piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 40

18+ scene!
...

- Więc… - jesteśmy w salonie państwa Lynch. Przyszłam tu by się przekonać, ale myślałam, że będzie romantyczniej. Czuję się skrępowana i widzę, że Ross ma podobnie. Siedzimy w milczeniu. Na szczęście w domu Ross’a nie ma nikogo, więc i tak mamy swobodniej. A jednak tego nie czuję. Swoboda uciekła gdzieś daleko stąd zostawiając nas w całkowitej frustracji. O Mój Boże! Tleniony! Zrób coś. Rzuć się na mnie! Zrób cokolwiek.
- Wiesz, kiedy pierwszy raz chciałeś mnie przelecieć wziąłeś mnie przez ramię i zaniosłeś na górę. – To sugestia baranie! Zrób tak!
- Dobry pomysł! – podchodzi do mnie. Bierze mnie przez ramię. Zaczynam krzyczeć, ale jestem podekscytowana.
- ROSS! Zostaw mnie! – śmieję się.
- Cicho! – klepie mnie w tyłek. – Widzę, ze jesteś nienasycona?
- Skąd ta pewność?
- Ja to czuję.
Ross kopie w drzwi. Perfidnie z ogromną siłą rzuca mnie na łóżko, tak, że wyrzuca mi płuca w powietrze i nie mogę złapać oddechu. A może to przez niego. Siada koło mnie. Jest skrępowany. Nie chce się spieszyć? Co jest panie „dasz się przelecieć”? Gdzie pańska odwaga?
- Denerwujesz się? – pytam ze śmiechem sama czując się jakby wisiało nade mną sto fortepianów.
- Trochę.
Przytulam się do jego piersi. Zapach ma cudowny. Czuję jego perfumy, które czułam jak przytulałam go kiedy wykopał Brandona z mojego domu jak dostał szału. Wtedy pierwszy raz poczułam, że jest człowiekiem.
- Słuchaj. Poznałam Cię jako Naughty Boy’a, więc do jasnej cholery bądź tym Złym Chłopczykiem i dalej!
- Zadziorna dziś jesteś.
- Może trzeba mnie przytemperować?
- Dobry pomysł. Ostatnio lubisz się rządzić.
- Kiedy na przykład.
- Dziś powiedziałem, ze masz 5 minut, a ty powiedziałaś, ze masz tyle czasu ile chcesz.
- Bo tak jest.
- Nie lubię jak ktoś podważa moje zdanie.
- Nie lubię twojej apodyktyczności.
- Hę?
- Nie ważne. – mówię. Czuję się nienasycona. Podniecona. Taka… pewna.

Odwraca się w moją stronę. Podciąga mi moja sukienkę w górę. Widzę jaką sprawia mu to radość, ponieważ pierwszy raz się nie opieram. Czarny kawałek materiału ląduje na ziemi. Czuję się taka… obnażona, bezbronna…
- Bądź spokojna. – mruczy, a jego słowa rozpalają moje serce oraz resztę ciała. – Ćśśś… - jak to możliwe, że ta sylaba oplata jego język tak, ze wywołuje we mnie takie erotyczne doznania. Lekko popycha moje ramiona, ale ja na skutek silnych doznań opadam na łóżko jak zabita. Zamykam oczy i pozwalam mu się prowadzić. Jakie mam szczęście, że założyłam dziś moją najlepszą bieliznę. Nagle czuję usta Ross’a przy mojej kostce. Całuje ją przyprawiając mnie o co najmniej zawał. Jego usta są gorące. A może tylko mi się tak zdaje? Językiem prowadzi taniec wokół moich nóg. Jest taki pewny i szybki. Nagle przestaje. Chce na niego spojrzeć, ale nie mogę. To jest zbyt erotyczne. Powinno być zakazane!
Jego usta docierają do moich obojczyków. Delikatnie całuje każdy cal kości nie opuszczając ani milimetra. Masuje mi ramiona. Czuję jego suche, ale pewne ręce. Takie męskie takie silne, takie… moje. Powoli wsuwa je pod moje plecy. Rozpina mi stanik. Skóra mi cierpnie.
- Masz taką piękną skórę. Zawsze chciałem jej dotknąć, ale mi uciekałaś. – Jego słowa zalewają mnie lawiną doznań. Powoli pozbywa się mojego stanika. Nie mogę! Skóra mi cierpnie. Dotyka moich piersi zataczając kółka wokoło brodawek. Lekko je pociąga, a one natychmiast twardnieją pod jego dotykiem. Całuje mój brzuch, a ja powoli wspinam się do nieba. Ross zabiera mnie tam gdzie Brandon nigdy nie dosięgał.
Zatracam się w tym uczuciu.
- Ross błagam! – jęczę rozkoszując się każdym jego dotykiem.
- Nie ruszaj się – mruczy, a ja próbuję nie wić się pod dotykiem jego chłodnych, ale zarazem gorących ust. – Nie wij się Jane, albo będę zmuszony Cię związać. – Związać? Matko gdzie podział się ten nieśmiały chłopak, który przed sekundą bał się na mnie spojrzeć.
Jego dłonie wędrują coraz niżej, a ja czuje coraz większe spięcie. Nie! Nie mogę!
- Nie ruszaj się. – mruczy chłodno. Jest wściekły, a ton jego głosu mnie paraliżuje. Jego ręka delikatnie wsuwa się za część mojej bielizny co przyprawia mnie o kolejny zawał, ale moja podświadomość wędruje o jeden szczebel wyżej na lawinie doznań. Jego palce delikatnie zaczynają stymulować mi łechtaczkę. Jęczę.
- Ćśśś… - uspokaja mnie, ale ja już nie mogę. – Jesteś taka wilgotna… taka piękna… od zawsze Cie pragnąłem… cały rok nie mogłem wytrzymać. Na szczęście dotyk twojej skóry za każdym razem kiedy się żegnaliśmy trochę mnie uspokajał. – żali się, ale ja go nie słucham. Drabina emocji, po których prowadzi mnie tleniony anioł zaraz się skończy. Otwieram oczy. Patrzę na niego, a on zdążył już zdjąć koszulkę. Kiedy on to zrobił? Ja chciałam to zrobić! Moja podświadomość odzyskuje na chwilę zdrowy umysł i burczy z dezaprobatą, ale znowu zatraca się w doznaniach kiedy na piersiach czuje jego szybki oddech. Delikatnie ściąga mi resztę mojej bielizny. Moje policzki oblewa szkarłatny rumieniec. Jestem goła! Uh… tu jest za gorąco. Te doznania plus to, ze jestem obnażona odcinają mi dopływ tlenu. Ross zdejmuje spodnie. Widzę jego różowe bokserki, które zawsze mnie śmieszyły. – Jane. Chcę zawiązać ci oczy. – Co? To brzmi… erotycznie. Magicznie… moje ciało zaczyna się rozpływać przy każdej sylabie padającej z jego ust. Bierze z biurka swoją fioletową bandanę. Podchodzi do mnie.
Moje oczy spowija mrok, kiedy zawiązuje chustę na moich oczach. Teraz słyszę tylko nasze oddechy skąpane w sobie. Ja dyszę ciężko, a on łapie szybkie i płytkie oddechy. Nie widzę co się dzieje, ale słyszę jak Ross rozrywa foliową paczuszkę. Więc to się dzieje. Czuję jak łóżko ugina się pod ciężarem dłoni blondyna. Czuje go na sobie. Lekko mnie całuje. Jego usta są chłodne jakby posmarował je kostką lodu. Co niesamowitego! Czuję jego erekcję naciskającą na moje biodra. Powoli we mnie wchodzi.
Uwielbiam to jak wypełnia mnie od środka. Obejmuję go za szyję, wplatam palce we gładkie i miękkie włosy upajając się jego obecnością w sobie. Zaczyna się poruszać. Jęczę. Moja podświadomość jak na początku delikatnie łapała za każdy szczebel teraz pędzi po drabinie i jest już coraz wyżej i wyżej. – No dalej, mała! Zrób to! Dojdź dla mnie. – krzyczy. Nasze biodra grają wspólnym rytmem. „Ja je wysuwam, a on spaja z nich każdy łyk…”. I nagle to się dzieje. Moja podświadomość dociera do końca drabiny, a ja się rozpływam. Czuję jak moje ciało rozpływa się i cieknie po pościeli wprost na podłogę. – Jane! – Ross krzyczy moje imię i opada na moje ciało dysząc ciężko. Zatapiamy się w uczuciu, które wypełnia nie tylko nasze ciało, ale także duszę. Czuję gorąco i chłód. Czuję to czego Brandon nie mógł mi dać.
Spełnienie.


_________________________________________________________________________________

Dałam z siebie tyle ile mogłam. TAK DAŁA MU SIĘ TAK SZYBKO! Mogę robić co chcę :D

:)
Ale spokojnie to nie koniec ziomy <3



czwartek, 17 lipca 2014

Zapowiedź rozdziału 40

"Na szczęście dotyk twojej skóry za każdym razem kiedy się żegnaliśmy trochę mnie uspokajał."

~ Ross Lynch


Rozdział 39


Godzina Prawdy… czas postawić wszystko na jedną szalę..

Ulica. Około 20 stopni. Lato się niedługo zaczyna. I tak jest zbyt gorąco jak na marzec. Niedługo są także testy. Ale kogo teraz obchodzą testy? Kogo obchodzi to, że w szpitalu rodzi się nowe życie? Kogo obchodzi to, ze właśnie ktoś umiera lub ginie? Kogo obchodzi to, że właśnie teraz ktoś wygrywa konkurs lub przegrywa życie? Ja znam odpowiedź. NIKOGO. Przynajmniej nikogo z naszej dwójki. Nie obchodzi to żadnego Ross’a i żadnej Jane, którzy tutaj stoją.
- Dobra… może postawmy sprawę jasno. Musimy się do czegoś przyznać. Znamy się rok. Jeden bardzo długi rok. Poznałam Cię jako… niegrzecznego i rozkapryszonego pajaca, który myśli tylko o sobie, a…
- A ja Cie poznałem jako przestraszoną i wypaczoną oraz wygórowaną kujonkę.
- Daj mi skończyć. Ten rok zmienił dużo… Ja jestem inna, a ty nie jesteś sobą. Cóż tak pół na pół. – rumienię się na wspomnienie jego ostatnich słów. – Zmieniło się moje podejście do ludzi, ale nie poczucie własnej wartości Ross! – jestem zdenerwowana tą sytuacją, ale w sensie denerwuję się, panikuję!
- Ale moje tak. – mówi, a ja spoglądam na niego podejrzliwie. – Wiesz… pamiętasz Jessicę? Ona… - nie słucham. Rozklejam się. Jesssica jest z Brandonem. Moim Brandonem! On jest mój. Zawsze był. On był moją miłością… ale kocha się tylko raz. Czyli… skoro go straciłam to znaczy, ze nigdy go nie kochałam. Przynajmniej nie na 100 procent. A więc miłość, tak? Nie należała do Brandona. W sumie czemu się dziwić? Miałam wtedy 14 lat kiedy się nim zauroczyłam, więc moje serce nie było na tyle dojrzałe. Ale czy jest teraz? – No i tak było. – ocknęłam się dopiero pod koniec wypowiedzi Ross’a.
- Tak, tak było. – błądzę między myślami.
- Halo! Jane! Słuchasz mnie?
- Tak. – nie słucham.
- Nie słuchasz. – Jezu! On przeszywa mnie na wylot! Brąz jego oczu tańczy po mojej duszy tłamsząc ją na 1000 sposobów. Zaczynając od walca Wiedeńskiego kończąc na Breakdance.
- Przepraszam, ja po prostu… zastanawiam się.
- Przestań myśleć! Zdaj się an intuicje! – jest podekscytowany jak małe dziecko.
- Hej. Ten tekst jest z tego twojego serialiku! – bystrze zauważam i uśmiecham się pogodnie.
- Może. – przyznaje uwalania swoje białe zęby. Bierze mnie za rękę. Mrużę oczy. Co on robi? – Dokończ to co mówiłaś.
- No, więc… - próbuję przypomnieć sobie moją przemowę. – Poczucie własnej wartości się nie zmieniło. Nie wiem jak zmieniło się twoje, ale jestem pewna, ze nie chce tego poznawać. – tak w sumie to nie jestem pewna.
- Chodzi o to… - wkłada ręce w kieszenie. – Że nie szanowałem siebie i tych moich lasek. Ale teraz chce to zrobić z tobą.
- A czym by to się różniło?
- Tym, że Ciebie szanuję.
- Ta… czułam ten szacunek przez cały rok. – każde słowo ocieka irytacją.
- Dobra przyznaję. – jest rozdrażniony. – Jestem Naughty. Jestem gówniarzem, który myśli, że wie wszystko, który myśli, ze może mieć każdą, ale przychodzi taka frajerka, która przez cały rok odpycha jego nieudane zaloty, a on się wścieka i jeszcze bardziej ją odpycha swoim seksistowskim zachowaniem.
- Czekaj… co?
- Chodzi mi o to, ze teraz pomyślisz sobie, ze jestem jakimś… tak prawda jestem niegrzecznym chłopcem. Wszystko mnie podnieca. Ale nie żartowałem kiedy mówiłem, że ty mnie podniecasz. Byłem cholernie szczery. Podniecasz mnie najbardziej z całej szkoły i od początku chciałem Cie przelecieć.
- MM… romantyk. – z moich ust wylewa się sarkazm.
- Więc zrób to ze mną bo… cholera no…
- Masz problem z wyrażaniem uczuć? – śmieję się.
- Coś w tym stylu. Dobra… - bierze wdech. – Zależy mi na TOBIE! – prawie krzyczy.
- Nie wiem czy Ci wierzyć. – jestem idiotką.
- Dlaczego?
- Bo kiedy mnie przelecisz pochwalisz się kolegą, a mnie będą mieli za puszczalską.
- To co muszę zrobić?
- Nie wiem… - nie wiem. Czemu mu nie wierzę? Tak po prawdzie wierzę, ale nie jestem pewna czy on wierzy sobie. Po prostu chodzi o to, ze teraz jest kochany taki nie Ross’owy, ale za chwilę znów stanie się sobą. Tym opryskliwym, chamskim pajacem.
Ross nagle klęka. C…O…? Co on robi? Wiem, ze nie chce mi się oświadczyć, ale…
- Jane Casterewill czy przyjmiesz ofertę tego seksistowskiego, opryskliwego, chamskiego, debilnego, niewyuczonego pajaca? – jest… uroczy. Ale co mam zrobić? Chodzi o tą ofertę, ze chce ze mną być czy o tą, ze mam mu dać się przelecieć? To frustrujące, ale i śmieszne.
- Którą ofertę?
- Jesteś moja? Teraz… - Co? Mam pytającą minę. Ross chyba wie, że wyraził się niejasno. – Zależy mi na Tobie. Bardzo. Więc może zapytam jeszcze raz czy ten seksistowski, niewyuczony, opryskliwy, chamski, debilny pajac może Cię przelecieć? – mówi, a koło nas przechodzi jakaś staruszka. Zaczynam się śmiać. I to tak perfidnie. Nie wytrzymuję ze śmiechu. Ross sfrustrowany wstaje z ziemi. Minę ma zażenowaną co mnie wprawia w dobry nastrój.
Więc Jane… zapytaj sama siebie. Czy jesteś jego? Przyjmujesz tą ofertę.
Uśmiecham się pobłażliwie.
Dowiódł, że mówi prawdę.
Przynajmniej tak się zdaje.
W końcu nie będzie to mój pierwszy raz, więc nie ma się czego obawiać, nie?
Kiwam potwierdzająco głową.

_________________________________________________________________________________

Cóż, zgubiliśmy tu Naughty Boy'a, ale myślę, że teki bieg wydarzeń jest ok, bo w końcu to mój blog i mogę tu wyczyniać co chcę. Nawet wkleić inwazję kosmitów. Cóż, a czy TA SCENA naprawdę będzie o tym zadecyduje JA! W końcu jeśli będzie to spokojnie jestem po 3 częściach Grey'a, więc dam radę zrobić prawdziwe widowisko... przynajmniej postaram się. :)

środa, 16 lipca 2014

Rozdział 38 cz.3


- Doktorze!
- Przyj! Kochanie! Już Prawie!
Słychać płacz dziecka. Salę zalewa światło jarzeniówek. Nic nie słychać poza płaczem oraz cichym, ledwo słyszalnym oddechem ulgi pani Casterwill.
- Dziewczynka pani Casterwill. To dziewczynka.
_________________________________________________________________________________
- Jane! Chodź! Idziemy na plac!
- Mama! Mama! – piszczę. Plac! Plac Zbaw! Kocham Place! Dzieci są tam takie miłe! Wszyscy się bawimy! Śmiejemy! Ale kolana bolą! Wszędzie mam strupy, które po prostu kocham zdrapywać!
- Jane! Chodź! – mamusia wyciąga do mnie rękę. Idziemy na plac!
_______________________________________________________________________________________
- Jane! To twój pierwszy dzień w szkole.
- Mamusi! Ja nie chcę! Tutaj dzieci są inne! Nie są szczęśliwe! Nie są takie jak na dworze, na placu.
- Spokojnie. Są tylko trochę przestraszone. O! Spójrz na tą dziewczynkę co do Ciebie biegnie!
- Ceść! Jestem Jane. – mówi do mnie dziewczynka. Ojej! Ona ma tak samo na imię jak ja!
- Ja tes jestem Jane! Wiesz… będę Ci mówić JJ. Żeby się nie myliło!
_________________________________________________________________________________
- Jane! Chodź już! – krzyczy mój tata, ale ja nie mam zamiaru się ruszać. - Wiem, ze nie chcesz się wyprowadzać, ale musimy. Dostałem stałą pracę, więc chodź!
Biorę torbę, resztę pudeł, pakuję je do ciężarówki i wyprowadzam się z domu, który był miejscem mojego dorastania. Z Chicago prosto do jakieś dzielnicy w Los Angeles – Littleton.
Powoli zwlekłam się z łóżka i na czworakach podeszłam do szafy. Złapałam się za klamkę, podciągnęłam i już stałam wyprostowana przed drzwiami. Wybrałam stały zestaw. Mianowicie koszulka, jeansy i trampki. Ja uważam to za normalny sportowy strój, ale ludzi z mojej poprzedniej szkoły uznają mnie za babo-chłopa. Cóż, ale nie dlatego z niej odeszłam. Moi rodzice uznali, ze taka perfidna szkoła nie nadaje się dla kogoś tak inteligentnego jak ja. I w sumie mieli rację. Nie jestem jakaś wybitnie uzdolniona, ale denerwują mnie osoby, które myślą, ze nieuctwo to jakaś moda i ich zaleta. Przenieśli mnie do jakieś prywatnej szkoły. Mam nadzieje, ze ludzie tam są bardziej ogarnięci niż właściwie wszędzie indziej. 
Woda oblewa mi plecy. Krople spadają coraz niżej i spływają po pośladkach. W powietrzu unosi się zapach koziego mleka i jaśminu. Powoli otwieram oczy i nie wiem co się dzieje. Właśnie! Co się do cholery dzieje! Siedzę w brodziku i opieram się o zaparowaną szybę prysznica. Jak to możliwe, ze zasnęłam pod prysznicem? Jak? Chwila… to znaczy, że Ross’a tu nie było. Nie zapukał do moich drzwi, nie przeprosił mnie za Celine, nie powiedział, ze mu na mnie zależy.
Oh!...
Wychodzę spod prysznica. Wycieram włosy i starannie je rozczesuję. Nakładam na siebie piżamę, ponieważ Chris nadal nie oddał mi moich rzeczy. Nagle słyszę dzwonek do drzwi. Ross! Zbiegam na dół. To dziwne, ale czuję motyle w brzuchu!
- Ro…! Chris? Co ty tu robisz? – w drzwiach stoi mój kuzyn.
- Na razie mieszkam. Wszystko okej?
- Tak. – odpowiadam zawiedziona.
- Wiesz… kiedy wyszłaś Ross ostro się wkurzył. Na Celine oczywiście.
- Tak? – jestem zaintrygowana i zadowolona, ze ta idiotka dostała za swoje.
- Próbowała go jakoś udobruchać, ale on był nieugięty. Zerwał z nią tak głośno, ze cała restauracja klaskała mu za jego przemowę.
- Tak? Co powiedział?
- No wiesz coś typu… „Jak mogłaś to zrobić? Co ci strzeliło?”, a zakończył to słowami „ „Szanuje się innych”, po czym z zakłopotaną miną wyszedł i tyle go widziałem… - ale ja już nie słucham. Zastanawiam się nad słowami Ross’a, które powiedział Chris. „Szanuje się innych”! Tak… Jak można odzywać się w sprawach, o których nie ma się bladego pojęcia!? Taki ktoś gada mi o szacunku? Ktoś, kto przeleci wszystko co się rusza? Ktoś kto obrazi każdego kto tylko przejdzie koło jego zadartego nosa? Doprawdy…
Nagle słyszę dzwonek do drzwi. Może to JJ? Sama próbuję siebie oszukać. Wiadomo, ze to Ross. Nie mylę się.
 Kiedy otwieram drzwi widzę w nich zakłopotanego blondyna, który przystępuje z nogi na nogę. Trochę jak w moim śnie…
- Cześć.
- Cześć. – odpowiadam oschle. Traktuję go tak jakby to on wylał na mnie pół tubki ketchupu.
- Możemy pogadać?
- Wiesz jest u mnie mój kuzyn, a to niegrzecznie zostawiać gości. Nie pokazałam mu jeszcze Littleton. – ciągnę swoją dezaprobatę coraz bardziej pesząc blondyna.
- Wiesz, że mnie to nie obchodzi. – ciągnie mnie za rękę.
- Ross! Zostaw mnie! Jestem w piżamie! – krzyczę wkurzona. – Dobra! Skoro tak chcesz iść to daj mi się ubrać! – skutkuje. Puszcza moja rękę.
- Masz 5 minut. – mówi z rękami w kieszeniach.
- Mam tyle czasu ile tylko będę chciała! – wkurzona wracam do domu. – Chris! Dawaj ciuchy! – Ale Chris mnie wyprzedził. Na kanapie leży kolejna rzecz, która jest, a raczej była głęboko skryta w czeluściach mojej szafy. Mała czarna… - Nie znoszę Cię!
- Też nie kocham, kuzynko. – uśmiecha się, na co ja wystawiam mu język. Wkładam sukienkę, a do niej trampki. Oczywiście dlatego, ze Chris jak chował moje rzeczy zapomniał sobie zapisać gdzie schował moje balerinki. Boże faceci to debile!
Wychodzę z domu. Ross stoi w tym samym miejscu i wygląda jakby czekał na rozkazy. Na mój widok w jego oczach pojawiają się wesołe iskierki. Strasznie mnie to frustruje.
- Czego chcesz? – pytam wiadomo jak okrutnym tonem.
- Zerwałem z Celine. – mówi od razu. „Sen!” - myśli moja podświadomość.
- No i? Nie dziwię ci się. Jestem ciekawa czym w Ciebie cisnęła, kiedy byłeś u niej, żeby ją… no wiesz… - krępuję się. Po co ja o mówiłam?
- Zerżnąć? – jak to możliwe, że chłopcy są tacy prości w mowie. – Tak po prawdzie nie zrobiłem tego z nią. – mówi dziwnie uśmiechnięty. Dlaczego on się śmieje? Myślałam, że dla niego dzień bez sex’u to dzień stracony…
- Dlaczego? – te słowa same ze mnie wylatują. Ugrh… muszę nauczyć gryźć się w język. – Byliście razem ponad miesiąc. Miałeś czas… - Jane. Język! Ugryź się w niego!
- Wiesz… pomyślałam, że zaliczanie dziewczyn jest… głupie.
- Allelujah!
- Tak sobie myślałem, ze po prostu… mój pierwszy raz był do kitu… wiesz… toaleta i te sprawy, więc może próbuję sobie wymarzyć mój prawdziwy pierwszy raz z każdą dziewczyną jaką przelecę i mam nadzieję, ze to z tą będzie najidealniej.
- Żartujesz? – nie wierzę w żadne słowo.
- Pół na pół.
- Znaczy?
- Próbuję czekać na tą jedyną, ale jesteś kimś w rodzaju seksoholika…
- To chciałeś mi powiedzieć? – pytam, ponieważ nasza rozmowa zmierza do nikąd.
- Chciałem Ci powiedzieć, że nigdy mi nie zależało na Celine.
- No i? Naprawdę Ross nie obchodzi mnie na kim Ci zależy, a na kim nie. – Sen się spełnia!
- Cóż… wiem, ale… po prostu… sory.
- Sory? – na serio tylko na tyle go stać. Widzę jak bierze głęboki oddech, zatrzymuję się i wygląda inaczej. Niewinnie. Nie jak Ross.
- Przepraszam.
- Za?
- Celine. Za wszystko. – wszystko! Wszystko! Wszystko! Wreszcie ten tleniony pajac wziął się za siebie i… i co? Stał się mentalnym i dobrodusznym gamoniem. Czemu jestem taka oschła. I co ja mam powiedzieć? Dobra Jane zdaj się na instynkt i powiedz…
- Wybaczam. Za wszystko. – uśmiecham się lekko się pesząc. – To wszystko? – mój zgryźliwy ton wraca.
- Tak właściwie… nie. – Ross nerwowo przystępuje z nogi na nogę. Moja podświadomość zaczyna wirować w geście wyczekiwania. Patrzę się w jego oczy wyczekująco. – Będziesz nadal udzielała mi korepetycji?
Oh! L
Korepetycje…
Korepetycje…
Cholera…
Co…
Się…
Ze…
Mną…
Dzieje…
Nagły przypływ emocji budzi we mnie bestię. Co się dzieje? Ja pytam się co to ma być? Co to ma znaczyć? Nawet nie wiem kiedy moje usta oderwały się od jego ust. Moja pierś drży. Czuję zażenowanie. Co ja ,kurde, odwalam? Moje oczy nie mają siły by napotkać jego , tak myślę, dość zszokowany wzrok. Czuję aprobatę. Nareszcie.
- Sory… - oh! Teraz zauważam jaką siłę ma to słowo kiedy to ty je mówisz. Jest takie proste i kiedy je mówimy czujemy się jakby miało załatwić wszystkie sprawy… a tak nie jest. – Tak. Mogę je poprowadzić. Korepetycje. – odchrząkuję.
- Zrozumiałem. – uff… dzięki Bogu on gada! Wygląda na rozbawionego. Moja podświadomość czuje się jakby weszła do zimnej wody w czasie letniego upału. Ross odchodzi bez słowa, ale na szczęście jest uśmiechnięty. – Um… Jane? – szybko się odwracam.
- Tak?
- O której godzinie?
- Tak jak zawsze. 18.
- Dzięki. – odchodzę.
- Jane?
- Tak?
- U mnie czy u Ciebie?
- U ciebie. – znów odchodzę, jednak mam lepszy humor. Taki pewniejszy. Nagle czuję szarpnięcie ręki. To Ross? Co on robi?
- Pieprzyć ten cały szacunek. Ja. Chcę. Ciebie. TERAZ. – to ostatnie słowo. Teraz. Teraz to mam mętlik. Co on chce teraz? W końcu mnie kocha czy nie? Chce gdzieś ze mną iść? Chce mnie pocałować?
- Jaki szacunek? Ross co ty gadasz? Co chcesz teraz?
- Pieprzyć wszystko!
- Znaczy?


- Zróbmy to. Teraz.


________________________________________________________________________________

Dałam wam dzisiaj. Trochę dłuższe...ale sama nie wiem , kiedy napiszę kolejne. Spróbuję w tym tygodniu, ale niczego nie obiecuje... po prostu lubię trzymać was w niepewności.

A co do ostatniego zdania w rozdziale... cóż... myślę, że jedna osoba sie wyjątkowo ucieszy i ona dobrze wie, kto to jest :)

Aha, a to kiedy napiszę zależy od waszych komów... nie lubię ich wypraszać, ale... są fajne :)

poniedziałek, 14 lipca 2014

Rozdział 38 cz.2



O Mój Boże!

Restauracja, w której mamy zjeść, jest przepiękna. Stoliki są z orzecha, a cały wystrój jest w odcieniu piaskowca. Nie mam pojęcia dlaczego nie mogliśmy spotkać się w zwykłym barze. Zamiast tego musieliśmy wylądować w miejscu gdzie za 2 okruszki jedzenia zdzierają z ciebie fortunę.
- Chris… - szepczę. – Tu jest za drogo!
- No i? Kuzynko przyzwyczaj się, ze kiedy chodzi o zemstę pieniądze nie grają żadnej roli. – Pfff… znalazł się bogacz. Prawda mój kuzyn oraz jego matka mają to i owo, ale to nie znaczy, że trzeba wykorzystywać pieniądze to nikczemnych celów.
Chris komuś macha. No tak… Ross i ta jego Celine czy jak jej tam już są… wyglądają na zdziwionych, ale ja dokładnie wiem dlaczego – kiedy oni paradują w letnich ciuszkach – ja muszę wyglądać jakbym opuściła bal.
Moje policzki stają się szkarłatne na widok ich spojrzeń i teraz idealnie pasują do mojego stroju.
- Po co się tak… ubrałaś? – pyta zgryźliwie Celine, kiedy podchodzimy do ich stolika.
- Chris schował mi wszystkie rzeczy… taki żart. – odpowiadam niechętnie, ale na szczęście zgodnie z prawdą. Siadamy przy stoliku. Panuje niezręczna cisza. Celine patrzy się w telefon, Chris przegląda kartę dań, a ja i Ross… cóż… posyłamy sobie sprzeczne sygnały… ja patrzę na niego gniewnie, a on wygląda na rozbawionego.
- Dobra… ja chcę frytki. – odzywa się po chwili milczenia Chris. – Ty Jane pewnie też. Ross? – pyta się blondyna, a on skina głową. – Celine?
- Ja poproszę sałatkę. – odpowiada z tym swoim Północnym akcentem, co doprowadza mnie do co najmniej szału. I nie tylko mnie – Ross też wygląda jakby połknął wyjątkowo kwaśną cytrynę. Poprawia mi to humor.
Czekamy na zamówienie. Chris i Ross gadają o jakiś tam dawnych sprawach… Boże… co za nuda! Czy ta Celine mogłaby chociaż udawać uprzejmą i odłożyć ten telefon. Najlepiej by było jakby jej komórka nagle wybuchła. Myśl ta pojawia się nieproszona w mojej głowie.
- Sorka, ale muszę iść do łazienki. – kłamię. Po prostu wolę to niż siedzenie i słuchanie dawnych wyczynów mojego kuzyna i Ross’a.
Jane… co ty robisz… weź się w garść i po prostu… przeżyj. Bądź miła… przynajmniej spróbuj i nie przejmuj się Ross’em i tą jego lalą.
Przemywam twarz, ponieważ zauważyłam, że od tego siedzenia przy stoliku, mocno poczerwieniała. To pewnie przez tą temperaturę… „Wmawiaj sobie” mówi mi moja podświadomość, którą postanawiam zignorować.
Kiedy wracam do stolika frytki już tam leżą. Siadam i z uśmiechem patrzę jak Celine wykrzywia się na widok sałatki. Widać, ze nie lubi takich rzeczy, ale przecież nie będzie objadała się przy Ross’ie!
- A więc wy… jesteście razem, tak? – pyta Ross całkowicie wyprowadzając mnie z równowagi, więc postanawiam odpowiedź pozostawić Panu Zemście.
- Nie. – odpowiada krótko co wywołuje u Ross’a co najmniej zdziwienie. Mogłabym powiedzieć, ze jest nawet w lekkim szoku. – To moja kuzynka. – kończy. Odruchowo spoglądam na Celine. Jej widelec zatrzymuje się w połowie drogi do ust. Oboje patrzą na nas, a ja powoli nie wytrzymuję ze śmiechu. Próbuję go w sobie zdusić co mi się średnio udaje. – Nie widzicie podobieństwa? – pyta rozbawiony tak samo jak ja.
- Nie! – odpowiada prawie krzykiem rozdrażniona Celine, ale nie zwracam na niego uwagi, ponieważ w oczach Ross’a szaleją wesołe iskierki. Wygląda jakby coś wygrał na loterii.
I nagle to się dzieje. Jak w zwolnionym tempie. Panna Norweżka „przypadkowo” wyciska na mnie ketchup. Czuję się jak w filmie. Zazdrosna o swojego chłopaka dziewczyna, próbuje się mnie dość sprytnie pozbyć. Udaje jej się. Jestem cała oblepiona czerwonym płynem. Moją twarz oblewa szkarłatna wściekłość, która pasuje do sukienki, butów i ketchupu. Wybiegam z pubu.
- Jak ta dziwka mogła to zrobić! – krzyczę idąc ulicą w stronę domu. – Co się gapisz? – pytam wściekła jakiegoś nastolatka, który akurat przechodzi obok mnie. Idę szybciej niż mogłoby mi się wydawać. To dzieje się tak szybko. Ulica, drzwi wejściowe, dom, pokój, rzucenie sukienki na podłogę, PRYSZNIC. Ahhh… tak to zdecydowanie poprawiło mi nastrój. Mam nadzieję, ze mojemu kuzynowi spodobała się zemsta.
Nagle dzwonek dzwoni do drzwi. Świetnie! O wilku mowa! Pewnie już tutaj przybiegł! Teraz skoro mój kuzyn ma tyle hajsu to wisi mi sukienkę!
Otwieram drzwi wściekła!
- Ross? – jestem zdziwiona, ale nadal wkurzona – Czego chcesz? – krzyżuję ręce na piersi. – Halo! Po co przyszedłeś?! – niemal krzyczę.
- Przepraszam Cię za Celine!
- Super coś jeszcze? Nie? To możesz wrócić do tej swojej lali.
- A po co? Nie zależy mi na niej. – wrócił dawny ton głosu Ross’a.
- A co mnie to obchodzi na kim Ci zależy! – jestem wkurzona. Nie… wkurwiona.

- Powinno, ponieważ zależy mi na tobie!


_________________________________________________________________________________
W końcu trzeba było to powiedzieć, co nie Ross? :)

Jak się czytało?

niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział 38 cz.1


- Nadal nie wierzę, że to zrobiłeś! – krzyczę ze złości rzucając w niego poduszką.
- Uwierz. Zresztą ja Ci tylko pomogłem. Wiesz… pchnąłem w ramiona miłości. Ugodziłem strzałą kupidyna czy coś w tym stylu…
- Nie! – warczę powstrzymując się od kolejnego strzału poduszką w jego wymodelowany tors.
- Oh. Jane! Przestań! Widzę jak Ci na nim zależy!
- Tak samo jak Emilii na tobie. – trafiłam w samo sedno. Mina Chrisa diametralnie się zmieniła. Cóż może Pan Ekstaza zrozumiał, że kto mieczem wojuje ten od miecza ginie. On umówił mnie z Ross’em, a ja przypomniałam mu o jego dawnej, ale dość skomplikowanej miłości. Kochał Emilię. Nie zabawiał się nią jak innymi. Nie poderwał jej kiedy zdjął koszulkę. No, ale ona widocznie wolała kogoś starszego, a nie jakiegoś bachora. Jej tak zależało na Chrisie jak mi na tym tlenionym bałwanie.
- Nie poruszajmy tematu Em. Proszę. – nerwowo nalega. Nie mam ochoty się sprzeciwiać. Zresztą nie mam zamiaru utrzymywać napiętej atmosfery już pierwszego dnia, kiedy ponadto będę musiała jakoś się wyplątać z tego całego lunchu. Ross nie ma bladego pojęcia, ze jestem cholernie wkurzoną kuzynką Pana Zemsty.
- Chris? Wszystko okej? – pytam, ponieważ zauważam jego brak wcześniejszego nastroju.
- Wiesz… nie lubię jak ktoś wspomina o Em. To frustrujące. – Uśmiech ma sardoniczny, wiec wiem, zę lepiej nie poruszać więcej tematu. Nigdy. – To w co chcesz się ubrać?
- Jak to w co? Pójdę w jeansach i w bluzce.
- Taaa… nie wolisz się odstawic przy swoim chłoptasiu.
- Spadaj! – krzyczę i opuszczam pokój w geście dezaprobaty kierując się do łazienki.
Czy my na serio tak do siebie pasujemy? Mówię oczywiście o Ross’ie i mnie. Przecież on… i… ja?! To niedorzeczne!


Wstaję rano, cała podenerwowana. Biorę prysznic, ponieważ w nocy strasznie się spociłam. Jestem nerwowa. Mam zjeść lunch z kimś kto wywiera na mnie takie dziwne wrażenie. Nie jest ono negatywne, nie pozytywne. Neutralne. To jest idealne słowo, które opisuje to wszystko. Raz mam go dosyć, a raz… dobra przyznam się! Nie mogę znieść chwil kiedy nie mam go przy sobie. Ten jego zgryźliwy charakter. Taki jak mój. Kurde! Myślę jak w tych głupich komediach albo telenowelach hiszpańskich typu „Zbuntowany Anioł”.
Myję całe ciało swoim ulubionym żelem „kozie mleko”. Wracam do pokoju i zabieram się za lekcje, chociaż tak naprawdę mam wszystko odrobione. Po prostu próbuję zająć swoje myśli. Godzina 15 zbliża się nieubłagalnie. Dobra… czas się ubrać.
Nie wierzę! Ten maniak schował mi wszystkie rzeczy oprócz mojej czerwonej sukienki. Nienawidzę takiej apodyktyczności!
- Chris!!! – krzyczę.
- Tak? – wchodzi do pokoju, a spodnie od dresu apetycznie zwisają mu z bioder. Ogarnij się! To twój kuzyn!
- Możesz życzliwie oddać mi moje rzeczy!?
- Nie… ubieraj się w to. Lubię Cię w tej sukience. – prycham pogardliwie. Z niechęcią i całkowitą dezaprobatą ubieram się w ten obcisły ciuszek mając nadzieję, ze zostawił mi jakieś normalne buty. Bardzo się mylę. Gdy zaglądam pod łóżko widzę tylko moje czerwone koturny… drań.

Wychodzimy z domu. Jestem cała nerwowa.
- Uspokój się. Trzęsiesz się jak galareta.
- Przestań! Sam mnie w to wciągnąłeś! – dochodzimy już do restauracjo-pabu.
- Pani przodem. – kłania się.
No dobra Jane! Czas na twój koniec…
Koniec części wstępnej.


________________________________________________________________________________


Sorka, ze tak długo nie było, ale nie mam stałego neta. 
Jest to tylko część wstępna, zeby dać wam smaczek.
Widzicie pewnie, ze pobawiłam sie słownikiem.
Sorka, za błedy, ale nie sprawdzałam :D
Spróbuję jutro napisać cześć !