- Co powiedziałeś? - zaczyna się.
- No, ze kocham Cię, kocham to jak się ruszasz kiedy nie możesz nic zrobić... - nie daję mu dokończyć bo jednym ruchem siadam mu okrakiem na biodrach, łapie za nadgarstki i przyciskam go do łóżka tak, ze by nie mógł się ruszyć.
- Ja też to lubię. - próbuje się wyrwać z moich zacisków, ale nic z tego. - Nie możesz się ruszyć?
- Nie chcę. - uśmiecha się w taki sposób, ze zaczynam czuć się niebezpiecznie we własnym pokoju.
- Czemu?
- Siedzisz na mnie okrakiem i do tego... fajny dekolt. - Jasna cholera! On się nie zmieni!
- Ale i tak nie możesz ich dotknąć. - uśmiecham się jeszcze bardziej poczciwie, widząc jak zbijam go z tropu. - Ciężko teraz z tym żyć, co nie?
- Mi ciężko, ale jemu chyba nie. - wzrokiem spogląda w dół na... ugrh. Puszczam go jak porażona prądem i prawie spadam z łóżka, ale w ostatniej chwili łapię jego rękę. Niestety to był błąd, bo blondyn przechwytuje mój nadgarstek i teraz to ja jestem na dole, a on zalewa się śmiechem u góry.
- I znów po staremu... ej może zrobimy to teraz?
- Cooo?!
- No wiesz... zamknięty pokój, my dwoje ZNÓW sami.
- Chyba Cię do reszty popieprzyło, przed chwilą zrobiłeś mi... wiadomo co, a teraz... w ogóle kto się tak głupio pyta? Wolę jak ktoś robi to tak niespodziewanie, pod wpływem emocji, a nie jakby... eh - Co. Za. Debil. Boże ten chłopak nigdy się nie opamięta. Przed chwilą strzelił mi jakąś palcówkę, a teraz... nie ja nie mam sił.
- Umiem być zmysłowy.
- Na razie to jesteś pijany. - uśmiecham się.
- No... tak, ale zmysłowo kiedyś było między nami.
- To znaczy? - trochę mnie zaintrygował.
- Nasz pierwszy raz... - NIE! Prawda, było... niesamowicie, ale kiedy tylko ktoś o tym wspomina to zawsze wracam tam myślami. "Nagle czuję usta Ross’a przy mojej kostce. Całuje ją przyprawiając mnie o co najmniej zawał. Jego usta są gorące. A może tylko mi się tak zdaje? Językiem prowadzi taniec wokół moich nóg. Jest taki pewny i szybki. Nagle przestaje. Chce na niego spojrzeć, ale nie mogę. To jest zbyt erotyczne. Powinno być zakazane!"
Cholera! Te myśli zawsze sprawiają, ze czuję takie ciepło w brzuchu. Ale kiedy myślę, ze zrobiłam to z gościem, który jest teraz tak czuły jak drewniana kłoda, ze nawet nie chce mi się żyć.
- Idę spać. - oznajmiam, bo mam już tego wszystkiego po dziurki w nosie.
Budzą mnie promienie zbyt jasnego słońca jak na grudzień. Już jutro sylwester. Ale dziś nie. Dziś sprzątasz dom Ross'a, bo mu obiecałaś. Boże jaka ja głupia!
- Jane! - ktoś krzyczy za drzwiami, Jasna cholera, która godzina, ze rodzice są w domu? Ale... to nie jest głos mamy...
O nie!
JJ! Nie, nie, nie, nie, nie.
- Ross... - szepczę do chłopaka i lekko nim potrząsam.
- Co jest? - blondyn się przeciąga i spogląda na mnie swoimi brązowymi oczami.
- JJ tu jest... - Ross otwiera szeroko oczy. Też jest przerażony. Nie chce być widziany, półnagi u nikogo w łóżku. Zwłaszcza u mnie. - Nie ruszaj się... - szepczę mu do ucha. I znów to robimy. Erotyczne zagrania. - Nie odzywaj się, a nawet nie oddychaj... - Wstaję z łóżka. Nakładam na siebie bluzę i czarne getry. Otwieram drzwi na tyle wąsko, żeby nie było widać Ross'a.
- Jane? Myślałam, ze Cie nie ma. - patrzy się na mnie ze zdziwieniem. ma lekko podkrążone oczy. Chyba dużo piła.
- Jestem. Wczoraj wyszłam wcześniej. Było mi źle. Za dużo osób.
- Dobrze, ze wyszłaś. Byłam dziś rano z Drake'em na kawie i... nie chciałabyś widzieć jego domu.
- Co jest?
- Cóż... dom nie wygląda tak źle, przynajmniej dla mnie, ale jego rodzice zamówili ekipę sprzątającą. Chyba są wściekli.
- No chyba na pewno. Umm... JJ wybacz mi, ale mama kazała mi posprzątać cały dom, więc nie mogę gadać i...
- Spoko - uśmiecha się, ale widzę jej podejrzany wzrok. - Drake na mnie czeka. na dole. To... pa.
- Pa. - nasłuchuję jej kroków, a po chwili trzasku zamykanych drzwi.
- Ej kasanowo! - uśmiecham się widząc jak TERAZ próbuje zasłonić się kołdrą. - Twoi rodzice zamówili ekipę sprzątającą. Nie wiesz może czemu?
- Nie... A no tak! - chłopak uderza się w głowę - Dzisiaj mamy nagrywać tą nową piosenkę i do tego zacząć nagrywać do niej teledysk. Nie wiem czemu dwie rzeczy w jeden dzień i jak mamy się w ogóle wyrobić, no ale nie ja ustalam zasady.
- Choć raz! Ej... cholera! Zostawiłam u ciebie mój sweterek, który miałam w kurtce. Musiał mi wypaść czy coś...
- No to wracamy razem. - cho-le-ra!
- ROSS! - widzę jak jego mama krzyczy na niego już z odległości dwóch kilometrów, ale mina jej łagodnieje, kiedy widzi mnie idącą obok niego. Pewnie nie chce się zachowywać jak jakaś szalona wariatka.
- Dzień dobry.- uśmiecham się. - Przepraszam, ale zapomniałam wziąć sweterka wczoraj i dlatego dziś po niego przyszłam. Czy mogę...? - wskazuję na dom, a mama Ross'a kiwa głową.
Boże... tragedia. W całym domu potwornie śmierdzi i nie da się oddychać. Cała podłoga zawalona jest śmieciami. Cholera gdzie ten sweter!?
- Jane! - Ross wchodzi po jakiś 20 minutach od rozpoczęcia moich poszukiwań.
- JESZCE NIE ZNALAZŁAM SWETRA! - krzyczę podenerwowana, bo ledwo da się tutaj znaleźć podłogę.
- Nie o to chodzi. Pamiętasz jak Ci dziś mówiłem o tej piosence i o teledysku. - kiwam głową. - Aktorka, która miała w nim grać się wycofała, a nikogo na dziś nie znajdziemy. Zastąpisz ją?
____________________________________________________________
Omg już od dawna planowąłam, zeby Jane wystąpiła w HUMOY JESLI W OGÓLE WYSTĄPI...
co ja? wiadomo, ze tak.
Ale najważniejsze jest dla mnie teraz to:
Kto lubi się bawić w montażystę i w ogóle filmowca, bo:
Kiedyś wiem, ze Jowita zrobiła takie coś, ze ludzie robili dla niej zwiastuny bloga no i... ja zrobiłam, ale nie podobają mi sie dwa cholerne cięcia, których niestety nie mogę usunąć ( w muzyce)
No, ale na początku jest Brandon tak to jest dokładnie Brandon z zakładki bohaterowie w rzeczywistosci jest to Christian Fortune kiedyś moja obsesja. No a dziewczyna to aktorka z mojego fav (jednego z ulub w sumie) "Pierwszy raz" niektóre momenty lubie, ale nie te głupie cięcia muzyki grrrr....
Może ktoś chciałby dla mnie zrobić taki zwiastun? :D zawsze mi sie coś takiego podobało
https://www.youtube.com/watch?v=nZ9vTUFkij4
niedziela, 30 listopada 2014
niedziela, 23 listopada 2014
One Shot
Na podstawie "50 twarzy Grey'a"
Budzę się. Kurczę. Znów siedzę na tej nudnej konferencji na temat obrony praw zwierząt wodnych w zakażonej części oceanu indyjskiego. Uwielbiam zwierzęta, ale wciąż twierdzę, że głupie, zbyt długo trwające debaty nic im nie dają. Spoglądam na zegarek. Piętnasta... cudownie! Muszę iść na zakupy do "Flekua", a gość specjalny dzisiejszego spotkania jeszcze się nie pojawił. Spoglądam na Antoniego, który jest tak samo zadowolony jak ja. W przeciwieństwie do mnie on ma już rodzinę, dziecko i o wiele wyższą posadę ode mnie jednak nadal jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi.
- I co o tym myślisz? - pyta się mnie kobieta siedząca po mojej lewej stronie.
- Na temat? - chyba się trochę pogubiłam o czym mówi profesor Jan Krasko.
- Jest pani dziennikarką, a nie słucha pani konferencji? Kto panią zatrudnił?
- Mój szef. - syczę zdezaprobowana, a kobieta widząc moją nienawiść w oczach odwraca się do swojej koleżanki.
- Dzisiejsze dziennikarstwo kuleje. Nie chcę wiedzieć co będzie za kilka lat... - chcę już jej odpowiedzieć, ale przerywa mi prowadzący posiedzenie.
- Panie i panowie. Nasza konferencja niedługo dobiegnie końca i zostaną podjęte decyzje na temat oczyszczenia morza indyjskiego, ale najpierw chciałbym usłyszeć ostatnią opinię na ten temat. Gorąco przedstawiam prezesa i założyciela firmy Lynch Holdings Enterprise Company - Ross Lynch!
W sali rozbrzmiewają oklaski. Nie wiedziałam, że gościem specjalnym jest prezes jednej z największych korporacji na świecie. Co on robi na zwykłej pogadance o zwierzętach?
Widzę go. Wchodzi tym swoim nonszalanckim krokiem na scenę olśniewając ją swoim uśmiechem. ma na sobie czarny garnitur, który przyzdobił szarym krawatem. No, nieźle panie Lynch. Umie się pan zaprezentować, ale co dalej. Z tego co wiem ma on około 25 lat i dokładnie na tyle wygląda. Choć nie... ten jego uśmiech jest uśmiechem siedemnastolatka. ale w jego mimice twarzy da się wyczytać tą nieprzyjemną surowość. Lynch delikatnie macha ramionami i spogląda na publiczność. Jego wzrok pada na mnie Na tą nic nieznaczącą dziennikarkę, która rozwaliła się na krześle, jakby nic jej nie obchodziło. ale kiedy tylko brąz jego oczu zaczyna wwiercać się we mnie, poprawiam się skruszona, jak uczennica złapana na paleniu nielegalnie za szkołą.
Podaje rękę prowadzącemu i staje za mównicą.
- Tak, szczerze mówiąc to nie chciałem dziś tu przychodzić. - śmieje się, a po chwili cała publiczność jak zahipnotyzowana odpowiada mu tym samym. - Ale teraz myślę, że błędem byłoby tu nie przychodzić - wypowiada te słowa patrząc się na mnie. Na jego twarzy pojawia się szelmowski uśmiech, a w ciemnych oczach, zbyt jasny błysk.
Konferencja kończy się szybko. Prezes Lynch wypowiedział tylko kilka słów na temat zwierząt morskich. A może wydawało mi się tylko, ze było ich kilka?
Teraz wiem tylko, ze jestem zdenerwowana, ponieważ deszcz leje niesamowicie, a ci wszyscy debile wychodzący z konferencji ukradli mi z przed nosa wszystkie taksówki. A mieszkając w nowym Jorku można być pewnym, ze następna będzie dopiero za godzinę.
- Lena! - krzyczę do przyjaciółki przez telefon. - Dasz radę po mnie przyjechać?
- Przykro mi, ale własnie zostałam wezwana, więc nie mogę! - i po chwili słyszę już tylko głuchy sygnał. UGRH! Jest mi zimno, jestem zła i znudzona! A to tego mam już całe mokre włosy.
- Uch! Przepraszam... - zirytowana wpadam na jakiegoś mężczyznę, który właśnie wsiada do sportowego Lamborghini.
- Nic się nie stało. - o mój Boże! To Lynch. Z tym swoim cudnym uśmiechem. - Widziałem panią na konferencji. Pani jest...
- Nikim ważnym...
"Ross eyes"
Nikt ważny. Co za mało dostojne poczucie humoru. Ale ta blondynka jest ładna. Nawet bardzo. Tylko denerwuje mnie to, że cudowne złote włosy upina w jakiś niepozornie nieudany kok, a zgrabne ciało kryje pod bezkształtnym swetrem.
- Musi być pani kimś ważnym, skoro uczestniczyła pani w takiej konferencji, panno...
- Christina Balla. Jestem z Węgier, ale matka była angielką. Dziennikarka wydawnictwa "Qruell".
- Doskonała firma, jednak nie znajduje się pod moją opieką. - Jeszcze..., ale zważając na Ciebie Christino mógłbym się poważnie nad tym zastanowić. - Dlaczego, nie pojechała pani jeszcze do domu?
- Ukradziono mi wszystkie taksówki, a moja przyjaciółka jest na nocnej zmienia. Do tego zorientowałam się, że zapomniałam wziąć kluczy, bo myślałam, ze zostanie w domu. - och. Zrządzenie losu? czy po prostu zwykła nieuwaga? - Może zaproponuję pani jedną rzecz.
- Słucham uważnie. - blondynka przygryza wargę. czemu jeszcze nie zwróciłem uwagi na jej pełne usta. Są cholernie duże, ale i naturalne. Wyobrażam sobie ją jak leży na stole kuchennym, a czarny bicz pociera się o jej kobiecość. Przestań Lynch! Ile masz lat? 16? O nie! Czasy dzieciństwa się skończyły. Teraz jesteś prezesem, który nie musi sobie o tym wszystkim marzyć... może to mieć.
- Może przenocuję panią u mnie? Mam dość dużo pokoi.
- W to nie wątpię. - zakłada kosmyk blond włosów za ucho, znów przygryzając wargę. Mój kutas reaguje. Cholera!
- Zapraszam! - szybko biorę ją do samochodu, żeby nie zobaczyła mojej "reakcji" - Od jak dawna jesteś dziennikarką?
- Dopiero skończyłam studia, a teraz mnie wysyłają na konferencje dla próby. - Och w to nie wątpię. Żadna porządna i rozchwytywana dziennikarka, nie ubierze się w ten sposób na ważne spotkanie. Kto ja w ogóle zatrudnił?
- Panie Lynch?
- Tak, Worty?
- Jesteśmy na miejscu.
- Dziękuję. - otwieram drzwi i pomagam wyjść pannie Balla. Jest w szoku. Oooo tak! Otwórz bardziej te usteczka. Dobrze, że jest w szoku. To sprawia, ze mam nad nią jakąś kontrolę. A ja lubię mieć kontrolę.
"Christina eyes"
Jego dom... To mnie trochę przerosło. Trochę? Widzę jak się uśmiecha. Jak wodzi za mną wzrokiem. Czyżbym mu się podobała? Nie... po co siebie okłamuję. Może mieć każda, a wziąłby stażystkę z jakiegoś podrzędnego wydawnictwa?
- Zapraszam panno Balla. Niech się pani czuje jak u siebie.
Wchodzę do jego domu. jest nowocześnie urządzony. Surowy. Nie ma tu nic z prawdziwego rodzinnego domu. Jest tu chłodno.
- Kayla? - pan lynch krzyczy, a po chwili pojawia się w rogu salonu niewiele starsza od nas kobieta. ma przyjazną minę. Chyba tylko ona sprawia, ze ten dom ma jakąś cieplejszą duszę.
- Tak, panie Lynch?
- Przygotuj nam kolację. Panno Bella, lubi pani kurczaka? - pyta się, a ja kiwam głową zapatrzona w obrazy.
"Ross eyes"
Cholera! Czy ta blondynka mogłaby się odwrócić i patrzeć się na mnie. Nie lubię lekceważenia, a ona definitywnie to teraz robi.
- Piękne obrazy. - mówi z zachwytem. Tak obrazy są ładne, ale ty pod ostrzałem mojego bicza na pewno jesteś lepsza. Lynch!
- Miejski malarz. Kiedyś przechodziłem ulicą i niezmiernie mi się spodobały.
- Myślałam, ze kupuje pan tylko od wielkich artystów.
- Nie nazwisko czyni z człowieka wielką istotę, ale czyny, panno Balle.
- Tacy ludzie zwyczajność zmieniają w nadzwyczajność. - trafne spostrzeżenie. Jak na początkującą dziennikarkę jest bystra. - Przepraszam na chwilę. - wychodzę zirytowany dzwonkiem telefonu. - Rich? Tak, tak zajmę się towarem z Sudanu jutro. Teraz nie mam czasu. - szybko wracam do salonu, ale panny Balle już nie widzę.
- Kayla? Gdzie jest Christiana?
- Przepraszam panie Lynch, ale nie wiem.
"Christiana eyes"
Poszłam poszukać łazienki,a le jego dom a tyle drzwi, ze jestem pewna, ze znajdę ja za jakieś 10 lat. Wchodzę w pierwsze drzwi. Jego sypialnia. Nawet w sypialni kolory są surowe. Nie mogłabym tu żyć. Otwieram jeszcze wiele drzwi, ale żadne nie okazują się łazienką.
Łapię za klamkę następnych drzwi. Ale w przeciwieństwie do tamtych ta klamka jest złota, a pozostałe były w odcieniu piaskowca. Dlaczego?
Lekko uchylam drzwi i powoli wślizguję się do środka.
Pokój jest... czy to w ogóle pokój? czerwone ściany, przyciemnione światło. Na środku pomieszczenia stoi niebywale wielkie łóżko. Ale nie ma na nim pościeli tylko czerwone atłasowe prześcieradło.
Po lewej stoi jakaś szafka. Podchodzę do niej i otwieram pierwszą szufladę. Opaski na oczy?
Z prawej strony widzę jeden wieszak pełen biczy, pejczy. Wszystkie skórzane.
- Panno Balle? - słyszę jak na korytarzy woła mnie Lynch. No nie. - Christiana? - wchodzi do pokoju. I tak stoimy. Ja i on jesteśmy zszokowani postawą rzeczy, że jestem prawie pewna, ze nawet nie oddychamy.
- Ymmm... szukałam łazienki... - chcę go ominąć, ale jakoś stopy nie chcą się ruszyć z miejsca.
- Pozwól, ze ci wyjaśnię. - dobrze. Siadam na atłasowym pokryciu. I chociaż są to jedyne ciepłe kolory w tym domu i tak czuję się tu jak na Antarktydzie.
- Jestem. To pokój, w którym. - chyba nie umie dobrać słów. - Jestem kimś w rodzaju Pana. Wybieram sobie co jakiś czas Uległe. Nawet mi dobrze z tym, ze to odkryłaś, bo byłabyś świetną uległą. To co? - patrzy się na mnie, zdejmując krawat i zawiązując mi go na oczach. - Chcesz zagrać?
________________________________________________________________________________
Generalnie streściłam wam początek Grey'a, ale trochę pozmieniałam- po prostu chciałam wam zaostrzyć smak przed następnym rozdziałem
Budzę się. Kurczę. Znów siedzę na tej nudnej konferencji na temat obrony praw zwierząt wodnych w zakażonej części oceanu indyjskiego. Uwielbiam zwierzęta, ale wciąż twierdzę, że głupie, zbyt długo trwające debaty nic im nie dają. Spoglądam na zegarek. Piętnasta... cudownie! Muszę iść na zakupy do "Flekua", a gość specjalny dzisiejszego spotkania jeszcze się nie pojawił. Spoglądam na Antoniego, który jest tak samo zadowolony jak ja. W przeciwieństwie do mnie on ma już rodzinę, dziecko i o wiele wyższą posadę ode mnie jednak nadal jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi.
- I co o tym myślisz? - pyta się mnie kobieta siedząca po mojej lewej stronie.
- Na temat? - chyba się trochę pogubiłam o czym mówi profesor Jan Krasko.
- Jest pani dziennikarką, a nie słucha pani konferencji? Kto panią zatrudnił?
- Mój szef. - syczę zdezaprobowana, a kobieta widząc moją nienawiść w oczach odwraca się do swojej koleżanki.
- Dzisiejsze dziennikarstwo kuleje. Nie chcę wiedzieć co będzie za kilka lat... - chcę już jej odpowiedzieć, ale przerywa mi prowadzący posiedzenie.
- Panie i panowie. Nasza konferencja niedługo dobiegnie końca i zostaną podjęte decyzje na temat oczyszczenia morza indyjskiego, ale najpierw chciałbym usłyszeć ostatnią opinię na ten temat. Gorąco przedstawiam prezesa i założyciela firmy Lynch Holdings Enterprise Company - Ross Lynch!
W sali rozbrzmiewają oklaski. Nie wiedziałam, że gościem specjalnym jest prezes jednej z największych korporacji na świecie. Co on robi na zwykłej pogadance o zwierzętach?
Widzę go. Wchodzi tym swoim nonszalanckim krokiem na scenę olśniewając ją swoim uśmiechem. ma na sobie czarny garnitur, który przyzdobił szarym krawatem. No, nieźle panie Lynch. Umie się pan zaprezentować, ale co dalej. Z tego co wiem ma on około 25 lat i dokładnie na tyle wygląda. Choć nie... ten jego uśmiech jest uśmiechem siedemnastolatka. ale w jego mimice twarzy da się wyczytać tą nieprzyjemną surowość. Lynch delikatnie macha ramionami i spogląda na publiczność. Jego wzrok pada na mnie Na tą nic nieznaczącą dziennikarkę, która rozwaliła się na krześle, jakby nic jej nie obchodziło. ale kiedy tylko brąz jego oczu zaczyna wwiercać się we mnie, poprawiam się skruszona, jak uczennica złapana na paleniu nielegalnie za szkołą.
Podaje rękę prowadzącemu i staje za mównicą.
- Tak, szczerze mówiąc to nie chciałem dziś tu przychodzić. - śmieje się, a po chwili cała publiczność jak zahipnotyzowana odpowiada mu tym samym. - Ale teraz myślę, że błędem byłoby tu nie przychodzić - wypowiada te słowa patrząc się na mnie. Na jego twarzy pojawia się szelmowski uśmiech, a w ciemnych oczach, zbyt jasny błysk.
Konferencja kończy się szybko. Prezes Lynch wypowiedział tylko kilka słów na temat zwierząt morskich. A może wydawało mi się tylko, ze było ich kilka?
Teraz wiem tylko, ze jestem zdenerwowana, ponieważ deszcz leje niesamowicie, a ci wszyscy debile wychodzący z konferencji ukradli mi z przed nosa wszystkie taksówki. A mieszkając w nowym Jorku można być pewnym, ze następna będzie dopiero za godzinę.
- Lena! - krzyczę do przyjaciółki przez telefon. - Dasz radę po mnie przyjechać?
- Przykro mi, ale własnie zostałam wezwana, więc nie mogę! - i po chwili słyszę już tylko głuchy sygnał. UGRH! Jest mi zimno, jestem zła i znudzona! A to tego mam już całe mokre włosy.
- Uch! Przepraszam... - zirytowana wpadam na jakiegoś mężczyznę, który właśnie wsiada do sportowego Lamborghini.
- Nic się nie stało. - o mój Boże! To Lynch. Z tym swoim cudnym uśmiechem. - Widziałem panią na konferencji. Pani jest...
- Nikim ważnym...
"Ross eyes"
Nikt ważny. Co za mało dostojne poczucie humoru. Ale ta blondynka jest ładna. Nawet bardzo. Tylko denerwuje mnie to, że cudowne złote włosy upina w jakiś niepozornie nieudany kok, a zgrabne ciało kryje pod bezkształtnym swetrem.
- Musi być pani kimś ważnym, skoro uczestniczyła pani w takiej konferencji, panno...
- Christina Balla. Jestem z Węgier, ale matka była angielką. Dziennikarka wydawnictwa "Qruell".
- Doskonała firma, jednak nie znajduje się pod moją opieką. - Jeszcze..., ale zważając na Ciebie Christino mógłbym się poważnie nad tym zastanowić. - Dlaczego, nie pojechała pani jeszcze do domu?
- Ukradziono mi wszystkie taksówki, a moja przyjaciółka jest na nocnej zmienia. Do tego zorientowałam się, że zapomniałam wziąć kluczy, bo myślałam, ze zostanie w domu. - och. Zrządzenie losu? czy po prostu zwykła nieuwaga? - Może zaproponuję pani jedną rzecz.
- Słucham uważnie. - blondynka przygryza wargę. czemu jeszcze nie zwróciłem uwagi na jej pełne usta. Są cholernie duże, ale i naturalne. Wyobrażam sobie ją jak leży na stole kuchennym, a czarny bicz pociera się o jej kobiecość. Przestań Lynch! Ile masz lat? 16? O nie! Czasy dzieciństwa się skończyły. Teraz jesteś prezesem, który nie musi sobie o tym wszystkim marzyć... może to mieć.
- Może przenocuję panią u mnie? Mam dość dużo pokoi.
- W to nie wątpię. - zakłada kosmyk blond włosów za ucho, znów przygryzając wargę. Mój kutas reaguje. Cholera!
- Zapraszam! - szybko biorę ją do samochodu, żeby nie zobaczyła mojej "reakcji" - Od jak dawna jesteś dziennikarką?
- Dopiero skończyłam studia, a teraz mnie wysyłają na konferencje dla próby. - Och w to nie wątpię. Żadna porządna i rozchwytywana dziennikarka, nie ubierze się w ten sposób na ważne spotkanie. Kto ja w ogóle zatrudnił?
- Panie Lynch?
- Tak, Worty?
- Jesteśmy na miejscu.
- Dziękuję. - otwieram drzwi i pomagam wyjść pannie Balla. Jest w szoku. Oooo tak! Otwórz bardziej te usteczka. Dobrze, że jest w szoku. To sprawia, ze mam nad nią jakąś kontrolę. A ja lubię mieć kontrolę.
"Christina eyes"
Jego dom... To mnie trochę przerosło. Trochę? Widzę jak się uśmiecha. Jak wodzi za mną wzrokiem. Czyżbym mu się podobała? Nie... po co siebie okłamuję. Może mieć każda, a wziąłby stażystkę z jakiegoś podrzędnego wydawnictwa?
- Zapraszam panno Balla. Niech się pani czuje jak u siebie.
Wchodzę do jego domu. jest nowocześnie urządzony. Surowy. Nie ma tu nic z prawdziwego rodzinnego domu. Jest tu chłodno.
- Kayla? - pan lynch krzyczy, a po chwili pojawia się w rogu salonu niewiele starsza od nas kobieta. ma przyjazną minę. Chyba tylko ona sprawia, ze ten dom ma jakąś cieplejszą duszę.
- Tak, panie Lynch?
- Przygotuj nam kolację. Panno Bella, lubi pani kurczaka? - pyta się, a ja kiwam głową zapatrzona w obrazy.
"Ross eyes"
Cholera! Czy ta blondynka mogłaby się odwrócić i patrzeć się na mnie. Nie lubię lekceważenia, a ona definitywnie to teraz robi.
- Piękne obrazy. - mówi z zachwytem. Tak obrazy są ładne, ale ty pod ostrzałem mojego bicza na pewno jesteś lepsza. Lynch!
- Miejski malarz. Kiedyś przechodziłem ulicą i niezmiernie mi się spodobały.
- Myślałam, ze kupuje pan tylko od wielkich artystów.
- Nie nazwisko czyni z człowieka wielką istotę, ale czyny, panno Balle.
- Tacy ludzie zwyczajność zmieniają w nadzwyczajność. - trafne spostrzeżenie. Jak na początkującą dziennikarkę jest bystra. - Przepraszam na chwilę. - wychodzę zirytowany dzwonkiem telefonu. - Rich? Tak, tak zajmę się towarem z Sudanu jutro. Teraz nie mam czasu. - szybko wracam do salonu, ale panny Balle już nie widzę.
- Kayla? Gdzie jest Christiana?
- Przepraszam panie Lynch, ale nie wiem.
"Christiana eyes"
Poszłam poszukać łazienki,a le jego dom a tyle drzwi, ze jestem pewna, ze znajdę ja za jakieś 10 lat. Wchodzę w pierwsze drzwi. Jego sypialnia. Nawet w sypialni kolory są surowe. Nie mogłabym tu żyć. Otwieram jeszcze wiele drzwi, ale żadne nie okazują się łazienką.
Łapię za klamkę następnych drzwi. Ale w przeciwieństwie do tamtych ta klamka jest złota, a pozostałe były w odcieniu piaskowca. Dlaczego?
Lekko uchylam drzwi i powoli wślizguję się do środka.
Pokój jest... czy to w ogóle pokój? czerwone ściany, przyciemnione światło. Na środku pomieszczenia stoi niebywale wielkie łóżko. Ale nie ma na nim pościeli tylko czerwone atłasowe prześcieradło.
Po lewej stoi jakaś szafka. Podchodzę do niej i otwieram pierwszą szufladę. Opaski na oczy?
Z prawej strony widzę jeden wieszak pełen biczy, pejczy. Wszystkie skórzane.
- Panno Balle? - słyszę jak na korytarzy woła mnie Lynch. No nie. - Christiana? - wchodzi do pokoju. I tak stoimy. Ja i on jesteśmy zszokowani postawą rzeczy, że jestem prawie pewna, ze nawet nie oddychamy.
- Ymmm... szukałam łazienki... - chcę go ominąć, ale jakoś stopy nie chcą się ruszyć z miejsca.
- Pozwól, ze ci wyjaśnię. - dobrze. Siadam na atłasowym pokryciu. I chociaż są to jedyne ciepłe kolory w tym domu i tak czuję się tu jak na Antarktydzie.
- Jestem. To pokój, w którym. - chyba nie umie dobrać słów. - Jestem kimś w rodzaju Pana. Wybieram sobie co jakiś czas Uległe. Nawet mi dobrze z tym, ze to odkryłaś, bo byłabyś świetną uległą. To co? - patrzy się na mnie, zdejmując krawat i zawiązując mi go na oczach. - Chcesz zagrać?
________________________________________________________________________________
Generalnie streściłam wam początek Grey'a, ale trochę pozmieniałam- po prostu chciałam wam zaostrzyć smak przed następnym rozdziałem
sobota, 22 listopada 2014
Rozdział 61
Wstaję z podłogi. Jestem w lekkim szoku, ale jakoś próbuję sobie to wytłumaczyć. Ross jest pijany. Tylko tyle. On się tak bawi... Ja też mogę.
- Jane? - widzę jak JJ wchodzi do pokoju i patrzy się na mnie zaskoczona. - Wszystko okej?
- Tak. - uśmiecham się. - Wszystko jest idealnie.
Impreza trwa. Dom Ross'a wygląda jak pobojowisko, ale mu chyba to nie przeszkadza. Widzę jak sięga po kolejny kieliszek wódki. Wygląda okropnie. Niby ma ten swój amerykański uśmieszek, ale nic mu to nie daje przy niemożliwie podkrążonych oczach, spoconych włosach i alkoholowym oddechu. Jak ja się cieszę, że jeszcze nie piłam.
Dobra. Krok po kroku przechodzę przez korytarz pełen ludzi, aż w końcu dostaję się do drzwi i wychodzę na świeże powietrze. Po chwili na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Zimno... okropnie zimno. Siadam na ogrodowym fotelu, który stoi na tarasie. Gdyby nie myśl, ze tam w środku prowadzi się jakieś spustoszenie byłby to całkiem przyjemny wieczór.
Na ławce obok fotela leży jakiś koc. Szybko się nim nakrywam. Mam ochotę już stad iść, ale obiecałam JJ, ze zabiorę się z nią, wiec nie mam wyboru jak tylko przeczekać. Po chwili widzę jak otwierają się drzwi od domu.
- Zaraz wracam!!! - ktoś dosłownie "wrzeszczy". Ross...
Widzę jak chłopak ledwo stojąc na nogach podchodzi do mnie. Skąd wie gdzie dokąd poszłam?
- Odsuń się. - tak szczerze to chce mi się z niego śmiać.
- Idziesz popływać?
- Jest zimno! Odbiło ci?
- Basen mamy podgrzewany. Woda jest gorąca. - uśmiecha się wyciągając rękę. I choć jest pijany, na twarzy znów ma swój "trzeźwo" powalający uśmiech. Łapię go za rękę.
- Ale nie mam stroju. - niepewnie się zatrzymuję.
- To pokaż cycki. - śmieje się.
- Pomarz sobie. - odpowiadam mu tym samym.
Zatrzymuję się przy krawędzi basenu, nico dalej od Ross'a bo jestem prawie pewna, że miał na celu wrzucić mnie do wody i sobie pójść. Bezczel.
Moje obcasy lądują na podłodze razem z sukienką. Jak ja się cieszę że mam na sobie wodoodporny makijaż, choć i tak jestem pewna, ze spłynie mi jak tylko znajdę się pod wodą.
- O cho-le-ra. - odwracam się w stronę Ross'a przerażona jego krzykiem. - Nie przestaniesz mnie zaskakiwać...
- Wskakujemy? - pytam czując na sobie jego rozbierające spojrzenie. Zakładam kosmyk włosów za ucho. Po chwili widzę jak chłopak wskakuje do wody.
Woda jest ciepła. Czuję jak delikatnie opatula moje ciało. Spokojnie płynę pod wodą. Przyjemna cisza. Taka jest najlepsza.
Czuję na sobie czyjeś ręce. Ross. Jego ręce też są ciepłe. Szybko jednak odpływam i wychodzę na powierzchnie, by nabrać trochę powietrza. Natychmiast jednak wracam pod wodę i podpływam do Ross'a. Pod wodą blondyn zaczyna się wygłupiać, a mnie to rozśmiesza. Wiem, że alkohol sprawia, ze ludzie zachowują się inaczej, ale myślałam, ze nawet to nie sprawi, ze Ross będzie słodki. A teraz... jest. Znów muszę nabrać powietrza i myślę, ze Ross też, bo powoli robi się czerwony. Jeden szybki wdech i znów jesteśmy pod wodą. ale teraz jest inaczej. Ross już się nie wygłupia tylko patrzy na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami. Znów pożera mnie wzrokiem...
Ale ta cisza zaczyna mnie przytłaczać, a może to znów brak powietrza.
Opieram się o ścianę basenu, a Ross staje obok mnie.
- Co za noc! - mówi sam do siebie. - Mogę już legalnie pić, tańczyła dla mnie blondyna i teraz pływam sobie z tobą, nie przejmując się stanem mojego domu. Idealnie. - O mój Boże! On gada trzy po trzy. - A...ale wiesz co? Podobasz mi się w tej bieliźnie. Seksowna jesteś. Zawsze byłaś... choć nie! Wtedy kiedy ubierałaś się jak chłopak. Wtedy nie. I do tego byłaś bardziej uprzedzona. Teraz jest lepiej. - jego ton głosu tak mnie śmieszy, że nie jestem w stanie skupić się na czym on mówi.
- To co? Jeszce raz pod wodę?
Znów ta cisza. Ale cisza leczy duszę. Uśmiecham się. Zmysłowo wodzę wzrokiem za blondynem, który robi dosłownie to samo ze mną. Taka filmowa chwila zwolnienia i znów się uśmiecham.
I znów go pożądam, co jest niemożliwe... bo jestem trzeźwa.
Wychodzimy z wody i chłopak podaje mi ręcznik. Jak na pijanego gościa jest dość ogarnięty.
- Dzięki. - super. Teraz muszę albo szybko znaleźć suszarkę w jego domu, albo zostać tutaj, aż do czasu kiedy moje włosy wyschną. Decyduję się na suszarkę. Ubieram sukienkę na mokrą bieliznę i idę za blondynem.
To co widzę jest... okropne. Dom jest zdemolowany, pijani ludzie leżą na podłodze lub szaleją. Jest koszmarnie. Nie mogę dopatrzyć sie JJ, wiec to znaczy, ze albo poszła beze mnie, albo pieprzy sie gdzieś na górze z Drakem. Nie obchodzi mnie to.
- Ross? - patrzę się. na blondyna, który jest przerażony stanem rzeczy. Może lepiej stad wyjść. Biorę blondyna pod ramię.
- Co robisz? - pyta się wściekły.
- Zabieram Cię stąd! - krzyczę ciągnąc go za jego umięśnioną łapę. - I tak teraz nic tu nie zrobisz!
Blondyn zszokowany da mi się prowadzić. Choć raz.
Dochodzimy do mojego domu w dość szybkim tempie jak an moje szpile. Na całe szczęście mam już śpi. Zdejmuje obcasy, a Ross'owi każę udać się an górę. Chłopak ledwo wchodzi po schodach z powodu alkoholu, więc pomagam mu dostać się do mojego pokoju w miarę cicho. Sadzam go na łóżku, a sama idę przebrać się do łazienki.
- Wszystko okej? - pytam wracając do pokoju.
- Nie. Rodzice mnie zabiją. Nie wiem.
- Nie zabiją. Małe szkody.
- Małe? Połowa salonu jest zdemolowana!
- Ciszej! - uspokajam go. - Kiedy wracają?
- Pojutrze.
- Pomogę Ci to wszystko sprzątnąć. Damy radę.
- Serio? - jest zdziwiony, a ja potwierdzająco kiwam głową.
Szybko zgaszam światło, zamykam drzwi i kładę się obok niego. Znów mi jest zimno, wiec chcąc nie chcąc przytulam się do niego. On zawsze jest ciepły.
Nagle czuję jak jego dłoń powoli wędruje wzdłuż mojego ciała. Wszystkie moje mięśnie się napinają, kiedy jego ręka wodzi przy moim pępku. Coraz niżej, niżej. Nie chcę mu pozwolić, ale nie chcę też żeby przestał. To takie,,, zmysłowe, erotyczne? Cudowne...
Jego ręka przekracza granicę, i po chwili czuję jak pieści nią moją kobiecość. Muszę być cicho, ale ciężko jest przezwyciężyć odgłosy, które wydobywają się ze mnie przy każdym ruchu jego ręki.
- Przestań... - szepczę, bo już nie mogę tego wytrzymać.
- Kocham Cię. - nagle mówi, a ja zrywam się z łóżka i patrzę na niego zdziwiona.
_________________________________________________________________________________
Proszę komentujcie, ja wiem, ze pisze dla siebie zawsze to powtarzam, jednak komenty też są fajne ://
I mam prośbę, znaczy w sumie nie prośbę, ale obejrzyjcie filmik. Zrobiła go moja bff i moi koledzy i ich filmik zdobył pierwsze miejsce na sztuce wyboru. Według mnie jest świetny, bo trzeba nad nim trochę pomyślec.
https://www.youtube.com/watch?v=vCgxF5btbFI
- Jane? - widzę jak JJ wchodzi do pokoju i patrzy się na mnie zaskoczona. - Wszystko okej?
- Tak. - uśmiecham się. - Wszystko jest idealnie.
Impreza trwa. Dom Ross'a wygląda jak pobojowisko, ale mu chyba to nie przeszkadza. Widzę jak sięga po kolejny kieliszek wódki. Wygląda okropnie. Niby ma ten swój amerykański uśmieszek, ale nic mu to nie daje przy niemożliwie podkrążonych oczach, spoconych włosach i alkoholowym oddechu. Jak ja się cieszę, że jeszcze nie piłam.
Dobra. Krok po kroku przechodzę przez korytarz pełen ludzi, aż w końcu dostaję się do drzwi i wychodzę na świeże powietrze. Po chwili na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Zimno... okropnie zimno. Siadam na ogrodowym fotelu, który stoi na tarasie. Gdyby nie myśl, ze tam w środku prowadzi się jakieś spustoszenie byłby to całkiem przyjemny wieczór.
Na ławce obok fotela leży jakiś koc. Szybko się nim nakrywam. Mam ochotę już stad iść, ale obiecałam JJ, ze zabiorę się z nią, wiec nie mam wyboru jak tylko przeczekać. Po chwili widzę jak otwierają się drzwi od domu.
- Zaraz wracam!!! - ktoś dosłownie "wrzeszczy". Ross...
Widzę jak chłopak ledwo stojąc na nogach podchodzi do mnie. Skąd wie gdzie dokąd poszłam?
- Odsuń się. - tak szczerze to chce mi się z niego śmiać.
- Idziesz popływać?
- Jest zimno! Odbiło ci?
- Basen mamy podgrzewany. Woda jest gorąca. - uśmiecha się wyciągając rękę. I choć jest pijany, na twarzy znów ma swój "trzeźwo" powalający uśmiech. Łapię go za rękę.
- Ale nie mam stroju. - niepewnie się zatrzymuję.
- To pokaż cycki. - śmieje się.
- Pomarz sobie. - odpowiadam mu tym samym.
Zatrzymuję się przy krawędzi basenu, nico dalej od Ross'a bo jestem prawie pewna, że miał na celu wrzucić mnie do wody i sobie pójść. Bezczel.
Moje obcasy lądują na podłodze razem z sukienką. Jak ja się cieszę że mam na sobie wodoodporny makijaż, choć i tak jestem pewna, ze spłynie mi jak tylko znajdę się pod wodą.
- O cho-le-ra. - odwracam się w stronę Ross'a przerażona jego krzykiem. - Nie przestaniesz mnie zaskakiwać...
- Wskakujemy? - pytam czując na sobie jego rozbierające spojrzenie. Zakładam kosmyk włosów za ucho. Po chwili widzę jak chłopak wskakuje do wody.
Woda jest ciepła. Czuję jak delikatnie opatula moje ciało. Spokojnie płynę pod wodą. Przyjemna cisza. Taka jest najlepsza.
Czuję na sobie czyjeś ręce. Ross. Jego ręce też są ciepłe. Szybko jednak odpływam i wychodzę na powierzchnie, by nabrać trochę powietrza. Natychmiast jednak wracam pod wodę i podpływam do Ross'a. Pod wodą blondyn zaczyna się wygłupiać, a mnie to rozśmiesza. Wiem, że alkohol sprawia, ze ludzie zachowują się inaczej, ale myślałam, ze nawet to nie sprawi, ze Ross będzie słodki. A teraz... jest. Znów muszę nabrać powietrza i myślę, ze Ross też, bo powoli robi się czerwony. Jeden szybki wdech i znów jesteśmy pod wodą. ale teraz jest inaczej. Ross już się nie wygłupia tylko patrzy na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami. Znów pożera mnie wzrokiem...
Ale ta cisza zaczyna mnie przytłaczać, a może to znów brak powietrza.
Opieram się o ścianę basenu, a Ross staje obok mnie.
- Co za noc! - mówi sam do siebie. - Mogę już legalnie pić, tańczyła dla mnie blondyna i teraz pływam sobie z tobą, nie przejmując się stanem mojego domu. Idealnie. - O mój Boże! On gada trzy po trzy. - A...ale wiesz co? Podobasz mi się w tej bieliźnie. Seksowna jesteś. Zawsze byłaś... choć nie! Wtedy kiedy ubierałaś się jak chłopak. Wtedy nie. I do tego byłaś bardziej uprzedzona. Teraz jest lepiej. - jego ton głosu tak mnie śmieszy, że nie jestem w stanie skupić się na czym on mówi.
- To co? Jeszce raz pod wodę?
Znów ta cisza. Ale cisza leczy duszę. Uśmiecham się. Zmysłowo wodzę wzrokiem za blondynem, który robi dosłownie to samo ze mną. Taka filmowa chwila zwolnienia i znów się uśmiecham.
I znów go pożądam, co jest niemożliwe... bo jestem trzeźwa.
Wychodzimy z wody i chłopak podaje mi ręcznik. Jak na pijanego gościa jest dość ogarnięty.
- Dzięki. - super. Teraz muszę albo szybko znaleźć suszarkę w jego domu, albo zostać tutaj, aż do czasu kiedy moje włosy wyschną. Decyduję się na suszarkę. Ubieram sukienkę na mokrą bieliznę i idę za blondynem.
To co widzę jest... okropne. Dom jest zdemolowany, pijani ludzie leżą na podłodze lub szaleją. Jest koszmarnie. Nie mogę dopatrzyć sie JJ, wiec to znaczy, ze albo poszła beze mnie, albo pieprzy sie gdzieś na górze z Drakem. Nie obchodzi mnie to.
- Ross? - patrzę się. na blondyna, który jest przerażony stanem rzeczy. Może lepiej stad wyjść. Biorę blondyna pod ramię.
- Co robisz? - pyta się wściekły.
- Zabieram Cię stąd! - krzyczę ciągnąc go za jego umięśnioną łapę. - I tak teraz nic tu nie zrobisz!
Blondyn zszokowany da mi się prowadzić. Choć raz.
Dochodzimy do mojego domu w dość szybkim tempie jak an moje szpile. Na całe szczęście mam już śpi. Zdejmuje obcasy, a Ross'owi każę udać się an górę. Chłopak ledwo wchodzi po schodach z powodu alkoholu, więc pomagam mu dostać się do mojego pokoju w miarę cicho. Sadzam go na łóżku, a sama idę przebrać się do łazienki.
- Wszystko okej? - pytam wracając do pokoju.
- Nie. Rodzice mnie zabiją. Nie wiem.
- Nie zabiją. Małe szkody.
- Małe? Połowa salonu jest zdemolowana!
- Ciszej! - uspokajam go. - Kiedy wracają?
- Pojutrze.
- Pomogę Ci to wszystko sprzątnąć. Damy radę.
- Serio? - jest zdziwiony, a ja potwierdzająco kiwam głową.
Szybko zgaszam światło, zamykam drzwi i kładę się obok niego. Znów mi jest zimno, wiec chcąc nie chcąc przytulam się do niego. On zawsze jest ciepły.
Nagle czuję jak jego dłoń powoli wędruje wzdłuż mojego ciała. Wszystkie moje mięśnie się napinają, kiedy jego ręka wodzi przy moim pępku. Coraz niżej, niżej. Nie chcę mu pozwolić, ale nie chcę też żeby przestał. To takie,,, zmysłowe, erotyczne? Cudowne...
Jego ręka przekracza granicę, i po chwili czuję jak pieści nią moją kobiecość. Muszę być cicho, ale ciężko jest przezwyciężyć odgłosy, które wydobywają się ze mnie przy każdym ruchu jego ręki.
- Przestań... - szepczę, bo już nie mogę tego wytrzymać.
- Kocham Cię. - nagle mówi, a ja zrywam się z łóżka i patrzę na niego zdziwiona.
_________________________________________________________________________________
Proszę komentujcie, ja wiem, ze pisze dla siebie zawsze to powtarzam, jednak komenty też są fajne ://
I mam prośbę, znaczy w sumie nie prośbę, ale obejrzyjcie filmik. Zrobiła go moja bff i moi koledzy i ich filmik zdobył pierwsze miejsce na sztuce wyboru. Według mnie jest świetny, bo trzeba nad nim trochę pomyślec.
https://www.youtube.com/watch?v=vCgxF5btbFI
niedziela, 16 listopada 2014
Rozdział 60
"Party"
Święta były niesamowite. Dostałam mnóstwo prezentów, ale najbardziej ucieszyły mnie moje wymarzone buty i nowy komputer, bo stary raził mnie prądem. Od czasu "jemiołowego" spotkania nie gadałam z Ross'em, ale w końcu minęło tylko 5 dni.Teraz siedzę przy oknie popijając kakao i zatracając się w "50 twarzach Grey'a". Co jak co, ale warto przeczytać. Niby książka o seksie! Powierzchowne gadanie ludzi, którzy słyszeli opinie mediów! Brednie.
"Chcę żeby twój świat zaczynał się i kończył na mnie". Christian! Czemu u mnie w mieście nie ma takiego Christiana Grey'a. Ja musiałam trafić na tlenionego bałwana, który - co prawda - też dużo myśli o seksie, ale Grey szanuje swoją kobietę. Ale ja nie jestem kobietą Ross'a. Szlag!
Po chwili widzę jak na dworze zaczyna mocno śnieżyć, ale się tym nie przejmuję. Czuję, że mama odgrzewa karpia z świąt, więc szybko zbiegam na dół. To cudowne, ze dostała jeden dzień wolnego i w końcu mogę z nią posiedzieć.
- Mmm... karp!
- Jane! - krzyczy na mnie kiedy paluchami sięgam po rybę - Weź sobie widelec! - upomina, a ja zdenerwowana wyciągam sztuciec z szuflady. - To co? Opowiesz jak tam było w szpitalu? U dzieci? - racja. Przecież jeszcze nie opowiadałam mamie nic o tym co się stało, bo ona wiecznie pracuje!
- Dobrze. Spotkałam Ross'a z rodzeństwem. Wiesz... tego blondyna z mojej klasy.
- Tego co zrobił dziecko tej biednej Jessice?! - syczy.
- Mamo! To nie on! To... Brandon... - nagle zaczyna mi się robić gorąco.
- Brandon?! Ten twój Brandon?
- Tak. - ta rozmowa chyba się nie skończy. Zaraz zemdleje!
- To dziwne. Taki miły chłopak, myślałam, że mu na Tobie zależy.
- Stare dzieje. Niewarte wspominek.
- No trudno. - podsumowuje i chwile siedzimy w ciszy sącząc gorące napoje. - A właśnie! Przyszła poczta i jest coś do ciebie. - wskazuje na stolik do kawy gdzie leży kilka kopert. Szybko do niej podbiegam. Rachunek, rachunek, wygraj skuter, jest! Żółta koperta jest zaadresowana do mnie. Otwieram ją i szybko odczytuję.
"Impreza Ross'a Lyncha z okazji jego 21 urodzin godz. 18.00, Downstreet 23, 29.12.2014"
Co? Zaprosił mnie na urodziny, ale... chwila! 29 jest dzisiaj!
- Mamo! Od kiedy są te koperty w skrzynce?! - zdenerwowana krzyczę, a ona od razu dostaje piany w ustach.
- Nie wiem! To mój pierwszy wolny dzień od niepamiętnych czasów, a ty mi wypominasz, ze nie wyjęłam kopert!
- Wybacz. - prycham i szybko idę na górę. Co prawda do 18.00 mam jeszcze trzy godziny, ale nawet nie wiem kto tam idzie. A jeśli będę jedyną dziewczyną, a Ross i reszta tej jego ferajny będzie chciała mnie wykorzystać? Na samą myśl mam nieprzyjemne drgawki na plecach. Biorę do reki telefon i szybko dzwonię do JJ.
- Halo! JJ! Ciebie Ross też zaprosił na urodziny?
- Omg! Tak, ale nie chciałam Ci mówić.
- Czemu?
- Bo myślałam, ze ty nie zostałaś, a ja chcę tam iść, bo wiesz, Drake będzie, a dawno go nie widziałam i...
- ALE IDĘ!
- Na serio?!
- Czemu nie? Najem się za darmo, potańczę, pogadam ze znajomymi. Wcale nie muszę wszystkiego robić z Ross'em...
- Ale i tak się odstawisz! - prawie słyszę jak się uśmiecha przez telefon.
- Tak! BO MAM PRAWO! - zdenerwowana, ale jednocześnie rozśmieszona rzucam telefonem na łóżko.
Wyjmuję z szafki czerwoną bieliznę. Tak! Czerwoną, bo sukienkę również będę miała w tym kolorze. Nakładam na stopy japonki i owinięta w ręcznik udaję się do łazienki.
Woda powoli spływa mi najpierw po włosach, a później po plecach, aż dochodzi do skóry pośladków, która pod jej wpływem dostaje "gęsiej skórki". Szybko myję włosy i nakładam na nie odżywkę. Włosy zawijam w turban i zaczynam zakładać na siebie bieliznę. Łał... w tych gatkach wyglądam naprawdę seksownie. Zakładam stanik i jak na umór spada mi jedno ramiączko, które seksownie poprawiam. Po wyjściu z łazienki szybko biegnę przez korytarz, bo mama musiała, oczywiście, otworzyć okno.
Wyjmuję biały lakier i nakładam na paznokcie po dwie warstwy. Boże... czemu ten lakier tak wolno schnie!?
Gdy wreszcie się doczekałam, szybko biegnę wysuszyć włosy, bo lokówka, którą włączyłam milion lat temu zaraz spali mi łózko.
Perfekcyjnie! Kiedy loki są już gotowe, spryskuję je toną lakieru. Maluję idealne kreski, a rzęsy tuszuję maskarą. Jeszcze tylko...sukienka. Kupiłam ja kiedyś w dość drogim sklepie, ale nigdy nie miałam odwagi by ją założyć. Ma zbyt wycięty dekolt i jest za krótka, ale myślę że wyglądam w niej wspaniale. Nigdy nie byłam skromna.
Godzina, godzina...? Mam tylko pół godziny? Boże jak ten czas płynie! Na nogi nakładam czerwone szpilki. Zmarznę! Oj zmarznę!
Szybko zakładam płaszcz i zanim mama zdąży wynurzyć się z kuchni, ja rzucam krótkie "PA!" i wybiegam z domu. Ledwo utrzymuję kontrolę na nogach... bo te szpilki są zabójcze.
Na imprezę docieram równo o 18.00. Już słyszę muzykę, która zapewne ogłuszy mnie po 5 minutach od wejścia.
Po przekroczeniu drzwi widzę wielkie straty w domu, ale w końcu to nie moja posiadłość, wiec mogę się wyluzować, choć będzie ciężko, bo jest tutaj tyle ludzi, że nie da się oddychać.
- Jane! - słyszę za sobą krzyk JJ, która już stoi u boku Drake'a.
- Hej! - uśmiecham się do niej. - Drake. - skinam głową.
- Jane. - odpowiada mi równie chłodno. - Wiesz chciałem Cię wysłać do Ross'a, ale on Cię chyba zauważył. - wskazuje palcem na postać, która chyba już od dłuższego czasu ma otwartą buzię. Ross szybko się jednak otrząsa i w zaskakującym tempie podbiega do nas. Do mnie. Bo dziwnym trafem Drake i JJ się ulotnili.
- Jane? Wyglądasz... łał. - chwilę stoimy w milczeniu i, aż czuję, że moje policzki przybierają kolor sukienki. - Prawie mi to przypomina ten czas, kiedy pierwszy raz zobaczyłem Cię w takich ciuchach, ale teraz... wyglądasz... - ale nie kończy, bo jakiś kumpel łapie go za ramię.
- Ross, striptizerki przyszły! - Co? A no tak. Ross osiąga pełnomożność czy jakoś tak...? Pełnoletni jest, ale teraz może na legalu robić wszystko. Nie wiem czy striptizerki też są od 21 lat, ale... to i tak dziwne.
Chłopacy sadzają Ross na jakimś specjalnym siedzeniu i jakaś blondyna z wielkimi cycami siada na nim okrakiem i zaczyna wykonywać jakiś dziki taniec. Myślałam, że mnie to zaboli, ale jednak mnie to śmieszy, bo to jest chyba drugi raz, kiedy Ross ma tak zagubioną minę. Po chwili się jednak odnajduje i w rytm muzyki wszyscy zaczynają klaskać i ja również. Jednak po tym całym tańcu w pomieszczeniu zaczyna się robić duszno, a ja muszę odsapnąć. Wymykam się na górę do jego pokoju i siadam przy biurku. Niechcący dotykam jakiejś kartki, która jest zapisana słowami. To piosenka. O MÓJ BOŻE! To jest to, co pisał razem ze mną. No, ja tam dodałam jakieś linijki. Cichutko zaczynam sobie śpiewać, aż w końcu idę na pełen wokal i w tym samym momencie do pokoju wchodzi Ross.
Cholera!
- Ej! Niezły wokal, czy mogłabyś jeszcze raz zaśpiewać. - uśmiecha się, a ja niepewnie zaczynam nucić. - To będzie świetna melodia. - rzuca telefon na łóżko, a po chwili sam się na nim kładzie.
- Nagrałeś to?
- Tak. Ale to nieważne. Czemu sobie poszłaś?
- Duszno mi się zrobiło.
- Aaa. Ale wiesz... teraz jesteśmy w moim pokoju... sami. Jak za starych, dobrych lat. - chcę już szybko biec do wyjścia, ale chłopak zagradza mi drogę. - Mam dziś urodziny..., a ty wyglądasz tak wulgarnie w tej sukience.
- Co proszę?
- Erotycznie, seksownie... wszystko. Dawno nie widziałem twoich cycków. Może pokażesz je teraz?
- Wal się.
- Kusząca propozycja, ale nie lubię samowystarczalności. Jakbyś powiedziała "wal mię" to bym się zgodził. - blondyn niebezpiecznie łapie mnie za nadgarstki, a w oczach ma swój błysk podniecenia.
- Myślałam, ze już dorosłeś.
- Dorosłem, ale ja też myślałem, ze mnie polubiłaś...
- Polubiłam, ale kiedy udajesz takiego maczo-mena to... - ale nie udaje mi się dokończyć, bo blondyn jednym ruchem się obraca, a ja przywieram do drzwi.
- Nadal taka wygadana?
- Jedzie od Ciebie alkoholem. Odsuń się!
- Teraz mogę legalnie pić. Nikt mi tego nie zabroni. Nawet ty. - uśmiecha się, a ja powoli mdleję kiedy jego oddech dociera do mojego nosa.
- Jesteś pijany. - mruczę niespokojnie, odwracając głowę na bok. - Zostaw mnie... - szepczę i próbuję się wyszarpać. - Zostaw. - Jezus! Niech on przestanie mnie tak mocno ściskać.
Nagle jego usta wpajają się w moje, a jego język zaczyna tańczyć z moim. Próbuję się wyrwać. Jest pijany. Coraz mocniej zaciska mi nadgarstki. Chcę jakoś odwrócić głowę, ale jego usta zawsze znajdą moje. Kiedy w końcu puszcza moje wargi, spogląda mi w oczy.
Po raz pierwszy w tych jego ciemnych oczach nie widzę nic. Puste. Pijane. Żałosne,
- Dzięki. - prycha. Jednym ruchem odpycha mnie od drzwi, tak, ze prawie upadam na podłogę.
Kiedy blondyn opuszcza pokój, ja siadam na ziemi, chowając głowę pomiędzy kolana.
"Chcę żeby twój świat zaczynał się i kończył na mnie".
_____________________________________________________________
Omg. Końcówkę sama polubiłam, w ogóle ten rozdział jest spoko. Lubię go :D
Pozdrawiam - chora Sylka.
A wiecie co mnie najbardziej śmieszy :D kiedy mówicie, ze Jane czasami was wkurza, albo że czasami jej nie lubicie. Bo Jane posiada praktycznie wszystkie moje cechy i kilka własnych.
Kocham was <3
piątek, 14 listopada 2014
Rozdział 59
- Wesołych Świąt! - krzyczy moja mama rozdając wszystkim pierniki domowej roboty. Babcie rozmawiają o problemach trzeciego świata, dziadkowie razem z moim ojcem i wujkami znów zostali pochłonięci rozmową o polityce i bankach. A ja siedzę z Chrisem w internecie. Nie mam bladego pojęcia z kim on pisze, ale ja czatuję z JJ. Od czasu jej "planu" pogodziłyśmy się. Trochę to trwało, ale po kilku tygodniach jej latania za mną, zgodziłam się jej wybaczyć.
ME: No weź...
JJ: No dobra. Ej, a w ogóle idziesz dziś do tych szpitali, do tych dzieci.
ME: Nom. Idę. A ty?
JJ: Sorki, ale tak za bardzo to nie mogę, wiesz... jest moja daleka kuzynka i matka kazała mi zostać, więc...
ME: Dobra pójdę z Chrisem -.-
Zdenerwowana odkładam telefon. Cholera! Myślałam, ze razem z JJ będę mogła sobie pochodzić, pogadać... ale nie! Ona musiała posłuchać się mamy i zostać z kuzynką...
- Jane! Christian! - moja mama woła nas z dołu. Czas na świąteczny posiłek. Schodząc na dół prawie wywalam się na schodach przez te szpile, a na szczęście Chris łapie mnie w ostatnim momencie.
- Dzięki.
- Wiesz co? Mógłbym Cię wyśmiać, ale pamiętam Cię jako taką... chłopczycę. Teraz jest lepiej.
- Dzięki. - uśmiecham się.
- To przez seks z Ross'em? - chcę już walnąć Chrisa, ale w drzwiach pojawia się moja ciotka
- Jaki seks z Ross'em? - pyta oparta o ścianę, mając na sobie ten poczciwy uśmieszek.
- Co? Powiedziałem SER. Mam ochotę na sernik z ROZMARYNEM. - uśmiecha się zmieszany.
- No oczywiście! Tylko, ze rozmarynu nie używa się do ciast, więc...
- Chodźcie! - dzięki mamo!
Idziemy do salonu, Szybko dzielimy się opłatkiem i zasiadamy do stołu. Zostałam posadzona między babcią, a wujkiem. Świetny zestaw! Babcia zacznie się pytać o szkołę, a wujek stroić jakieś śmieszne żarty.
- I jak tam, wnusio? Opowiadaj! Jak w szkole? - mówiłam? Mówiłam!
- W porządku. oceny dobre, ludzie też fajni.
- A masz jakiegoś kawalera? - Ulubione pytanie babć! Kawaler... Kawaler...
I tu się pojawia pytanie czy mam trzech, czy nie mam żadnego...
Brandon.
Nadal mam z nim świetny kontakt, ale... boli mnie to, ze nie taki jak kiedyś. Czasami dzwoni do mnie, pyta się o wszystko, ale od kiedy Jessica mu wybaczyła i jest z nią szczęśliwy - to boli. Obserwowanie kogoś kogo kochałaś z kimś kogo nienawidziłaś jest łamiącym serce widokiem.
Jason.
Jedyny chłopak, który Cię zawsze w pełni szanował, a ty go zwyczajnie olałaś Jane. Idiotka!
Tleniony bałwan.
Tak naprawdę to... teraz jesteśmy dobrymi kolegami. On nadal jest jakimś zacofanym i napuszonym neandertalczykiem, ale przynajmniej mnie AŻ TAK nie obraża.
- Nie, babciu, nie mam. mam dobrego kolegę, ale...
- Jak am na imię? Ten twój Brandon?
- Nie Brandon teraz ma... wyjechał. - jakby babcia dowiedziała się, ze ma wpadkowe dziecko, to bym do jutra jej wszystkiego nie opowiedziała, a do tego musiałabym uwzględnić mnie i Ross'a w dość erotycznej sytuacji.
- To szkoda; miły chłopak. Więc?
- Co?
- Jane! Musisz wychodzić! - Jezus mama dziś drugi raz ratuje mi życie.
- Pa babciu!
Szybko nakładam na siebie kurtkę i ciągnę za sobą Chrisa, który wcina jeszcze pierożka.
- Hej!
- Idziemy! - krzyczę i podaję mu kurtkę.
- Gdzie? - pyta się, kiedy juz znajdujemy się na ulicy.
- JJ nie może iść ze mną do szpitala, to biorę ciebie.
- A po co tam idziemy?
- Do chorych dzieci. Wiesz, one też obchodzą święta. - upominam go, a on wytyka język.
Do szpitala docieramy 20 minut po wyjściu. W recepcji meldujemy się i razem z grupką innych osób ruszamy do pierwszej sali. Zanim wejdziemy słyszę jednak piosenkę, którą na pewno znam. Nie!
- "Give me one more chance". - słyszę wchodząc do sali. Przy łóżku widzę Ross'a i resztę jego rodzeństwa. Blondyn się odwraca i widząc mnie lekko się uśmiecha.
- Cześć jesteśmy ze specjalnej organizacji i mamy dla was prezenty! - krzyczy członek naszej ekipy i z wielkiego worka wyciąga prezenty dla każdego z dzieci. Po chwili rozchodzimy się po szpitalu do różnych sal, by tam pospędzać, choć trochę czasu z dziećmi.
- Hej! - Ross łapie mnie za rękę, a ja ponownie tracę równowagę na obcasach i ląduję mu w ramionach.
- Cholera! Czemu zawsze ty?!
- Taki już nas los, taka nasza chwila.
- To brzmi jak słowa jakieś piosenki.
- Bo chyba są, ale nie jestem pewien... - i robi tą swoją "zamyśloną" minę, której tak rzadko używa.
- Ej, ja już skończyłam, swój obchód. Idziesz? - pytam się i wskazuję na drzwi.
- Dobra...? - chłopak mruży oczy. Jest to chyba pierwszy raz kiedy mu coś zaproponowałam.
Na dworze jest strasznie chłodno, ale da się wytrzymać. Idziemy koło siebie w ciszy. Ja nie mam ochoty się odzywać, ale on:
- Jak święta? Co dostałaś?
- Jeszcze nic. Uciekłam po tym jak babcia spytała się czy mam jakiegoś "kawalera".
- I co powiedziałaś?
- Że nie mam. - uśmiecham się.
- A ty coś dostałeś?
- Nową gitarę, skarpety od Rockiego i słodycze i w ogóle pełno, ale wiesz co? - uśmiecha się do mnie zatrzymując się. - Ode mnie możesz dostać pierwszy prezent!
Co on do cholery znów sobie upodobał? Wyjmuje coś malutkiego z kieszeni i powoli zawiesza mi nad głowa uśmiechając się przy tym. JEMIOŁA! O mój Boże! I co ja mam zrobić? No tak całowałam się z nim nie raz, inne rzeczy też robiłam NIE RAZ.
- No chodź. - mówi. No nie! Ma na sobie ten amerykański uśmiech, po którym chyba każdy mdleje.
Zbliżam się do niego i... lekko cmokam go w policzek, po czym szybko uciekam kilka kroków od niego.
- Na razie, wesołych świąt! - macham mu na pożegnanie i odwracam się w swoją stronę. - Tleniony pajacu. - dodaję sama do siebie uśmiechając się.
_________________________________________________________________________________
Łeb mnie boli. Żal. W ogóle nie znoszę świata. Teraz w końcu mam zawody, a ja leże z bolącym uchem i głową :/ życie jest niesprawiedliwe. Az mi się nie chciało sprawdzać błędów ze złosci wiec PRZEPRASZAM.
PS. Ogladnijcie sobie bajkę "sklep dla samobójców" :D
Polecam 4 godziny nimfomanki dla każdego kto lubi filmy "dramat" "filozofia" "poezja", ale jest trudny i dla wielu nudny... :?
:)
- A po co tam idziemy?
- Do chorych dzieci. Wiesz, one też obchodzą święta. - upominam go, a on wytyka język.
Do szpitala docieramy 20 minut po wyjściu. W recepcji meldujemy się i razem z grupką innych osób ruszamy do pierwszej sali. Zanim wejdziemy słyszę jednak piosenkę, którą na pewno znam. Nie!
- "Give me one more chance". - słyszę wchodząc do sali. Przy łóżku widzę Ross'a i resztę jego rodzeństwa. Blondyn się odwraca i widząc mnie lekko się uśmiecha.
- Cześć jesteśmy ze specjalnej organizacji i mamy dla was prezenty! - krzyczy członek naszej ekipy i z wielkiego worka wyciąga prezenty dla każdego z dzieci. Po chwili rozchodzimy się po szpitalu do różnych sal, by tam pospędzać, choć trochę czasu z dziećmi.
- Hej! - Ross łapie mnie za rękę, a ja ponownie tracę równowagę na obcasach i ląduję mu w ramionach.
- Cholera! Czemu zawsze ty?!
- Taki już nas los, taka nasza chwila.
- To brzmi jak słowa jakieś piosenki.
- Bo chyba są, ale nie jestem pewien... - i robi tą swoją "zamyśloną" minę, której tak rzadko używa.
- Ej, ja już skończyłam, swój obchód. Idziesz? - pytam się i wskazuję na drzwi.
- Dobra...? - chłopak mruży oczy. Jest to chyba pierwszy raz kiedy mu coś zaproponowałam.
Na dworze jest strasznie chłodno, ale da się wytrzymać. Idziemy koło siebie w ciszy. Ja nie mam ochoty się odzywać, ale on:
- Jak święta? Co dostałaś?
- Jeszcze nic. Uciekłam po tym jak babcia spytała się czy mam jakiegoś "kawalera".
- I co powiedziałaś?
- Że nie mam. - uśmiecham się.
- A ty coś dostałeś?
- Nową gitarę, skarpety od Rockiego i słodycze i w ogóle pełno, ale wiesz co? - uśmiecha się do mnie zatrzymując się. - Ode mnie możesz dostać pierwszy prezent!
Co on do cholery znów sobie upodobał? Wyjmuje coś malutkiego z kieszeni i powoli zawiesza mi nad głowa uśmiechając się przy tym. JEMIOŁA! O mój Boże! I co ja mam zrobić? No tak całowałam się z nim nie raz, inne rzeczy też robiłam NIE RAZ.
- No chodź. - mówi. No nie! Ma na sobie ten amerykański uśmiech, po którym chyba każdy mdleje.
Zbliżam się do niego i... lekko cmokam go w policzek, po czym szybko uciekam kilka kroków od niego.
- Na razie, wesołych świąt! - macham mu na pożegnanie i odwracam się w swoją stronę. - Tleniony pajacu. - dodaję sama do siebie uśmiechając się.
_________________________________________________________________________________
Łeb mnie boli. Żal. W ogóle nie znoszę świata. Teraz w końcu mam zawody, a ja leże z bolącym uchem i głową :/ życie jest niesprawiedliwe. Az mi się nie chciało sprawdzać błędów ze złosci wiec PRZEPRASZAM.
PS. Ogladnijcie sobie bajkę "sklep dla samobójców" :D
Polecam 4 godziny nimfomanki dla każdego kto lubi filmy "dramat" "filozofia" "poezja", ale jest trudny i dla wielu nudny... :?
:)
poniedziałek, 10 listopada 2014
Rozdział 58
Obudziłam się około 3.00. Ross'a nie było obok mnie. Rozglądnęłam się po pokoju i zauważyłam, ze siedzi przy biurku i gryzmoli coś na kartce.
- Co robisz? - zapytałam, a blondyn podskoczył na krześle. - Haha! - zaśmiałam się, a chłopak spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Piszę...
- Piosenkę?
- No. Raczej nic do szkoły.
- To oczywiste. - wstaję z łóżka i podchodzę do niego. - Powiedziałaś co powiedziałaś. Kiedy słowa ranią ciężko jest nie zapomnieć. Ale coś w mojej głowie nie chce się 'zresetować'. Nie możesz jeszcze zrezygnować z nas. Nie, wo-oh... I? Co dalej?
- Jakbym wiedział to bym napisał! To jest do bani! - Ross bierze kartkę do ręki i już zamierza ją podrzeć, ale ja szybko ją przechwytuję.
- Nie. To jest dobre, ale być może nie na pisanie o 3 nad ranem. Czekaj...może... Twoja miłość była taka prawdziwa. - podaję mu kartkę. - I?
- Może być, tylko co dalej? - pyta, a ja przyglądam się jego tablicy ze zdjęciami. Łał! Ross wygląda na tych fotografiach prawdziwiej... naturalniej - Już mam. - szepnął, a ja przeczytałam wers o jakimś "polu magnetycznym". - Ale teraz znów ma pustkę. - syknął i zaczął stukać długopisem po swoim kroczu.
- Hej, hej, hej, hej, hej! Spokojnie z tym długopisem. - uśmiecham się do niego. - Pozwól mu odsapnąć.
- Mam! - złapał długopis w rękę i zaczął pisać. - Pierwsza zwrotka. Resztę zostawię Rocky'emu. Rzucił kartkę w bok i po chwili rzucił się na łóżko. - Chodź do mnie!
- Chyba śnisz.
- Nie. Ale zaraz zasnę. Chyba, że zajmiesz się nim. - mówi pokazując na krocze.
- Ty się lecz na głowę, bo chyba zbyt mało snu Cię ogłupia.
- Ty się lecz na głowę, bo chyba zbyt mało snu Cię ogłupia.
- Nie czemu? Kiedyś mi TO zrobiłaś.
- No ej! - uśmiecham się. - Byłam pijana, no! - pajac.
- Pijana czy nie, fakt faktem. No chodź! - rozkłada ręce, a ja z udawaną niechęcią wpadam w jego ramiona. Czasami ten bałwan umie być spoko. Przytulam się do niego. Czuję jego żel pod prysznic. Jest niesamowity. Łącząc się z ciepłem jego ciała tworzy odurzającą mieszankę. Wkładam nos w jego szyję, a on powoli obraca mnie na plecy. Ja pytam się co to ma być, co to ma znaczyć? Nigdy w życiu sobie tego nie wybaczę. Jego nos najpierw muska mi usta, a później zatapiamy się w pocałunkach. Ross próbuję włożyć mi rękę pod koszulkę, ale w porę się otrząsam.
- Co my robimy? Zostaw!
- Całujemy się? - odpowiada sarkazmem.
- A nie powinniśmy.
- Czemu niby? Ja przecież...
- "Robię zawsze co chcę" - tak słyszałam to - przewracam oczami.
- Naprawdę nie chcesz? - Ross przelizuje wargi i delikatnie podnosi prawą brew. Cholera.
- Niezmiernie kusisz, ale...
- "Ale nie chcę całować się z tlenionym pajacem" - tak ja też to słyszałem, ale... czy to coś złego?
- Z tobą wszystko jest złe.
- O, nie, nie, nie, nie, nie... ze mną wszystko jest niegrzeczne.
- No racja. Ale ja nie jestem taka niegrzeczna jak ty, więc...
- Więc może się rozkręcisz?
- Nie.
- A co boisz się?
- Nie i nie prowokuj mnie! - grożę mu palcem.
- Dobra. Ja idę spać. - zarzuca na siebie kołdrę i odwraca się w stronę okna. Kładę się obok niego. Kurcze... ignorancja tak głupio wpływa na psychikę człowieka, ze masz ochotę zrobić wszystko, by dana osoba, nie była już na ciebie obrażona. Ale niestety inteligencja jakoś ratuje mnie z opresji.
Nad ranem promienie słońca rażą moje powieki i szybko wstaje z łóżka. Ross'a znów nie ma. Pewnie je śniadanie, a ja też czuję się mega głodna. Ubieram na siebie jakąś jego koszulkę, która sięga mi do kolan. Jestem prawie pewna, ze będzie się z ze mnie śmiać.
- Cześć! - Rydel wita mnie z uśmiechem kiedy schodzę po schodach. - Uważaj Ross będzie zły, to jego ulubiona koszulka.
- Naprawdę?
- Nie, ale często ją nosi, aż przesiąkła jego perfumami. - Rydel odwraca się, a ja od razu, wącham rzecz. Rzeczywiście pachnie jak on. Jeszcze ktoś pomyśli, ze jesteśmy razem, Zwłaszcza JJ. JJ! Boże, przez to, ze przytulałam się do Ross'a zapomniałam o niej. Łzy momentalnie pojawiają mi się w kącikach zielonych oczu. Lecę szybko do pokoju Ross'a i zdejmuje jego koszulkę. Dokładnie w tym momencie chłopak wchodzi do pokoju. Ma na sobie tylko ręcznik, który zwisa mu z bioder, a ja stoję w samym staniku. Mięśnie na jego brzuchu napinają się pod wpływem skompromitowania. Ale nie obchodzi mnie to! Najważniejsza jest teraz JJ! Kolejna porcja łez napływa mi do oczu. Ross przedostaje się przez bajzel w swoim pokoju i łapie mnie za ramiona.
- Płaczesz? - nie, kurde, oczy mi się pocą!
- Nie... - mówię przez noc przecierając oczy rękawem. Ross przytula mnie, tak mocno, a jednak tak lekko jak to możliwe. Wtulam nos w jego pierś, która pachnie podobnie jak jego koszulka.
- Lubię, gdy przytulasz się do mnie półnaga. - uśmiecha się flirciarsko.
- Nawzajem pajacu. - uśmiecham się przez łzy. - Ale muszę iść.
- Do JJ?
- Ym... nie. Do domu pewnie rodzice mnie szukają. - jasne, że do JJ tleniony bałwanie.
- No okej... - widać, ze nie jest przekonany, ale jest też zbyt zapatrzony w siebie, by skumać, ze kłamię. Pociągam nosem tak mocno, ze po chwili cała pierś mi się trzęsie.
Zabieram resztę swoich rzeczy z podłogi. Coraz bardziej chce mi się płakać. Chcę już wyjsć z pokoju, ale Ross się do mnie odzywa.
- Ona żyje.
- Skąd wiesz?
- Czuje. Nie no dobra, tak serio to dzwoniłem do szpitala i wszystko ok.
- No okej.
- Cześć! - Rydel wita mnie z uśmiechem kiedy schodzę po schodach. - Uważaj Ross będzie zły, to jego ulubiona koszulka.
- Naprawdę?
- Nie, ale często ją nosi, aż przesiąkła jego perfumami. - Rydel odwraca się, a ja od razu, wącham rzecz. Rzeczywiście pachnie jak on. Jeszcze ktoś pomyśli, ze jesteśmy razem, Zwłaszcza JJ. JJ! Boże, przez to, ze przytulałam się do Ross'a zapomniałam o niej. Łzy momentalnie pojawiają mi się w kącikach zielonych oczu. Lecę szybko do pokoju Ross'a i zdejmuje jego koszulkę. Dokładnie w tym momencie chłopak wchodzi do pokoju. Ma na sobie tylko ręcznik, który zwisa mu z bioder, a ja stoję w samym staniku. Mięśnie na jego brzuchu napinają się pod wpływem skompromitowania. Ale nie obchodzi mnie to! Najważniejsza jest teraz JJ! Kolejna porcja łez napływa mi do oczu. Ross przedostaje się przez bajzel w swoim pokoju i łapie mnie za ramiona.
- Płaczesz? - nie, kurde, oczy mi się pocą!
- Nie... - mówię przez noc przecierając oczy rękawem. Ross przytula mnie, tak mocno, a jednak tak lekko jak to możliwe. Wtulam nos w jego pierś, która pachnie podobnie jak jego koszulka.
- Lubię, gdy przytulasz się do mnie półnaga. - uśmiecha się flirciarsko.
- Nawzajem pajacu. - uśmiecham się przez łzy. - Ale muszę iść.
- Do JJ?
- Ym... nie. Do domu pewnie rodzice mnie szukają. - jasne, że do JJ tleniony bałwanie.
- No okej... - widać, ze nie jest przekonany, ale jest też zbyt zapatrzony w siebie, by skumać, ze kłamię. Pociągam nosem tak mocno, ze po chwili cała pierś mi się trzęsie.
Zabieram resztę swoich rzeczy z podłogi. Coraz bardziej chce mi się płakać. Chcę już wyjsć z pokoju, ale Ross się do mnie odzywa.
- Ona żyje.
- Skąd wiesz?
- Czuje. Nie no dobra, tak serio to dzwoniłem do szpitala i wszystko ok.
- No okej.
Wychodzę z jego domu i od razu kieruję się do szpitala.
Na recepcji pytam się, gdzie JJ ma pokój. Na szczęście nie muszę długo szukać, bo jest na tym samym piętrze.
- Mogę? - pytam się lekarza, który akurat opuszczał salę.
- A kim pani jest?
- Siostrą.
- No dobrze. - kłania mi się i wychodzi zostawiając mnie z JJ.
Wygląda dobrze. Nie ma już śladów krwi. Ma tylko głowę owiniętą bandażem.
- I jak tam?
- Dobrze. - odpowiada mi uśmiechnięta. - Nic mnie już nie boli.
- A co się właściwie stało. Zgasło światło i... co?
- Ludzie zaczęli biegać i jak wybiegliśmy na dwór, to ktoś mnie popchnął i rozbiłam sobie głowę. Cała historia. - kończy, a ja przytulam ją dość mocno... - Chwila... - o nie. - Ty nie perfumujesz się męskimi wodami o ile mi wiadomo. - zwęża oczy i o chwili klaszcze w dłonie. - Spałaś u Ross'a. Wiedziałam! Czyli wszystko poszło zgodnie z... - po chwili przerywa widząc mój wzrok.
- Zgodnie z czym?
- Niczym.
- JJ! Co ty wymyśliłaś? Gadaj!
- Ał! Moja głowa!
- Przestań udawać i gadaj. - mówię na skraju wytrzymałości.
- No bo... wymyśliłam z Violet, ze gdy zgasimy światło, to Ross na pewno wyratuje ciebie. Zaczęłyśmy krzyczeć i uciekać z wszystkimi, ale szybciej zamknęłyśmy drzwi od pokoju, do którego weszliście.
- Po pierwsze: skąd wiedziałaś, ze to wypali? Po drugie: żyjesz w jakimś filmie? Przestań nas swatać! Mam tego dosyć!
Wychodzę trzaskając drzwiami. Mam dosyć jej, tego Halloween, Ross'a.
Mam dosyć tego miasta!
_________________________________________________________________________________
Chcę serię 4!!!
Na recepcji pytam się, gdzie JJ ma pokój. Na szczęście nie muszę długo szukać, bo jest na tym samym piętrze.
- Mogę? - pytam się lekarza, który akurat opuszczał salę.
- A kim pani jest?
- Siostrą.
- No dobrze. - kłania mi się i wychodzi zostawiając mnie z JJ.
Wygląda dobrze. Nie ma już śladów krwi. Ma tylko głowę owiniętą bandażem.
- I jak tam?
- Dobrze. - odpowiada mi uśmiechnięta. - Nic mnie już nie boli.
- A co się właściwie stało. Zgasło światło i... co?
- Ludzie zaczęli biegać i jak wybiegliśmy na dwór, to ktoś mnie popchnął i rozbiłam sobie głowę. Cała historia. - kończy, a ja przytulam ją dość mocno... - Chwila... - o nie. - Ty nie perfumujesz się męskimi wodami o ile mi wiadomo. - zwęża oczy i o chwili klaszcze w dłonie. - Spałaś u Ross'a. Wiedziałam! Czyli wszystko poszło zgodnie z... - po chwili przerywa widząc mój wzrok.
- Zgodnie z czym?
- Niczym.
- JJ! Co ty wymyśliłaś? Gadaj!
- Ał! Moja głowa!
- Przestań udawać i gadaj. - mówię na skraju wytrzymałości.
- No bo... wymyśliłam z Violet, ze gdy zgasimy światło, to Ross na pewno wyratuje ciebie. Zaczęłyśmy krzyczeć i uciekać z wszystkimi, ale szybciej zamknęłyśmy drzwi od pokoju, do którego weszliście.
- Po pierwsze: skąd wiedziałaś, ze to wypali? Po drugie: żyjesz w jakimś filmie? Przestań nas swatać! Mam tego dosyć!
Wychodzę trzaskając drzwiami. Mam dosyć jej, tego Halloween, Ross'a.
Mam dosyć tego miasta!
_________________________________________________________________________________
Chcę serię 4!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)