? - wyciąga do mnie rękę. Chwytam ją. Podnosi mnie z podłogi.
Idziemy w stronę małych drzwiczek.
- Pani przodem. - uśmiecha się.
- Bohater. - prycham z sarkazmem i prześlizguję się przez nie.
Po chwili znajduję się w jakimś strasznie dużym korytarzu oświetlonym pochodniami. Jej! Ten dom strachów jest cudowny! Po chwili Ross stoi koło mnie. Korytarz mnie przeraza pod jednym względem. Jest wąski i na końcu ma jedne drzwi. No ja...
Idziemy nim bardzo powoli. Jest mega długi. W końcu to dom strachu.
- Czemu nie chciałaś ze mną gadać jak wyszłaś ze szpitala? - o cholera. Tego się nie spodziewałam.
- I tak z naszych rozmów wynikały same kłótnie, więc...
- Chodzi o ta piosenkę? Po co wysłałaś JJ do mnie?
- Nie wysyłałam. Sama poszła jak ją przypadkowo zobaczyła.
- Ta piosenka nie była o tobie.
- To wiem. Była o dziewczynie, którą przeleciałeś jak wyszedłeś ode mnie ze szpitala...
- No tak... - widać, ze jest zażenowany. - Ale ja mogę posuwać kogo chcę.
- Nie, nie, no oczywiście, ze możesz. Nikt Ci nie zabronił i nie zabroni. - Tleniony pajac.
Dochodzimy do drzwi. Ross naciska na klamkę i powoli je otwiera. Cholera! Zejście do piwnicy.
- Nie zejdę tam!
- Chodź. - łapie mnie za rękę. Jest ciepła. I przyjemna w dotyku.
W piwnicy jest okropnie. wszędzie leży pełno sztucznych trupów, szczurów i kurz. Ale zdecydowanie najbardziej straszy mnie sztuczna Samara. Boże! Ja prawie ataku palpitacji dostałam, cokolwiek to jest.
Na końcu jednego z korytarzy piwniczki są kolejne drzwi. Ross je otwiera i cudem wychodzimy na zewnątrz. Spoglądam na dom cała zapłakana. Naprawdę, jestem przerażona. W domu jest ciemno i nikogo nie słychać. Jezu...
Idziemy z Ross'em na przód domu, ale coś przykuwa moja uwagę. Na krzakach leży kawałek czarnego siatkowanego materiału. JJ miała z podobnego zrobioną sukienkę. Nagle zaczynam krzyczeć, a Ross podbiega do mnie.
W krzakach widzę JJ z rozbitą głową. Klękam przy niej. Oddycha, ale jest nieprzytomna. Słyszę tylko jak Ross dzwoni na pogotowie. Z moich oczy ciekną łzy.
Po 5 minutach zabierają JJ na noszach, a od nas biorą dokumenty i pytają co się stało. Nie wiem co się stało, do jasnej cholery! Ratujcie JJ!
Po chwili widzę jak karetka odjeżdża,a ja siadam na trawie trzęsąc się z szoku i z zimna.
- Odprowadzę Cię do domu.
- Nie. - nikogo u mnie w domu nie ma, a po dzisiejszym dniu nie mam ochoty spać sama. - Mogę... mogę iść do ciebie?
- Jasne. - odpowiada beznamiętnie i bierze mnie za rękę podnosząc z trawy. - Obiecuję, ze nie będę nic robił... chyba - śmieje się, ale nie poprawia mi to humoru.
W domu jest jego całe rodzeństwo, które też już powracało z imprezy. Ross wszytko tłumaczy swoje siostrze, a blondynka bierze mnie pod ramię. Chyba miała na imię Rydel...
W swoim "przeróżowionym" pokoju daje mi piżamę i ręcznik. Szybko biorę prysznic i wchodzę do pokoju Ross'a. Blondyn brzdąka coś na gitarze, ale kiedy zauważa mnie w drzwiach szybko ją odkłada.
- Fajna. Co to za piosenka?
- Always. Nasz stary kawałek, ale czasami lubię sobie tak... pograć. Rydel przygotowała dla ciebie łóżko na dole.
- Dzięki. - mam ochotę wyjść z pokoju, ale coś... mnie zatrzymuje. - Mogę spać z tobą? - Ross krztusi się sokiem, który akurat pił. Trochę mnie to śmieszy.
- Okej? - wygląda jakbym nagle zaproponowała mu jakąś nieprzyzwoitą propozycje.
Kładę się pod kołdrą i próbuję zasnąć, Po niecałych 15 minutach Ross przychodzi świeżo umyty, pachnący jakimś bardzo męskim żelem. Gasi światło i sadowi się obok mnie, ale w bezpieczniej odległości. I bardzo dobrze. Chociaż w tym momencie mam ochotę się do niego przytulić. Bo jest mi zimno...
________________________________________________________________________________
Omg tak dawno nie pisałam, zę ten rozdział wydaje mi się tak drętwo napisany. Dobra, wiem muszę przestrać z słodkością i wrócić do Naughty, ale musiscie dać mi skończyc serie 3, a zacząć serię czwartą bo tam mam zaplanowane dużo ostrego i dużo zazdrości :D. Wiem! Ja też chce już pisać czwóreczke, ale niestety muszę dokończyć operę mydlaną zwaną serią 3
Ale... jeden jedyny raz straciłam czujność. To było wtedy kiedy wyszłam ze szpitala:
Kiedy siedziałam na WF męska część naszej klasy grała w kosza. Nie miałam nawet najmniejszej ochoty na nich patrzeć, ale... zdjęli koszulki. Każda kropla potu tak seksownie spływała po jego opalonym ciele. Jego klatka w rytm niespokojnego oddechu... Cholera czy on musiał zdjąć koszulkę? Chwilka nieuwagi i już robię maślane oczka..."
A teraz? JJ właśnie tapiruje mi włosy, a ja zakładam welon. Po chwili na moich ramionach ląduje ramiączka od najpiękniejszej sukni ślubnej. Ale chwilę później ląduje na niej czarna i zielona farba.
Tak jest! Halloween!
- Wyglądasz super! - JJ uśmiecha się do mnie.
- Tak sobie... - patrze się na siebie w lustrze. Chyba wolałabym być kimś innym niż gnijącą panną młodą. - No nieważne! Nie mogę się doczekać. Violet podobno jest zakochana w Haloween, no ale w końcu mieszkała w Kanadzie obok najstraszniejszego domu strachów, tego wiesz... Nightmares Fear Factory. I się nauczyła się wszystkich tych technik.
- Wiem. Chciałam tam pojechać, ale później się bałam, bo obejrzałam jakiś filmik.
- Ja zawsze chciałam, ale później się tu przeprowadziłam i się pokomplikowało...
- Dobra, przestań wspominać! Chodźmy!
JJ ledwo schodzi w swoich butach na dół, ale ja też nie jestem lepsza. Czemu wybrałam takie szpile?
Idziemy ulicą prosto do "Night gate to hell" najstraszniejszego domu w naszym stanie. Dziwne jest to, ze jest tak blisko takiego małego miasteczka ulokowali takie coś.
- JJ! - Violet wita JJ, a chwilę później mnie. Jest przebrana niesamowicie. Coś a'la wróżka, ale o wiele mocniej... mroczniej.
Impreza jest niezła. trochę straszna atmosfera, no bo w końcu ten dom, nie jest jakiś dziecięcy.
I nagle zauważam coś co sprawia, ze robi mi się zimno.
Ross...
Dawno z nim nie gadałam i w sumie, nie czuję się jakoś gorzej, ale ubrał się tak...
Przebrał się z wampira. Ale takiego seksownego. Czarna marynarka, wysoko ułożone włosy i kły... no i dopełniające mroźne spojrzenie w oczach, która akurat ma na co dzień...
Nagle gaśnie światło. Super! Wspaniały żart jak na Halloween...
Ale coś jest nie tak... Ludzie zaczynają wrzeszczeć, jakby sie naprawdę bali. Zaczynają się popychać
i uciekać. Nie mam pojęcia o co chodzi, ale nagle czuję szarpnięcie w dole sukienki, miliony rąk na swoim ciele. Zaczynam krzyczeć i zasłaniać uszy. Ktoś szarpie mnie za rękę. Nic nie widzę, ale nagle krzyki stają się jakby stłumione, aż w końcu zupełnie cichną. Siedzę w jakimś ciemnym pokoju. Nie mam siły zdjąć rąk z uszu i otworzyć oczu, ale wiem, ze nie jestem tu sama. Zaczynam płakać.
- Nie rycz! - choć uszy mam nadal zasłonięte poznaje głos Ross'a. Powoli otwieram oczy. Ledwo go widzę, bo w pokoju nadal jest ciemno i jedyne, co go lekko oświetla to blask księżyca.
- Co się stało? - pytam uspokajając oddech.
- Nie wiem. Chyba korki wysiadły. Ludzie się przestraszyli i biegali w popłochu. Widziałem jak tam też wrzeszczysz, wiec szybko Cię tutaj wciągnąłem.
- Boże... czyli to były korki. Czułam na sobie jakieś tysiąc dłoni. Tak mnie obmacywały...
- Wolisz jak tylko moje to robią... - uśmiecha się, a ja wściekła prycham.
- Chyba tak, wiesz? - odpowiadam sarkazmem. - Wynośmy się stąd! Nic nie widzę! Gdzie są drzwi?
- Spokojnie nie gorączkuj się tak! - krzyczy, a ja szarpię za klamkę.
- Jak mam się nie gorączkować skoro drzwi są zamknięte!
- Co? - Ross podbiega do drzwi i je wyszarpuje! - Cholera jasna! Halo!!! - zaczyna w nie walić, ale po drugiej stronie nic nie słychać. Co się dzieje?
- Musimy jakoś wyjść! Ci ludzie nie mogli tak zniknąć!
- Wiem. Jest stąd wyjście...
- Gdzie?
- Tam są jakieś drzwi - Ross wskazuje na jakieś bardzo małe drzwiczki, trochę jak na wzrost Hobbita. Nie zauważyłam ich wcześniej.
- Może nie powinniśmy iść? Wiesz... nagle gaśnie światło, ludzie wrzeszczą, a po chwili nikogo nie ma! W horrorach źle się takie rzeczy kończą.
- Aha. To super, ale ja chcę stąd wyjść, a poza tym... To Halloween sweety! Tu się trzeba bać. To jak? Idziesz ze mną? - wyciąga do mnie rękę. Chwytam ją. Podnosi mnie z podłogi.
Idziemy w stronę małych drzwiczek.
- Pani przodem. - uśmiecha się.
- Bohater. - prycham z sarkazmem i prześlizguję się przez nie.
Po chwili znajduję się w jakimś strasznie dużym korytarzu oświetlonym pochodniami. Jej! Ten dom strachów jest cudowny! Po chwili Ross stoi koło mnie. Korytarz mnie przeraza pod jednym względem. Jest wąski i na końcu ma jedne drzwi. No ja...
Idziemy nim bardzo powoli. Jest mega długi. W końcu to dom strachu.
- Czemu nie chciałaś ze mną gadać jak wyszłaś ze szpitala? - o cholera. Tego się nie spodziewałam.
- I tak z naszych rozmów wynikały same kłótnie, więc...
- Chodzi o ta piosenkę? Po co wysłałaś JJ do mnie?
- Nie wysyłałam. Sama poszła jak ją przypadkowo zobaczyła.
- Ta piosenka nie była o tobie.
- To wiem. Była o dziewczynie, którą przeleciałeś jak wyszedłeś ode mnie ze szpitala...
- No tak... - widać, ze jest zażenowany. - Ale ja mogę posuwać kogo chcę.
- Nie, nie, no oczywiście, ze możesz. Nikt Ci nie zabronił i nie zabroni. - Tleniony pajac.
Dochodzimy do drzwi. Ross naciska na klamkę i powoli je otwiera. Cholera! Zejście do piwnicy.
- Nie zejdę tam!
- Chodź. - łapie mnie za rękę. Jest ciepła. I przyjemna w dotyku.
W piwnicy jest okropnie. wszędzie leży pełno sztucznych trupów, szczurów i kurz. Ale zdecydowanie najbardziej straszy mnie sztuczna Samara. Boże! Ja prawie ataku palpitacji dostałam, cokolwiek to jest.
Na końcu jednego z korytarzy piwniczki są kolejne drzwi. Ross je otwiera i cudem wychodzimy na zewnątrz. Spoglądam na dom cała zapłakana. Naprawdę, jestem przerażona. W domu jest ciemno i nikogo nie słychać. Jezu...
Idziemy z Ross'em na przód domu, ale coś przykuwa moja uwagę. Na krzakach leży kawałek czarnego siatkowanego materiału. JJ miała z podobnego zrobioną sukienkę. Nagle zaczynam krzyczeć, a Ross podbiega do mnie.
W krzakach widzę JJ z rozbitą głową. Klękam przy niej. Oddycha, ale jest nieprzytomna. Słyszę tylko jak Ross dzwoni na pogotowie. Z moich oczy ciekną łzy.
Po 5 minutach zabierają JJ na noszach, a od nas biorą dokumenty i pytają co się stało. Nie wiem co się stało, do jasnej cholery! Ratujcie JJ!
Po chwili widzę jak karetka odjeżdża,a ja siadam na trawie trzęsąc się z szoku i z zimna.
- Odprowadzę Cię do domu.
- Nie. - nikogo u mnie w domu nie ma, a po dzisiejszym dniu nie mam ochoty spać sama. - Mogę... mogę iść do ciebie?
- Jasne. - odpowiada beznamiętnie i bierze mnie za rękę podnosząc z trawy. - Obiecuję, ze nie będę nic robił... chyba - śmieje się, ale nie poprawia mi to humoru.
W domu jest jego całe rodzeństwo, które też już powracało z imprezy. Ross wszytko tłumaczy swoje siostrze, a blondynka bierze mnie pod ramię. Chyba miała na imię Rydel...
W swoim "przeróżowionym" pokoju daje mi piżamę i ręcznik. Szybko biorę prysznic i wchodzę do pokoju Ross'a. Blondyn brzdąka coś na gitarze, ale kiedy zauważa mnie w drzwiach szybko ją odkłada.
- Fajna. Co to za piosenka?
- Always. Nasz stary kawałek, ale czasami lubię sobie tak... pograć. Rydel przygotowała dla ciebie łóżko na dole.
- Dzięki. - mam ochotę wyjść z pokoju, ale coś... mnie zatrzymuje. - Mogę spać z tobą? - Ross krztusi się sokiem, który akurat pił. Trochę mnie to śmieszy.
- Okej? - wygląda jakbym nagle zaproponowała mu jakąś nieprzyzwoitą propozycje.
Kładę się pod kołdrą i próbuję zasnąć, Po niecałych 15 minutach Ross przychodzi świeżo umyty, pachnący jakimś bardzo męskim żelem. Gasi światło i sadowi się obok mnie, ale w bezpieczniej odległości. I bardzo dobrze. Chociaż w tym momencie mam ochotę się do niego przytulić. Bo jest mi zimno...
________________________________________________________________________________
Omg tak dawno nie pisałam, zę ten rozdział wydaje mi się tak drętwo napisany. Dobra, wiem muszę przestrać z słodkością i wrócić do Naughty, ale musiscie dać mi skończyc serie 3, a zacząć serię czwartą bo tam mam zaplanowane dużo ostrego i dużo zazdrości :D. Wiem! Ja też chce już pisać czwóreczke, ale niestety muszę dokończyć operę mydlaną zwaną serią 3
wtorek, 14 października 2014
Rozdział 56
- Coś nie tak? - pyta Brandon, o którym kompletnie zapomniałam.
- Nic. Przepraszam Cię, ale wolałabym teraz zostać sama. Chce iść spać.
- Na pewno?
- Tak. - macham ręką i na chwilę kładę się na poduszce. Tylko gdy słyszę trzask drzwi, ponownie rozwijam papierek. Czytam ta piosenkę, znowu i znowu i znowu. Rodzi się pytanie? O kim to jest? I czy ten papierek znalazł się przypadkiem czy może "specjalnie" go upuścił. Nie, to by było głupie...
Cóż kilka cytatów się zgadza i kilka niekoniecznie... Dobra, większość się zgadza, ale Ross od dawna nie mówił na mnie dziwka. Ale... może on napisał o tym naszym ostatnim "przypadku"...
Nieważne. Nie mam siły nad tym rozkminać.
Zmęczona kładę się spać i odpływam w błogi sen.
Drugiego dnia robią mi wiele badań, które wykańczają mnie do tego stopnia, ze gdy tylko puszczają mnie wolno, padam na poduszkę i idę spać.
Trzeci dzień - leżę. Z nudów po raz ósmy czytam Harry'ego Potter'a, ale ta cała magia znika, kiedy pomiędzy wersami książki, ciągle krąży mi słowo dziwka.
- Cholera! - rzucam książkę na półkę w tym samym momencie kiedy do pokoju wchodzi JJ.
- Jane? Wszystko okej? - powoli podchodzi do łóżka zachowując najwyższą ostrożność.
- Tak. - odpowiadam zmęczona.
- Co to? - O nie! JJ podnosi z podłogi piosenkę Ross'a. Kiedy ją czyta marszczą jej się brwi. - Kto to napisał?
- Ym... - nie chcę jej mówić. Przynajmniej nie teraz.
- Ross... - wściekła zgniata papier. - Ma przesrane! - JJ wybiega z pokoju, a ja nie zdążam jej zatrzymać. Cholera! Nie mogłam tego gdzieś schować? ale nie! Ja muszę walić książką o blat i przy okazji zrzucać wszystko z niego. Próbuję się jakoś to niej dodzwonić, ale na nic moje starania. Nie odbiera. No nic. Nie mogę wyjść, bo oni mnie zabiją. Wszystko w rękach JJ...
- Ross? - Rydel woła mnie z dołu. Jacie, czego ona znów chce? Czy ta blondyna nie może sobie sama z czymś poradzić? Ehh...
- Idę! - niechętnie podnoszę się z łóżka. Zakładam trampki, bo mam pewność, ze będzie kazała wynieść mi śmieci czy skoczyć do sklepu po jakieś badziewie. - Co... Jane? - w drzwiach widzę JJ. Co ona tu robi? Jest wściekła, a a ręku trzyma jakiś papierek. Odruchowo łapię się za kieszeń styłu spodni. O cholera!
- Ross? Możemy porozmawiać? - na twarzy ma ten wścibski uśmieszek, a moja twarz od razu nabiera wściekłego wyrazu.
- Jasne. - odpowiadam przez zaciśnięte zęby.
- Świetnie! - JJ wchodzi do domu, a zdziwiona Rydel zamyka za nią drzwi.
- Myślałem, ze pogadamy na dworze...
- To źle myślałeś. Porozmawiamy tutaj. W twoim pokoju. - mija mnie na schodach i delikatnie szepcze na ucho - Żebyś nie mógł mnie poobrażać jak to zwykle robisz. - i znów się uśmiecha. Zniechęcony idę za nią. Wchodzę do pokoju, a ona zamyka za mną drzwi.
- Więc... - siada na łóżku, a ja wpatruje się w jej każdy wygestykulowany ruch. Kurde... zapomniałem jakie ona ma super ciało. Cycki, tyłek... Ross! Pamiętaj jesteś wściekły i nieugięty, ale... musiała założyć bluzkę z dekoltem. - Gadaj... co to jest? - próbuję przechwycić kartkę, ale w rezultacie ja padam na łóżko, a ona szybko wstaje i zaczyna czytać.
- 'Nigdy nie pokocham Cie na tyle mocno, by Ci zaufać.Po prostu się spotkaliśmy i po prostu Cie wyruchałem". Śliczna piosenka, ale czy odpowiednia na zespół Disney'a.
- Ona nie jest zespołu disney'a!
- Och, naprawdę? Austin? - złość ze mnie kipi jeszcze bardziej kiedy widzę jak ją to bawi.
- Naprawdę. - zachowaj zimną krew.
- Naprawdę? A do kogo ją napisałeś? Do Ally? - jeszcze chwila, a ściągnę z niej tą bluzkę siłą - Do kogo!
- Do nikogo...
- To po co dałeś ją Jane?! - jest wściekła...
- Nie dałem! Wypadła mi!
- No jeśli nawet ci wypadła to nie napisałeś jej od tak! O kim to jest!? Mów! Tylko po to tu przyszłam! Jane jest smutna, przez to...
- Jest? - przejmuję się tym?
- Tak. - prycha i wyczekująco tupie nogą. - O kim? - jej ton trochę zelżał, chyba po tym jak zauważyła, ze "niby" przejąłem się Jane.
- O dziewczynie.
- W to nie wątpię. - syczy.
- Którą znam...
- Nie możesz po prostu się przyznać, że jest o Jane?! - wybucha, co mnie nakręca do granic możliwości.
- Nie jest o Jane! Jest o dziewczynie, która wczoraj przeleciałem, bo miałem na to ochotę!
- Co zrobiłeś?
- Przeleciałem. Pieprzyłem. Ruchałem...
- Co?
- Dobrze, więc po angielsku: Uprawiałem z nią seks. Pasuje?
- Świnia! Bierz sobie tą piosenkę. - rzuca we mnie kartką papieru i trzaska drzwiami.
- JJ! - wychodzę z pokoju próbując ją zatrzymać. - Nie mów Jane!
- A niby czemu? Wiesz gdybyś naprawdę ją lubił to eee... - spogląda siew oczy mojej siostry - nie zrobiłbyś tego jej. Cześć! - trzaska drzwiami. Super!
- Ross? - zagaduje mnie Rydel, ale ja nie mam na nic ochoty.
- Odwal się! - wbiegam do pokoju trzaskając drzwiami. Po raz kolejny chyba napiszę coś czego później będę żałował. Szybko wyrywam kartkę i zaczynam po niej gryzmolić.
- Nic. Przepraszam Cię, ale wolałabym teraz zostać sama. Chce iść spać.
- Na pewno?
- Tak. - macham ręką i na chwilę kładę się na poduszce. Tylko gdy słyszę trzask drzwi, ponownie rozwijam papierek. Czytam ta piosenkę, znowu i znowu i znowu. Rodzi się pytanie? O kim to jest? I czy ten papierek znalazł się przypadkiem czy może "specjalnie" go upuścił. Nie, to by było głupie...
Cóż kilka cytatów się zgadza i kilka niekoniecznie... Dobra, większość się zgadza, ale Ross od dawna nie mówił na mnie dziwka. Ale... może on napisał o tym naszym ostatnim "przypadku"...
Nieważne. Nie mam siły nad tym rozkminać.
Zmęczona kładę się spać i odpływam w błogi sen.
Drugiego dnia robią mi wiele badań, które wykańczają mnie do tego stopnia, ze gdy tylko puszczają mnie wolno, padam na poduszkę i idę spać.
Trzeci dzień - leżę. Z nudów po raz ósmy czytam Harry'ego Potter'a, ale ta cała magia znika, kiedy pomiędzy wersami książki, ciągle krąży mi słowo dziwka.
- Cholera! - rzucam książkę na półkę w tym samym momencie kiedy do pokoju wchodzi JJ.
- Jane? Wszystko okej? - powoli podchodzi do łóżka zachowując najwyższą ostrożność.
- Tak. - odpowiadam zmęczona.
- Co to? - O nie! JJ podnosi z podłogi piosenkę Ross'a. Kiedy ją czyta marszczą jej się brwi. - Kto to napisał?
- Ym... - nie chcę jej mówić. Przynajmniej nie teraz.
- Ross... - wściekła zgniata papier. - Ma przesrane! - JJ wybiega z pokoju, a ja nie zdążam jej zatrzymać. Cholera! Nie mogłam tego gdzieś schować? ale nie! Ja muszę walić książką o blat i przy okazji zrzucać wszystko z niego. Próbuję się jakoś to niej dodzwonić, ale na nic moje starania. Nie odbiera. No nic. Nie mogę wyjść, bo oni mnie zabiją. Wszystko w rękach JJ...
- Ross? - Rydel woła mnie z dołu. Jacie, czego ona znów chce? Czy ta blondyna nie może sobie sama z czymś poradzić? Ehh...
- Idę! - niechętnie podnoszę się z łóżka. Zakładam trampki, bo mam pewność, ze będzie kazała wynieść mi śmieci czy skoczyć do sklepu po jakieś badziewie. - Co... Jane? - w drzwiach widzę JJ. Co ona tu robi? Jest wściekła, a a ręku trzyma jakiś papierek. Odruchowo łapię się za kieszeń styłu spodni. O cholera!
- Ross? Możemy porozmawiać? - na twarzy ma ten wścibski uśmieszek, a moja twarz od razu nabiera wściekłego wyrazu.
- Jasne. - odpowiadam przez zaciśnięte zęby.
- Świetnie! - JJ wchodzi do domu, a zdziwiona Rydel zamyka za nią drzwi.
- Myślałem, ze pogadamy na dworze...
- To źle myślałeś. Porozmawiamy tutaj. W twoim pokoju. - mija mnie na schodach i delikatnie szepcze na ucho - Żebyś nie mógł mnie poobrażać jak to zwykle robisz. - i znów się uśmiecha. Zniechęcony idę za nią. Wchodzę do pokoju, a ona zamyka za mną drzwi.
- Więc... - siada na łóżku, a ja wpatruje się w jej każdy wygestykulowany ruch. Kurde... zapomniałem jakie ona ma super ciało. Cycki, tyłek... Ross! Pamiętaj jesteś wściekły i nieugięty, ale... musiała założyć bluzkę z dekoltem. - Gadaj... co to jest? - próbuję przechwycić kartkę, ale w rezultacie ja padam na łóżko, a ona szybko wstaje i zaczyna czytać.
- 'Nigdy nie pokocham Cie na tyle mocno, by Ci zaufać.Po prostu się spotkaliśmy i po prostu Cie wyruchałem". Śliczna piosenka, ale czy odpowiednia na zespół Disney'a.
- Ona nie jest zespołu disney'a!
- Och, naprawdę? Austin? - złość ze mnie kipi jeszcze bardziej kiedy widzę jak ją to bawi.
- Naprawdę. - zachowaj zimną krew.
- Naprawdę? A do kogo ją napisałeś? Do Ally? - jeszcze chwila, a ściągnę z niej tą bluzkę siłą - Do kogo!
- Do nikogo...
- To po co dałeś ją Jane?! - jest wściekła...
- Nie dałem! Wypadła mi!
- No jeśli nawet ci wypadła to nie napisałeś jej od tak! O kim to jest!? Mów! Tylko po to tu przyszłam! Jane jest smutna, przez to...
- Jest? - przejmuję się tym?
- Tak. - prycha i wyczekująco tupie nogą. - O kim? - jej ton trochę zelżał, chyba po tym jak zauważyła, ze "niby" przejąłem się Jane.
- O dziewczynie.
- W to nie wątpię. - syczy.
- Którą znam...
- Nie możesz po prostu się przyznać, że jest o Jane?! - wybucha, co mnie nakręca do granic możliwości.
- Nie jest o Jane! Jest o dziewczynie, która wczoraj przeleciałem, bo miałem na to ochotę!
- Co zrobiłeś?
- Przeleciałem. Pieprzyłem. Ruchałem...
- Co?
- Dobrze, więc po angielsku: Uprawiałem z nią seks. Pasuje?
- Świnia! Bierz sobie tą piosenkę. - rzuca we mnie kartką papieru i trzaska drzwiami.
- JJ! - wychodzę z pokoju próbując ją zatrzymać. - Nie mów Jane!
- A niby czemu? Wiesz gdybyś naprawdę ją lubił to eee... - spogląda siew oczy mojej siostry - nie zrobiłbyś tego jej. Cześć! - trzaska drzwiami. Super!
- Ross? - zagaduje mnie Rydel, ale ja nie mam na nic ochoty.
- Odwal się! - wbiegam do pokoju trzaskając drzwiami. Po raz kolejny chyba napiszę coś czego później będę żałował. Szybko wyrywam kartkę i zaczynam po niej gryzmolić.
Patrzę i głęboko zaglądam Ci w oczy
Z każdym razem mój dotyk sięga coraz dalej
Gdy odchodzisz, błagam byś została
Wołam Cię po 2, 3 razy z rzędu.
Tak zabawną rzec usiłuję wytłumaczyć Ci,
Jak się czuję i tylko dumę mogę za to winić
Pięknie. Cudownie. Kolejna beznadziejna zwrotka. Ale ta przynajmniej umiałaby wszystko wytłumaczyć. Ale teraz Jane raczej nie będzie miała ochoty mnie widzieć.
- Jane! - JJ wpada wściekła, ale uśmiechnięta do sali. Kiedy jednak napotyka mój wzrok mina jej rzednie.
- Co jest? - marszczę brwi.
- Em...
- Wiesz o kim jest ta piosenka?
- No... no tak, ale...
- O mnie?
- Nie, nie o tobie... - o to nawet nieźle. Czyli Ross nie ma mnie za kompletną dziwkę. To nawet miłe... - Ale o dziewczynie...
- Tego nie trudno się domyślić - śmieję się.
- Którą przeleciał...
- To wiadome - nadal nie wiem o co jej chodzi.
- Wczoraj. - Nie.
- Aha. To fajnie.
- Nie jesteś wściekła?
- Nie. - trochę. - Może robić co chce, w końcu my się tylko "przyjaźnimy". Ważne, ze nie jestem owa "dziwką". Heh. - wcale nie jest mi do śmiechu.
- Wiesz co muszę lecieć, przepraszam.
- Nie ma sprawy! Leć! - uśmiecham się do niej i po chwili słyszę już tylko masakrycznie denerwującą ciszę.
- Cześć skarbie? - moja mama wchodzi do sali co mnie bardzo dziwi. Pozwolili jej wyjść z pracy? - Płaczesz?
_________________________________________________________________________________
Pisany na szybko, ale oczywiście całkiem ok
Piosenka Beyonce - Crazy in Love, ale wersja z greya lepsza <3
nie sprawdząłam :/
niedziela, 12 października 2014
Rozdział 55
Na hali sprzątamy siatkę do siatkówki, a ja wyciągam jedną z rur.
- Dasz radę unieść ją sama? - pyta trener, który spogląda na moją mierną posturę.
- No pewnie. - ochoczo odpowiadam i idę w stronę schowka na sprzęty. W schowku zauważam chłopaka, który kiedyś tak wiele dla mnie znaczył. Nagle rura wyślizguje się z moich chudych ramion i zaczyna na mnie spadać. - Jezus, pomóż! - krzyczę i chłopak w ostatniej chwili łapie rurę i szybko zahacza ją o stabilizatory.
- Uratowałem ci życie.
Budzę się. Jestem tak obolała. Moja głowa boli mnie potwornie. Jakby ktoś spuścił na nią wielki fortepian. Słyszę ciche pikanie jakiejś maszyny i krzyki na zewnątrz pomieszczenia, w którym się znajduje. Delikatnie poruszam powiekami, ale jakoś nie mam siły ich otworzyć. Chciałabym tak leżeć i się nie obudzić, ale jeszcze czeka mnie trochę życia.
Lekko uchlam najpierw prawą, a później lewą powiekę.
- Brandon! - zrywam się z łóżka, a moje głowa eksploduje. Zaczyna robić mi się ciemno przed oczami. Łapię się za głowę cicho pojękując.
- Nie powinnaś tak gwałtownie wstawać.
- Co ty tu robisz? Walnęłam w podłogę, tak? - kiwa głową. - Ale co tu robisz?
- Przechodziłem obok twojej szkoły i zauważyłem karetkę, a ciebie na noszach,więc szybko tu przyjechałem. Twoi rodzice poprosili żebym został. Wiesz... praca. - Tak. Wiem. Nie pozwala im zostać nawet przy córce, która leży nieprzytomna,
- Co mi się właściwie stało?
- Lekki wstrząs mózgu. Nic wielkiego, ale nie wyglądało to za ciekawie, kiedy Cię badali. - odpowiada, a moja cała uwaga skupia się na drzwiach.
- Co tam się dzieje? - pytam wskazując na nie.
- Cóż... parę osób przyszło Cię odwiedzić, ale wpuszczają pojedynczo, więc...
- Kto? - pytam, ale Brandon tylko wzrusza ramionami i wychodzi. Jednak chwila wolności nie trwa długo, bo to sali wpada JJ.
- Jezus, Jane! Nie wiedziałam co gorsze! Ty ze wstrząsem mózgu czy to, ze musiałam kłócić z tym debilem.
- Z kim? - pytam, a ona wbija wzrok w podłogę. - Z Ross'em? - JJ!
- Nie zapraszałam go tu! Sam przyjechał...
- Co? - nie mam bladego pojęcia co powiedzieć.
- Violet mi opowiadała. Widziała jak Ross wściekły chciał przywalić Brandonowi, ale go powstrzymała... - Co? No nieźle...
- To on tu przyszedł, bo chciał. Sam z siebie?
- Tak. Ale wykłóciłam się, że ja wejdę pierwsza. Wszystko okej z twoją głową?
- Tak. Trochę się jeszcze kręci. Ale czemu chciał walnąć Brandona? On tylko zaserwował piłkę, a ja się potknęłam o własne nogi.
- Wściekł się. Wiesz, ze on zawsze musi kogoś obwiniać. - Tak. Musi. Pan władczy. Zazwyczaj obwiniał mnie. Dziś też mógł. Ale tego nie zrobił.
- Dobra Jane. Odpoczywaj. Ja muszę lecieć.
Jane wychodzi z pokoju, a ja wpatruję się we szklane drzwi. Widzę przez nie jak Ross drapie się po głowie. Parę razy chce złapać za klamkę, ale zawsze się rozmyśla. Trochę mnie to śmieszy.
- Wszystko ok?! - wparowuje jak szalony do sali i ledwo wyhamowuje przy moim łóżku.
- Tak. - łapię się za głowę. - Nie musisz tak krzyczeć.
- Sorka. - siada na krześle. - Trochę się bałem o ciebie. - niezręcznie.
Gdzie naga prawda nagle się objawia, tam wstyd z niezręcznością lubi się zabawiać.
- Dzięki. - parskam pocierając knyciami o dłoń. - Wiesz, może kiedy stąd wyjdę?
- Lekarz mówił, ze trzy dni powinny wystarczyć.
- To super. - ja już kompletnie nie wiem co mówić. - Wracaj do domu. Chcę się przespać.
- To muszę zostać.
- Co?
- Chcesz się przespać. Do tego potrzebne są 2 osoby. - śmieje się, a ja patrzę się na niego z wyrzutem. - Już idę! - podnosi ręce w geście obrony. - A w tej szpitalnej koszuli wyglądasz trochę jak w tej bluzce, co dałem ci wtedy na plaży. Kiedy graliśmy w butelkę. - patrzę się na niego ze zdziwieniem, a jego mina staje się coraz zmieszana. - Pa. - prycha i wychodzi. Tak... to słynne jego "pa". Takie chamskie, takie nieuszanowane, takie niegrzeczne. Jednak to co powiedział o koszulce wprawiło mnie w dobry nastrój.
Pamiętał o tym wieczorze... Pewnie, ze pamiętał, idiotko! To wtedy zabrał ci rzeczy, przytuliłaś się do niego naga, a na sam koniec oblał cie wódką. No, tak... ale później dał Ci tą koszulę nocną... znaczy koszulkę.
- Ah! - łapię się za głowę czując okropne łomotanie w czaszce.
"Ross"
Ja walę! Co to było? Ross, błagam. Tak, to prawda. Trochę się zmartwiłem, ale... przecież ona żyje, nie?
- Au! Uważaj! - wpadam na JJ, która zamyślona patrzy w telefon. - Co masz taką minę?
- Jane właśnie straciła przytomność. Znowu...
- Skąd wiesz?
- Brandon tam przy niej siedzi cały czas i wysłał mi sms...
- Cholera! - wściekły zarzucam ręką. Gotuje się we mnie wściekłość i bezradność. JJ odchodzi grzebiąc coś w swoim telefonie, a ja siadam na krawężniku. Nie chce mi się wracać do szkoły na dwie lekcje. Jutro też nie chce mi się iść. Chyba zrobię sobie tydzień wolnego. Czuję się bezradnie. Chyba po raz pierwszy.
- Julie? - dzwonie do pierwszej lepszej dziewczyny jaką wybiorę. Przepraszam... to pierwszej dziwki jaką wybiorę. - Będę za dziesięć minut.
- Cześć, piękna? - opieram się o ścianę, przyciskając ją do niej. - Wysoko już jesteś? - pytam całując jej usta.
- Taaa - jęczy podniecając mnie.
Szybko przechodzimy do sypialni, w której jej bezbronne ciałko staje się moim władczym przedmiotem. Mam nad nią pełną kontrolę. Jedno, drugie, trzecie pchnięcie i tak dalej, a ona powoli dochodzi i zalewa sypialnie odgłosem rozkoszy.
- To ja lecę. - mówiąc zapinając rozporek zostawiając ją nieruchomą, ale uśmiechniętą na łóżku. Pewnie nadal próbuje sobie uświadomić co się stało.
Czemu to zrobiłem? Przeleciałem ją? Bo lubię. Bo miałem, cholera, ochotę. Niegrzeczny chłopiec wrócił do gry.
Wpadam do pokoju, nie zważając na to co Rocky mówi o moich porozwalanych skarpetkach. W pokoju zastaję młodego Rylanda, który gra na konsoli. Zwykle próbuję wywalić go z pokoju, ale dzisiaj jakoś mi nie przeszkadza.
Biorę do ręki długopis, jakiś kawałek papieru i zaczynam pisać. Piosenkę... To dziwne, bo zwykle Rocky pisze nasze hity... i chyba tak zostanie, bo to co tutaj napisałem nie wygląda zbyt dobrze... jak na zespół uwielbiany przez małolaty, oczywiście.
Łał... tekst niezły, ale chyba zachowam go dla siebie.
- Ross? - Rydel wchodzi do mojego pokoju, a ja szybko chowam tekst.
- Co chcesz? - pytam beznamiętnie.
- Ta twoja kumpela JJ podrzuciła książki dla jakiejś Jane. Mówi, ze ty tylko wiesz, w której sali ona leży, a ona nie ma czasu jej ich zanieść.
- Ja pieprzę... - szepczę do siebie. Co ona próbuje ze mnie zrobić swojego kozła ofiarnego. Ale w sumie nie mam nic lepszego do roboty.
- Dasz radę unieść ją sama? - pyta trener, który spogląda na moją mierną posturę.
- No pewnie. - ochoczo odpowiadam i idę w stronę schowka na sprzęty. W schowku zauważam chłopaka, który kiedyś tak wiele dla mnie znaczył. Nagle rura wyślizguje się z moich chudych ramion i zaczyna na mnie spadać. - Jezus, pomóż! - krzyczę i chłopak w ostatniej chwili łapie rurę i szybko zahacza ją o stabilizatory.
- Uratowałem ci życie.
Budzę się. Jestem tak obolała. Moja głowa boli mnie potwornie. Jakby ktoś spuścił na nią wielki fortepian. Słyszę ciche pikanie jakiejś maszyny i krzyki na zewnątrz pomieszczenia, w którym się znajduje. Delikatnie poruszam powiekami, ale jakoś nie mam siły ich otworzyć. Chciałabym tak leżeć i się nie obudzić, ale jeszcze czeka mnie trochę życia.
Lekko uchlam najpierw prawą, a później lewą powiekę.
- Brandon! - zrywam się z łóżka, a moje głowa eksploduje. Zaczyna robić mi się ciemno przed oczami. Łapię się za głowę cicho pojękując.
- Nie powinnaś tak gwałtownie wstawać.
- Co ty tu robisz? Walnęłam w podłogę, tak? - kiwa głową. - Ale co tu robisz?
- Przechodziłem obok twojej szkoły i zauważyłem karetkę, a ciebie na noszach,więc szybko tu przyjechałem. Twoi rodzice poprosili żebym został. Wiesz... praca. - Tak. Wiem. Nie pozwala im zostać nawet przy córce, która leży nieprzytomna,
- Co mi się właściwie stało?
- Lekki wstrząs mózgu. Nic wielkiego, ale nie wyglądało to za ciekawie, kiedy Cię badali. - odpowiada, a moja cała uwaga skupia się na drzwiach.
- Co tam się dzieje? - pytam wskazując na nie.
- Cóż... parę osób przyszło Cię odwiedzić, ale wpuszczają pojedynczo, więc...
- Kto? - pytam, ale Brandon tylko wzrusza ramionami i wychodzi. Jednak chwila wolności nie trwa długo, bo to sali wpada JJ.
- Jezus, Jane! Nie wiedziałam co gorsze! Ty ze wstrząsem mózgu czy to, ze musiałam kłócić z tym debilem.
- Z kim? - pytam, a ona wbija wzrok w podłogę. - Z Ross'em? - JJ!
- Nie zapraszałam go tu! Sam przyjechał...
- Co? - nie mam bladego pojęcia co powiedzieć.
- Violet mi opowiadała. Widziała jak Ross wściekły chciał przywalić Brandonowi, ale go powstrzymała... - Co? No nieźle...
- To on tu przyszedł, bo chciał. Sam z siebie?
- Tak. Ale wykłóciłam się, że ja wejdę pierwsza. Wszystko okej z twoją głową?
- Tak. Trochę się jeszcze kręci. Ale czemu chciał walnąć Brandona? On tylko zaserwował piłkę, a ja się potknęłam o własne nogi.
- Wściekł się. Wiesz, ze on zawsze musi kogoś obwiniać. - Tak. Musi. Pan władczy. Zazwyczaj obwiniał mnie. Dziś też mógł. Ale tego nie zrobił.
- Dobra Jane. Odpoczywaj. Ja muszę lecieć.
Jane wychodzi z pokoju, a ja wpatruję się we szklane drzwi. Widzę przez nie jak Ross drapie się po głowie. Parę razy chce złapać za klamkę, ale zawsze się rozmyśla. Trochę mnie to śmieszy.
- Wszystko ok?! - wparowuje jak szalony do sali i ledwo wyhamowuje przy moim łóżku.
- Tak. - łapię się za głowę. - Nie musisz tak krzyczeć.
- Sorka. - siada na krześle. - Trochę się bałem o ciebie. - niezręcznie.
Gdzie naga prawda nagle się objawia, tam wstyd z niezręcznością lubi się zabawiać.
- Dzięki. - parskam pocierając knyciami o dłoń. - Wiesz, może kiedy stąd wyjdę?
- Lekarz mówił, ze trzy dni powinny wystarczyć.
- To super. - ja już kompletnie nie wiem co mówić. - Wracaj do domu. Chcę się przespać.
- To muszę zostać.
- Co?
- Chcesz się przespać. Do tego potrzebne są 2 osoby. - śmieje się, a ja patrzę się na niego z wyrzutem. - Już idę! - podnosi ręce w geście obrony. - A w tej szpitalnej koszuli wyglądasz trochę jak w tej bluzce, co dałem ci wtedy na plaży. Kiedy graliśmy w butelkę. - patrzę się na niego ze zdziwieniem, a jego mina staje się coraz zmieszana. - Pa. - prycha i wychodzi. Tak... to słynne jego "pa". Takie chamskie, takie nieuszanowane, takie niegrzeczne. Jednak to co powiedział o koszulce wprawiło mnie w dobry nastrój.
Pamiętał o tym wieczorze... Pewnie, ze pamiętał, idiotko! To wtedy zabrał ci rzeczy, przytuliłaś się do niego naga, a na sam koniec oblał cie wódką. No, tak... ale później dał Ci tą koszulę nocną... znaczy koszulkę.
- Ah! - łapię się za głowę czując okropne łomotanie w czaszce.
"Ross"
Ja walę! Co to było? Ross, błagam. Tak, to prawda. Trochę się zmartwiłem, ale... przecież ona żyje, nie?
- Au! Uważaj! - wpadam na JJ, która zamyślona patrzy w telefon. - Co masz taką minę?
- Jane właśnie straciła przytomność. Znowu...
- Skąd wiesz?
- Brandon tam przy niej siedzi cały czas i wysłał mi sms...
- Cholera! - wściekły zarzucam ręką. Gotuje się we mnie wściekłość i bezradność. JJ odchodzi grzebiąc coś w swoim telefonie, a ja siadam na krawężniku. Nie chce mi się wracać do szkoły na dwie lekcje. Jutro też nie chce mi się iść. Chyba zrobię sobie tydzień wolnego. Czuję się bezradnie. Chyba po raz pierwszy.
- Julie? - dzwonie do pierwszej lepszej dziewczyny jaką wybiorę. Przepraszam... to pierwszej dziwki jaką wybiorę. - Będę za dziesięć minut.
- Cześć, piękna? - opieram się o ścianę, przyciskając ją do niej. - Wysoko już jesteś? - pytam całując jej usta.
- Taaa - jęczy podniecając mnie.
Szybko przechodzimy do sypialni, w której jej bezbronne ciałko staje się moim władczym przedmiotem. Mam nad nią pełną kontrolę. Jedno, drugie, trzecie pchnięcie i tak dalej, a ona powoli dochodzi i zalewa sypialnie odgłosem rozkoszy.
- To ja lecę. - mówiąc zapinając rozporek zostawiając ją nieruchomą, ale uśmiechniętą na łóżku. Pewnie nadal próbuje sobie uświadomić co się stało.
Czemu to zrobiłem? Przeleciałem ją? Bo lubię. Bo miałem, cholera, ochotę. Niegrzeczny chłopiec wrócił do gry.
Wpadam do pokoju, nie zważając na to co Rocky mówi o moich porozwalanych skarpetkach. W pokoju zastaję młodego Rylanda, który gra na konsoli. Zwykle próbuję wywalić go z pokoju, ale dzisiaj jakoś mi nie przeszkadza.
Biorę do ręki długopis, jakiś kawałek papieru i zaczynam pisać. Piosenkę... To dziwne, bo zwykle Rocky pisze nasze hity... i chyba tak zostanie, bo to co tutaj napisałem nie wygląda zbyt dobrze... jak na zespół uwielbiany przez małolaty, oczywiście.
*Nie zrozum mnie źle,
uwielbiam te dziwki.
Żadna tajemnica, wszyscy wiedzą.
Noo, pieprzyliśmy się dziwko, i co z tego ?
Poszłaś tak daleko jak twoja kumpela ..
Zostaniemy przyjaciółmi, zadzwonię znowu.
Będę ganiać za tobą po wszystkich barach do których chodzisz.
Nigdy nie wiesz w jakiej bryce podjadę.
Zobaczymy wtedy jak bardzo lubisz imprezować.
Nie chcesz tego, ja też nie.
Nie chce wybuchać za każdym razem kiedy zobaczę Cie z innymi mężczyznami.
Zbyt wiele dumy zostawiłem między nami ..
Nie zazdrosny facet, ale kłamiąca kobieta.
Ale chyba dziwki właśnie tak robią.
Jak kiedykolwiek mogliśmy być my dwoje ..
Nigdy nie pokocham Cie na tyle mocno, by Ci zaufać.
Po prostu się spotkaliśmy i po prostu Cie wyruchałem. ..
Poszłaś tak daleko jak twoja kumpela ..
Zostaniemy przyjaciółmi, zadzwonię znowu.
Będę ganiać za tobą po wszystkich barach do których chodzisz.
Nigdy nie wiesz w jakiej bryce podjadę.
Zobaczymy wtedy jak bardzo lubisz imprezować.
Nie chcesz tego, ja też nie.
Nie chce wybuchać za każdym razem kiedy zobaczę Cie z innymi mężczyznami.
Zbyt wiele dumy zostawiłem między nami ..
Nie zazdrosny facet, ale kłamiąca kobieta.
Ale chyba dziwki właśnie tak robią.
Jak kiedykolwiek mogliśmy być my dwoje ..
Nigdy nie pokocham Cie na tyle mocno, by Ci zaufać.
Po prostu się spotkaliśmy i po prostu Cie wyruchałem. ..
Łał... tekst niezły, ale chyba zachowam go dla siebie.
- Ross? - Rydel wchodzi do mojego pokoju, a ja szybko chowam tekst.
- Co chcesz? - pytam beznamiętnie.
- Ta twoja kumpela JJ podrzuciła książki dla jakiejś Jane. Mówi, ze ty tylko wiesz, w której sali ona leży, a ona nie ma czasu jej ich zanieść.
- Ja pieprzę... - szepczę do siebie. Co ona próbuje ze mnie zrobić swojego kozła ofiarnego. Ale w sumie nie mam nic lepszego do roboty.
Tekst piosenki
chowam do tylnej kieszeni spodni, a książki biorę pod pachę.
Po cichu wchodzę do sali, w której leży Jane. Śpi. Szybko gryzmole na kartce skąd wzięły się książki i wychodzę zanim ktokolwiek mnie tu zobaczy.
"Jane"
Wydawało mi się, że słyszę trzask drzwi. Głowa nadal mi pęka, ale przynajmniej jestem przytomna. Do sali wchodzi Brandon, ale nie zwracam na niego uwagi, bo zauważam książki, które leżą na szafce w okropnym nieładzie.
"JJ kazała je przynieść"
Ross
Kochana JJ. Odkładam liścik. Ross zrobił coś i nie dostał nic w zamian. Czy to na pewno on?
Nagle na ziemi zauważam zwinięty kawałek papieru, którego na pewno wcześniej tam nie było.
- Brandon? To twój papierek?
- Nie.
- A podaj mi go. - rozkazuję, a Brandon podnosi się z krzesła i podaje mi papierek.
Rozwijam go i od razu rozpoznaję pismo Ross'a.
- Co? - to jedyne co udaje mi się powiedzieć, po tej... piosence...
_________________________________________________________________________________
*Piosenka, a właściwie zwrotka, wzięta z najlepszej piosenki na świecie "Eminem - Superman"
Wiec, ja myślę, że rozdział jest ok. Ma w sobie erot scenę, która jest spowodowana bezradnością. i ma w sobie tyle niezręczności, ze aż...
No nic. Nie wiem kiedy następny... prawdopodobnie wtedy kiedy będę miała czas, ale wam powiem, ze tak nie lubię tej 3 serii... chcę już czwartą, bo mam na nią fajny pomysł :D
Komentujcie!
piątek, 10 października 2014
Rozdział 54
- TAK. Robimy to, bo chcemy zobaczyć jak to jest. Ale czasami nie robimy tego z odpowiednią osobą. - odpowiadam i szybko zakrywam się włosami, ale czuję spojrzenie czekoladowych oczów Ross'a na sobie.
- No, właśnie o to mi chodzi. Po czym poznacie kiedy to ta właściwa osoba? - nauczycielka dalej kontynuuję swoją naukowa wypowiedź. Ale takie sprawy to nie są fakty. Traktuje nas jak rzeczy w tym momencie.
Ku mojemu zbawieniu rozlega się dzwonek, bo już nie mogę słuchać biadolenia tej poczwary.
Idę w stronę szafki, by wyjąć książki do angielskiego. Jak w każdej amerykańskiej szkole angielski jest bardzo podzielony, a teraz mamy właśnie lekcję aktorską. Wiadomo. By uczyć się poprawnej gestykulacji i wymowy. Bezsensu. Szybko wcinam kanapkę, ponieważ jestem strasznie głodna, a to nie zdarza mi się często.
W klasie siadam na swoim stałym miejscu.
- Dzisiaj przeczytamy dość trudny wiersz i proszę was jako ludzi już pełnoletnich o zachowanie powagi, dobrze? Świetnie. - nauczycielka odchrząkuje i zaczyna czytać:
Objął ją czule
Przycisnął do piersi
Wnet oddech stawał się coraz głębszy
Serce zaczęło bić nie spokojnie,
Dreszcz objął ciało pływając swobodnie
W oczach znienacka żar się pojawił,
Uczucie rozkoszy natychmiast rozpalił
I tak oboje pływali w objęciach
On był zdumiony
Ona wniebowzięta....
Wnet zaczął jej usta namiętnie całować
Pieścić rozkosznie, po szyi wędrować
Ziemia zadrżała... tuż, tuż pod nimi
Podobno w górach spadły lawiny
A on ją mocno wciąż obejmował i ciało...
Aż... jak delikatnie calutkie całował
Szeptał do ucha:
Chcę dotrzeć miła
Tam dokąd żaden zmysł nie sięga,
Gdzie wrażliwość Twoja skrzętnie ukryta
Niczym na wieki zamknięta księga...
Serio? Czy dzisiaj cały dzień będzie opierał się na seksie? Jeszcze matematyka, biologia i chemia... świetnie! Przedmioty, w których zawsze się coś kojarzy. No i WF. Spokojnie Jane... wytrzymasz!
- O czym jest wiersz, ale mówiąc tu w nadinterpretacji?
- O miłości, no i wiadomo... - policzki Violet lekko się czerwienią. - Nie da się tego nadinterpretować. Wiersz jest oczywisty.
- Nom. - powtarza cała klasa podpierając się o rękę ze znudzenia.
- Czyli nie ma dla was tutaj głębszego znaczenia?
- Nie... - odpowiada chórkiem znudzona klasa.
Głębsze znaczenie? "Wnet zaczął jej usta namiętnie całować. Pieścić rozkosznie, po szyi wędrować"
Mmmm... nieźle... nie. Tu rarczej nie ma innego znaczenia. Prawda może w ostatnich czterech wersach jest dość jasna metafora, ale nic poza tym.
Reszta lekcji mija spokojnie. Nie ma nic dziwnego. Na biologii mamy jakieś skorupiaki, a na matmie nie ma żadnych wyników o wartości 69. Uff...
Ostatni mamy WF...
Dziś znów gramy w siatkówkę z chłopakami, tylko tym razem z jedną różnicą. Jestem w drużynie z tlenionym, więc raczej żadna piłka nie powinna walnąć mnie w głowę.
Violet serwuje i gra się rozpoczyna. Idzie nam dobrze. Nasz drużyna wygrywa trzema punktami z drużyną przeciwną.
Przejście...
Spoglądam Szaremu w oczy, który właśnie chce podrzucić piłkę. Jego oczy są zimne... bezuczuciowe.
Chyba ma mi za złe to, ze wyszłam z imprezy z Ross'em zostawiając go samego. Chyba nie ma ochoty mnie znać. Czuję nagle jak robi mi się nieprzyjemnie gorąco. Wyrzuty sumienia?
Piłka leci w górę, a ja podążam za nią. Jednak trochę za daleko.
"Ross"
Widzę jak Jane upada głową o podłogę przewracając się o własne nogi. Na początku bawi mnie lekko jej niezdarność, ale po chwili zauważam, ze nie rusza się.
Brandon podbiega do niej, ale słyszę jak nauczyciel prosi, żeby jej nie ruszać.
Lekko nią potrząsa, ale ona nadal nie otwiera oczu. Jedyne co robi o dzwoni na pogotowie, a nam karze zaczekać. Podkłada pod głowę Jane zimny ręcznik.
- Ludzie odsuńcie się do cholery! Ona nie ma powietrza!
- Jeśli w ogóle będzie potrzebować... - cicho szepcze Caroline, a mi powoli robi się gorąco.
Wiedz jak Jason osuwa się w stronę korytarza i znika za jego rogiem. O nie! ten pedał mi nie ucieknie!
Szybko uciekam w stronę korytarza i biegnę za nim. Koleś jest szybki, ale chyba zapomniał, że na biegi zawsze byłem lepszy. Spocony podciągam go za koszulkę. Oddech nerwowo na mnie ciąży, a krew pulsuje w żyłach.
- Co jest, kurwa zrobiłeś pedale jebany?! - przegiął.
- Nic frajerze odwal się ode mnie!
- Kurwa, spójrz mi się w twarz kutasiarzu!
- No przez przypadek, ja pieprzę... - chce już go uderzyć pięścią w twarz, ale:
- Chłopaki przestańcie!!! - Violet ostro protestuje. - Zabrali ją.
- Gdzie? - pytam jednak dość opanowany. W sumie my tylko się... znamy. Ale trochę się martwię. nie zaprzeczam.
- No jak to gdzie? Do szpitala.
- Którego?
- Nie wiem.
- Nieważne. Jadę.
_________________________________________________________________________________
Dobra. Chyba wymyśliłam najbardziej banalne zakończenie świata, ale musiało sie coś stać. Połowę rozdziału miałam napisaną już w poniedziałek, ale nie miałam blado pojecia jak skończyć.
Sory, zę tak długo, ale ten tydzień miałam tak zawalony, że na treningach oczy mi sie zamykały i nie miałam siły trzymać floretu... masakra.
Kupujcie rzeczy na moim blogu Poland Outfits <3 :)
- No, właśnie o to mi chodzi. Po czym poznacie kiedy to ta właściwa osoba? - nauczycielka dalej kontynuuję swoją naukowa wypowiedź. Ale takie sprawy to nie są fakty. Traktuje nas jak rzeczy w tym momencie.
Ku mojemu zbawieniu rozlega się dzwonek, bo już nie mogę słuchać biadolenia tej poczwary.
Idę w stronę szafki, by wyjąć książki do angielskiego. Jak w każdej amerykańskiej szkole angielski jest bardzo podzielony, a teraz mamy właśnie lekcję aktorską. Wiadomo. By uczyć się poprawnej gestykulacji i wymowy. Bezsensu. Szybko wcinam kanapkę, ponieważ jestem strasznie głodna, a to nie zdarza mi się często.
W klasie siadam na swoim stałym miejscu.
- Dzisiaj przeczytamy dość trudny wiersz i proszę was jako ludzi już pełnoletnich o zachowanie powagi, dobrze? Świetnie. - nauczycielka odchrząkuje i zaczyna czytać:
Objął ją czule
Przycisnął do piersi
Wnet oddech stawał się coraz głębszy
Serce zaczęło bić nie spokojnie,
Dreszcz objął ciało pływając swobodnie
W oczach znienacka żar się pojawił,
Uczucie rozkoszy natychmiast rozpalił
I tak oboje pływali w objęciach
On był zdumiony
Ona wniebowzięta....
Wnet zaczął jej usta namiętnie całować
Pieścić rozkosznie, po szyi wędrować
Ziemia zadrżała... tuż, tuż pod nimi
Podobno w górach spadły lawiny
A on ją mocno wciąż obejmował i ciało...
Aż... jak delikatnie calutkie całował
Szeptał do ucha:
Chcę dotrzeć miła
Tam dokąd żaden zmysł nie sięga,
Gdzie wrażliwość Twoja skrzętnie ukryta
Niczym na wieki zamknięta księga...
Serio? Czy dzisiaj cały dzień będzie opierał się na seksie? Jeszcze matematyka, biologia i chemia... świetnie! Przedmioty, w których zawsze się coś kojarzy. No i WF. Spokojnie Jane... wytrzymasz!
- O czym jest wiersz, ale mówiąc tu w nadinterpretacji?
- O miłości, no i wiadomo... - policzki Violet lekko się czerwienią. - Nie da się tego nadinterpretować. Wiersz jest oczywisty.
- Nom. - powtarza cała klasa podpierając się o rękę ze znudzenia.
- Czyli nie ma dla was tutaj głębszego znaczenia?
- Nie... - odpowiada chórkiem znudzona klasa.
Głębsze znaczenie? "Wnet zaczął jej usta namiętnie całować. Pieścić rozkosznie, po szyi wędrować"
Mmmm... nieźle... nie. Tu rarczej nie ma innego znaczenia. Prawda może w ostatnich czterech wersach jest dość jasna metafora, ale nic poza tym.
Reszta lekcji mija spokojnie. Nie ma nic dziwnego. Na biologii mamy jakieś skorupiaki, a na matmie nie ma żadnych wyników o wartości 69. Uff...
Ostatni mamy WF...
Dziś znów gramy w siatkówkę z chłopakami, tylko tym razem z jedną różnicą. Jestem w drużynie z tlenionym, więc raczej żadna piłka nie powinna walnąć mnie w głowę.
Violet serwuje i gra się rozpoczyna. Idzie nam dobrze. Nasz drużyna wygrywa trzema punktami z drużyną przeciwną.
Przejście...
Spoglądam Szaremu w oczy, który właśnie chce podrzucić piłkę. Jego oczy są zimne... bezuczuciowe.
Chyba ma mi za złe to, ze wyszłam z imprezy z Ross'em zostawiając go samego. Chyba nie ma ochoty mnie znać. Czuję nagle jak robi mi się nieprzyjemnie gorąco. Wyrzuty sumienia?
Piłka leci w górę, a ja podążam za nią. Jednak trochę za daleko.
"Ross"
Widzę jak Jane upada głową o podłogę przewracając się o własne nogi. Na początku bawi mnie lekko jej niezdarność, ale po chwili zauważam, ze nie rusza się.
Brandon podbiega do niej, ale słyszę jak nauczyciel prosi, żeby jej nie ruszać.
Lekko nią potrząsa, ale ona nadal nie otwiera oczu. Jedyne co robi o dzwoni na pogotowie, a nam karze zaczekać. Podkłada pod głowę Jane zimny ręcznik.
- Ludzie odsuńcie się do cholery! Ona nie ma powietrza!
- Jeśli w ogóle będzie potrzebować... - cicho szepcze Caroline, a mi powoli robi się gorąco.
Wiedz jak Jason osuwa się w stronę korytarza i znika za jego rogiem. O nie! ten pedał mi nie ucieknie!
Szybko uciekam w stronę korytarza i biegnę za nim. Koleś jest szybki, ale chyba zapomniał, że na biegi zawsze byłem lepszy. Spocony podciągam go za koszulkę. Oddech nerwowo na mnie ciąży, a krew pulsuje w żyłach.
- Co jest, kurwa zrobiłeś pedale jebany?! - przegiął.
- Nic frajerze odwal się ode mnie!
- Kurwa, spójrz mi się w twarz kutasiarzu!
- No przez przypadek, ja pieprzę... - chce już go uderzyć pięścią w twarz, ale:
- Chłopaki przestańcie!!! - Violet ostro protestuje. - Zabrali ją.
- Gdzie? - pytam jednak dość opanowany. W sumie my tylko się... znamy. Ale trochę się martwię. nie zaprzeczam.
- No jak to gdzie? Do szpitala.
- Którego?
- Nie wiem.
- Nieważne. Jadę.
_________________________________________________________________________________
Dobra. Chyba wymyśliłam najbardziej banalne zakończenie świata, ale musiało sie coś stać. Połowę rozdziału miałam napisaną już w poniedziałek, ale nie miałam blado pojecia jak skończyć.
Sory, zę tak długo, ale ten tydzień miałam tak zawalony, że na treningach oczy mi sie zamykały i nie miałam siły trzymać floretu... masakra.
Kupujcie rzeczy na moim blogu Poland Outfits <3 :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)