niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 48



Blondyn znika za rogiem, a ja szybko umykam do mojego domu. Jedyne o czym teraz marzę to gorący prysznic. Na korytarzu ściągam z siebie te okropne buty i kieruję się do łazienki.
Gorący strumień spływa mi po plecach, a ja czuję coraz bardziej narastający ból. Bolą mnie plecy od upadku, głowa i lewe płuco. Prawdopodobnie tam dostałam najmocniej. To dziwne, ale nadal czuję mrowienie po pocałunku Ross’a. przyjemne mrowienie.
Ross! Właśnie!
Dałam mu numer mojej mamy. Boże, a jeśli wysyła mi już jakieś perwersyjne SMS-y i co gorsza moja mam to przeczytała? Wolę nawet nie myśleć.
 I jak na zawołanie słyszę na dole stukanie obcasów mamy i głośne pochrząkiwanie taty, które zawsze budzi mnie ze snu. Jak rakieta wypadam z kabiny prysznicowej, owijam się szlafrokiem i zbiegam na dół.
- Matko Boska! Jane? Ty jeszcze nie śpisz?
- Nie. Długo się myłam. Mogę pożyczyć telefon?
- Z jakiej to okazji?
- Nie mam kasy na telefonie.
- Wczoraj miałaś doładowane konto.
- No… tak, ale jest rozładowany i nie mogę znaleźć ładowarki hehe… - drapię się nerwowo po głowie i uśmiecham się znacząco. Mama chyba zaczyna coś podejrzewać, ale chyba jest tak zmęczona po pracy, ze nie ma ochoty na detektywistyczne przygody. Całe szczęście!
Biorę od niej telefon i biegnę na górę. Tak gwałtownie wpadam na łózko, ze prawie cała pościel z niego spada.
Jest!
„ Spotkajmy się jutro o 15.00 jak możesz. Mam korki więc…”

Chwila… nie umawiałam się z nim na żadne korepetycje. Sprawdzam swój telefon i widzę tam dwie wiadomości. Jedną od Jasona:
„ W co ty pogrywasz z Lynchem?”

W to w co on zawsze pogrywał ze mną. Dugh!


„ Korepetycje jutro 12.00. Możesz się nie spóźnić?”

Nie, nie mogę! Cholera! On jest jakimś moim panem czy coś? Mógłby się zapytać, czy nie robię czegoś ważnego. Jak mogą pisać o nim w prasie, ze jest nieuleczalnym romantykiem i słodziakiem. Wolne żarty! Te gazety to same bluźnierstwa.
Ubieram się w piżamę, kładę się spać, ale jakoś nie mogę zasnąć. Myślę o Ross’ie. Ten chłopak jest… ugrh! Tak wkurwiającym hipnotyzerem, zupełnie jak Brandon kiedyś. Oh… Brandon był on moją pierwszą miłością. Wiem, że on nigdy nie przestanie mnie kochać. Pamiętam jak ganialiśmy się po plaży na obozie. Wtedy mnie pierwszy raz pocałował, i wywalili nas z obozu. Biegi przypominają mi Jasona. Dziś było tak przyjemnie kiedy mogłam się do niego wtulić… Super mam na głowie słodkiego Jasona, kochanego Brandona i wkurzającego Ross'a. No nieźle... Po chwili morzy mnie sen i nie jestem już w stanie rozmyślać o żadnym z chłopaków.


- Żartujesz, prawda?
- Nie…
- Wiem kim jesteś, ale chciałem Ci wyjaśnić, ze wcale tak nie było…
- No i? Jak mam Ci zaufać?

- Jane? Obudź się! Nie śpij do południa! – otwieram oczy i widzę jak moja mama potrząsa moimi ramionami, a mnie powoli robi się niedobrze. Na szczęście nie mam żadnych siniaków, więc mama nie zadaje zbędnych pytań.
- Aha. - przewracam się na jeden bok ziewając jak opętana. - Która godzina?
- Za dwadzieścia 12.00. - O cholercia!
Wypadam z łóżka na podłogę i dokładnie wtedy czuje jak bardzo musiałam zostać zmasakrowana przez Larę. Moje plecy po prostu wyją z bólu.
Wyciągam z szafy byle jakie spodnie i bluzkę i zanim się obejrzę, klęczę na dole zawiązując sznurówki od moich ulubionych czarnych trampek.
Nigdy mi nie zależało na tych korepetycjach, ale kiedy się nie spóźniam, to blondyn nie jest na mnie wkurzony, a ja nie mam siły na kłócenie się z Panem Naganiaczem.
Ląduje pod jego drzwiami spóźniona 5 minut i już wiem, ze będzie źle.
- No w końcu! - otwiera mi drzwi. - Ty chyba nie rozumiesz co się do Ciebie mówi! - No nie.

Koniec.

Podchodzę do blondyna z uśmieszkiem, który powinien oznaczać, ze jestem... w k u r w i o n a.
- Myślisz sobie, że przychodzę tu pełna radości? - trącam go palcem w tors. - Z wielką chęcią uczę twojego niedorozwiniętego rozumu? - popycham go palcem na kanapę, a on potyka się o nią i upada. - A kiedy stąd wychodzę to nie mogę doczekać się kolejnych korków? - blondyn patrzy na mnie przerażony, a w moich oczach szaleje wściekłość. - Uwierz, ze nie. Więc... albo przestaniesz w końcu narzekać, albo ja się stąd wyniosę. - blondyn przerażony kiwa głową, a ja czuję się zadowolona. - Świetnie!
I od tej pory siadamy przy biurku, a Ross w ogóle się nie odzywa. Niemożliwe, ze dokonałam niemożliwego. Zamknęłam choć na chwilę papę tego tlenionego debila.
Ukradkiem spoglądam na zegar i widzę, ze za piętnaście minut dochodzi trzecia. Cholera! Ja - to znaczy Ana - ma się tu zjawić za piętnaście minut.
- Sorry muszę spadać! - i zanim blondyn zdąży się odezwać ja biegnę już ulicą w stronę domu.
Jeden szybki skręt i ląduje na schodach.
W pokoju szybko wkładam na siebie jakąś spódniczkę, bluzkę i szybko nakładam tonę tapety. O tak! Musi wyglądać dobrze.
Kiedy schodzę na dół to zbiera mi się na płacz. A dlatego, ze zorientowałam się, ze muszę przyodziać buty, które wczoraj prawie mnie zabiły.
Uff! Dałam radę. Biegnę - tak szybko jak da się w tych butach. - do domu Ross'a.
Kiedy tylko otwiera mi drzwi jest szeroko uśmiechnięty. No tak, w końcu nie widzi mnie - tej nudnej - tylko mnie tą fajną. Drań.
Czas na mały pokaz.
- Hej, rodzice w domu? - oczywiście nie ma nikogo w domu, ale w końcu Ana tego nie wie.
- Nie... - blondyn uśmiecha się i delikatnie łapie mnie w tali.
- Świetnie. - uśmiecham się mściwie, ale na szczęście on tego nie zauważa.
Popycham go leciutko i po chwili ląduje on na kanapie. Przypatruje mi się uważnie.
- Słyszałam, ze lubisz jak jest ostro... - zaczynamy. - Że lubisz pewne siebie... - szepczę mu do ucha i już czuję jak jego erekcja naciska mi na biodra, na których przed chwilą usiadłam. Boże, co za palant.
- Ale wiesz, co? Jesteś po prostu frajerem, który lubi sobie przelecieć dziewczynę, bo to tylko umiesz najlepiej... z innych rzeczy jesteś zielony. Nie jesteś jakimś wielkim aktorem, tylko gwiazdeczką Disney'a... marnie... a obnosisz się ze sobą jak nie wiadomo kto... a jesteś zwykłym szczeniakiem... Frajer. - chyba za mało się postarałam, ale blondyn wygląda na zaskoczonego, ale jedyne co mnie niepokoi to ten jego uśmiech na twarzy.
- Masz rację... jestem miernym aktorzyną. - Unosi ręce w geście obrony. - Za to ty całkiem niezłą Jane... myślisz, ze nie wiedziałem?
O cholera!
_________________________________________________________________________________
Ten rozdział usuwał mi się 2 razy, więc jak ktoś wspomni coś o błędach, albo, ze do kitu to osobiście znajdę i ukatrupię...
Ale ogólnie podoba mi się, ze Jane nie jest już taka ciapowata...
Jest ok.
Dobra tak szczerze nigdy nie pisałam dla komentarzy, ale...
20 kom = nowy rozdział :8
Sprawdzę jak zadziała.

sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 47

- Nie było tak źle - informuję Szarego łapiąc coraz to dłuższe oddechy. - Nie lubię biegać, ale dziś wyjątkowo mi się podobało.
- Może dlatego, ze biegasz ze mną. - podchodzi do mnie i składa mi na ustach delikatny, ale szczery pocałunek. Mimo dość chłodnego wieczoru rozpala mnie on do czerwoności. Na moje policzki wkrada się szkarłatny rumieniec. Delikatnie wkładam mu ręce we włosy i zatracam się w nim. Nasze języki tańczą, a mi się ten taniec podoba. Cała się trzęsę, ale nie wiem czy to dlatego, ze zaczyna się robić jeszcze chłodniej czy dlatego, ze Jason tak świetnie całuje.
- Chodźmy, cała się trzęsiesz. - bierze mnie pod rękę i spokojnie wracamy do domu wtuleni w siebie.
- Jak twoja siostra?
- W porządku. Na razie. - ma tak chłodny ton, bo wiem jak cierpi w środku.

~ Ross ~
- Lubię się z tobą pieprzyć. - prosto z mostu wyrywa mnie po raz kolejny z moich dumań nad Jane. Dlaczego ja o tej lasce tak dużo myślę. Ale nie. Wróciła Lara. Jeśli wróciła, to znaczy, że jest ważna. Co jak co, ale ja wierzę z rządzenie losu. - To, co zgadzasz się?
- Ale na co?
- Czemu mnie nie słuchasz.
- Sorry, no.
- Eh. Chodzi o to, czy idziesz dziś do The One.
- The One?
- Taki klub.
- Wiem co to jest. - zaczynam drapać się po głowie. Nie chodzę do takich klubów. W ogóle do nich nie chodzę. - No dobra. - czemu się zgodziłem?

~ Jane ~
- Chcesz coś pić?
- Nie dzięki. Upajam się twoimi ustami. Są takie gładkie - puszcza do mnie oko, aja się czerwienię.

Jego usta są gorące. A może tylko mi się tak zdaje? Językiem prowadzi taniec wokół moich nóg. Jest taki pewny i szybki. Nagle przestaje. Chce na niego spojrzeć, ale nie mogę. To jest zbyt erotyczne. Powinno być zakazane!

Boże! Skąd te myśli w mojej głowie! Czy mogłyby się nie pojawiać nieproszone?
Siadam koło Jasona na kanapie i delikatnie się o niego opieram, a on łapie mnie za ręce i zaczyna masować.
- Skóra jak usta. Cudowna w dotyku. - całuje mnie w usta.

- Masz taką piękną skórę. Zawsze chciałem jej dotknąć, ale mi uciekałaś.

Jakim cudem po roku nie utrzymywania kontaktów z tym pajacem nadal pamiętam jego słowa.

- To co idziemy?
- Gdzie? - przez myśli łóżkowe w głównej roli z Ross'em nie mogę skupić się w ogóle na rozmowie z Szarym, a na nim mi zależy.
- Dziś do The One. Moja kuzynka chciała żebym wpadł.
- Nie jestem zbyt imprezowa.
- No chodź. - mówi i przytula mnie tak, ze wtapiam głowę w jego ramię, a moje oczy spowija całkowita ciemność.

Moje oczy spowija mrok, kiedy zawiązuje chustę na moich oczach. Teraz słyszę tylko nasze oddechy skąpane w sobie. Ja dyszę ciężko, a on łapie szybkie i płytkie oddechy.

Na serio? Jane uspokój się!

Jason wpadnie po mnie za dwie godziny, a ja mam czas żeby się trochę przygotować. Po pierwsze: jak mogłam przytulać się do niego cała spocona? Boże! ;__;
Suszę włosy, a później szybko je układam, szybki makijaż i ciuchy. Czarna sukienka powinna być w porządku. Co najdziwniejsze kupiłam sobie buty na obcasie! Niebieskie, granatowe, a kto to wie? Ja jestem jak facet dla mnie wszystkie kolory są jedne. Żadnych podziałów.
 Stwierdzam, że wyglądam jak...
- Niezła z Ciebie sucz. - o właśnie. Jason dobrze to ujął. - Idziemy?



- Idziemy? - pytam się lary kiedy ta spędza kolejną minutę przed lustrem.
- Uspokój się Ross. Wiesz, ze lubię dobrze wyglądać.
- Wiem. Ładnie wyglądasz nago. - szczypie dziewczynę w pośladek, a ona podskakuje sparaliżowana.
- Hej! Idziemy?
- Wreszcie! Allelujah. - prycham.

Wychodzimy z klubu i Bogu dzięki, ze The One nie jest daleko. Właściwie koło wejścia stoi mnóstwo osób, ale po chwili nie ma już nikogo. A dlaczego? Wszystkie dziewczyny rzucają się na mnie, przytulają, całują robią zdjęcia, a ja powoli ślepnę od blasku fleszy, ale wynagradza mi to ocieranie się damskich cycków (w sumie tylko damskie heh - SW) o moje boskie ciało.
- Starczy! Dziewczyny. - śmieje się, ale na szczęście, albo i nie, puszczają mnie.
Wchodzimy do klubu. Muzyka jest straszna, ale co niby maja puszczać w klubach jak nie remixy?
- Gdzieś tu powinien być mój kuzyn... o jest! - Jason? Co to za laska obok niego, swoją drogą całkiem niezła.


Lara? Jego kuzynka to Lara? Lara! Boże! Ross! Ross jest z nią? Czemu autor mojego życia zawsze wymyśla sytuację gdzie lądujemy razem w niezręcznej sytuacji. Co za bałwan pisze tą historię?
- Lara! - przytulają się na powitanie.
- Cześć jestem Ross. - blondyn podaje mi rękę, a ja wpatruje się w niego jakby poparzył mnie prąd. - Wiem, ze  jestem sławny, ale nie musisz czuć się onieśmielona. - uśmiecha się do mnie, ale to nie jest ten chamski uśmiech...
- Ross przecież to jest...
- Anastazja. Koleżanka Jasona. - mrugam szybko do Jasona, a on na szczęście dobrze mnie rozumie.
- A co z Jane? - Wygląda jakby ulżyło blondynowi.
- Źle się czuje po biegach. - odpowiada sceptycznie.
Ten idiota mnie nie poznał. Zaczyna się zabawa.
Po chwili wszyscy tańczymy już na parkiecie. Jestem zdziwiona, że Lara też mnie nie poznała, ale jeśli ktoś przedstawiłby mi się inaczej i jeszcze jego znajomy by to potwierdził, też nie miałabym żadnych pytań.
Wszystko jest okej, tańczymy, krzyczymy. Dziwię się, że umiem się tak rozluźnić. Być może chodzi o to, że własnie teraz udaje kogoś innego.
Po chwili czuję jak Jason łapie mnie za pośladki, a potem za biodra i zaczynami się poruszać. Odwracam się i mam ochotę go pocałować, ale to co widzę jest... złe.
To nie Jason tańczy ze mną tylko Ross.
- DZIWKA!
Lara rzuca się na mnie i zaczyna mnie... bić. Okłada mnie głównie plaskaczami po twarzy, ale pięściami też jej się zdarza. Próbuję ją zepchnąć ze mnie, ale marnie mi się to udaje.
Nagle czuję ulgę kiedy Jason ściąga ciężar Lary ze mnie.
- Idziemy! - beszta ją, a kiedy ciągnie ją za ramię w stronę wyjścia, a ona nawet gromi mnie wzrokiem. Patrzy się na mnie z wyrzutem, ale ja mu kiwam, zeby szedł
Na parkiecie zostajemy sami z Ross'em. On drapie się po głowie, a ja przystępuję niezręcznie z nogi na nogę. On nie wie kim jestem!
- Wiesz ja pójdę do domu. - oznajmiam.
- Odprowadzę cię. - wychodzimy z klubu, a ja jestem... zszokowana?
- Dam sobie sama rade. - uśmiecham się, kiedy chłodne powietrze smaga mi skórę.
- Nie ma sprawy.
Idziemy drogą, a nasze ręce kiedy tylko się dotykają, pieści mnie miły prąd.
- A tak, w ogóle, nic Ci nie jest?
- Nie, wszystko ok. - nie ok. Boli mnie cała twarz. Pewnie jestem nie tylko czerwona, ale i posiniaczona. - Co ją napadło? Wydawała się w porządku. 
- Nie wiem. Dziś rano była taka spokojna kiedy mówiła o...
- O kim?
- Nie ważne. Nie znasz.
- To właśnie możesz mi powiedzieć. Skoro nie znam, to nie mam komu powiedzieć. - idiota.
- Dziś przyszła do mnie i wmawiała mi, ze kocham jedną z koleżanek. Wkurza mnie takie coś, bo między nami skończone. Było, minęło. Nie będę się ograniczać!
- A czy ty naprawdę lubisz tą dziewczynę?
- Oskarżyła mnie o spanie z nauczycielkami za dobre oceny. - No tak. Męska dziwka. - Ale ja nie zniżę się do tego poziomu. Nie zrobiłem tego. - jak to nie? Dziwkarz i do tego podły kłamca.
- Ona nawet nie wie, ze nie robiłem tego przez cały rok. Całowanie, tak, ale nie sex! Czekałem na nią... - O cholera! - Ale kiedy zaczęła mieć do mnie wąty, to miałem ją w dupie i wróciłem do starych nawyków. Proste. - Proste. Jak budowa cepa.
- Mieszkam tutaj. - pamiętaj Jane, ze on Cię nie poznał! Wskazuje na jakieś nieznany mi dom i próbuję żegnać blondyna, ale on łapie mnie za rękę i całuje.
- Nieźle całujesz, mała. Trochę mi to przypomina. - Jasny gwint! - Nie ważne. Zobaczymy się kiedyś? - i co ja mam powiedzieć. Jak przyjdę w normalnych ciuchach to mnie pozna! Może umówię się na następną imprezę. Udawanie imprezowiczki w moim wykonaniu to spore wyzwanie. 
- No, okej. - podaje mu numer telefonu mojej mamy. Muszę pamiętać, żeby ją o tym poinformować!
Nie robił tego od roku? Nie wierzę! Naprawdę nie uwierzę w te słowa za żadne skarby. Męska dziwka.

_________________________________________________________________________________

Tak, szczerze to strasznie lubię ten rozdział. Podoba mi się to udawanie. You've got two the best of world! Czy jakoś tak :D KC was! <3 Nowa płyta R5 za tydzień moje drogie niegrzeczne gurls.
Nie poprawiąłm a mam słaby net ;__________;

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 46

O nie, nie, nie, nie, nie...
Co to. To nie.
Nie ma opcji, żebym wpakowała się w to bagno. Po raz kolejny zresztą.
Nie mam już 16 lat i nie jestem głupia.
Jestem pełnoletnia, a to do czegoś zobowiązuje. Tak. Zobowiązuje mnie do niepopełniania błędów z przeszłości. A jeśli się na to zgodzę, to będzie to diametralny, kolosalny błąd.
- Panno Casterwill? Panno Casterwill! - nauczycielka wyrywa mnie z głębokiej zadumy, chociaż moje myśli nadal biegną do tych wszystkich korepetycji sprzed dwóch lat.
- Tak? - pytam sennie patrząc się w swoje knycie, które zaczęłam teraz mocno pocierać o blat ławki.
- Mam rozumieć, że się zgadzasz. - przecieram sobie przymulone oczy i zarzucam do tyłu włosy, które zdążyły urosnąć od czasu zakończenia roku.
- Tak tak. - chwila co? Nie, nie, nie. Nie zgadzam się. Nigdy. Nawet za milion lat! - Tak, zgadzam. - czy moje ciało, a szczególnie usta nie rozumieją tego co się dzieje w mózgu, który mówi nie? "A w sercu mówi tak" - moja droga podświadomość może się łaskawie zamknąć? Patrzę na Ross'a, który posyła mi wścibski uśmiech, ale on sam jest mocno zdziwiony co najmniej tak jak ja. No tak, przecież przed chwilą powiedziałam mu, ze ma spadać i wszystko zepsuł, a teraz? Tak oczywiście niech przychodzi na korki, z chęcią go pouczę, może jeszcze dam się zerżnąć? Jestem słaba.
Ross wraca do ławki i na szczęście już nie posyła mi dwuznacznych spojrzeń.

Na przerwie próbuję jak najszybciej zniknąć gdzieś na stołówce, albo w toalecie, ale marnie mi się to udaje. W połowie korytarza natrafiam na Jasona, który łapie mnie za rękę i przyciąga do siebie. Składa na moich ustach delikatny pocałunek, a ja mam cichą nadzieje, ze Ross właśnie nam się przygląda.
I nie mylę się. Kiedy Jason trochę się ode mnie odsuwa widzę blonda, który oparty jedną nogą o ścianę przypatruje się nam spod jego tlenionej grzywki i ku mojemu zaskoczeniu - uśmiecha się. Mocno mnie to niepokoi.
- Przepraszam wczoraj za siostrę.
- To zrozumiałe. - nawet go nie słucham. Potwierdzam wszystko co mówi.
- Słuchaj, może chciałabyś wyskoczyć po szkole na biegi. Ze mną?
- Jasne.
- To świetnie. - chwila co? Nie cierpię sportu! Szczególnie biegania!
Jason jest już w połowie drogi, więc nie będę w stanie go zatrzymać i odmówić mu chorego pomysłu randki bieganej. W ramach rekompensaty mógłby mnie zaprosić do kina, na lody, albo chociaż spacer. Nie biegi! Jaki facet tak robi?
Stoję na korytarzu jak słup i nawet nie zauważam jak blondyn nadchodzi mnie od tyłu, kładzie mi ręce na ramionach i delikatnie szepcze do ucha.
- U! Biegi. Nie za romantycznie? Tylko się nie spoć. Nie chce Ciebie takiej spoconej na naszych lekcjach. - palant.
- Palant! Odwal się - niestety ma on rację. To za romantycznie nie jest. To w ogóle nie jest romantyczne!

Po lekcjach jestem wykończona. Po prostu fakt, ze zgodziłam się na korki dla tlenionego i do tego na biegi Szarego, wykańcza mnie psychicznie.
Jason czeka przed szkołą. jest już przebrany na trening, a ja muszę iść przebrać się do domu. Bierze mnie pod ramię i zaczyna opowiadać o treningu koszykówki. Dobra przyznam. Lubię siatkówkę i koszykówkę.
Dochodzimy już do domu kiedy nagle Jason pyta mnie o coś, co wywołuje u mnie niekontrolowany śmiech:
- Rodzice w domu? - a co to ma znaczyć? Wiem, ze Ross jest jego kumplem, przynajmniej  byłym, ale, ze mają tą samą gadkę. O Mój Boże. - Z czego się śmiejesz?
- Nic takiego. - haha - Wchodź.

- Co się tak wiercisz? - pytam, ponieważ Szary nie może usiedzieć z tyłkiem na kanapie.
- Fajnie, że zgodziłaś się na biegi. Niewiele dziewczyn to lubi. Niewiele dziewczyn jest też takie jak ty.
- To znaczy jakie? - o co mu chodzi?
- Takie nieśmiałe. Wiesz... zwykle dziewczyny chcą się na mnie rzucić. Nie ukrywam, ze to lubię...
- Przeszkadza Ci moja nieśmiałość? - no nie. Sam sobie mnie wybrał, a teraz narzeka?
- Nie... - tak. Wiem, ze tak. Sam tego chciałeś!
 Moja komórka dzwoni, a ja zdenerwowana idę do swojego pokoju na górze, ponieważ tam zostawiłam telefon.
- Tak? - pytam do słuchawki.
- O której ty przychodzisz? - to Ross.
- Ale, że dzisiaj?
- Yyy. TAK.
- Możesz nie używać takiego wypaczonego tonu?
- Możesz łaskawie mi odpowiedzieć. - nie. Nie mogę. Co za apodyktyczny drań.
- Ehh... - która właściwie jest teraz godzina. - Słuchaj możemy przełożyć to na jutro?
- Ale...
- Pa.

~ Ross ~
Pa? Pa?
Co się z nią dzieje?
Pamiętam jak kiedyś to ja byłem domeną, a ona coś w rodzaju uległej. Ale ona dorosła. Nie jest już małolatą na moje nieszczęście, oczywiście.
Najgorsze jest to, ze teraz pragnę jej jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Taka dorosła jest jeszcze bardziej hipnotyzująca.
Tylko, kurde, Jason! Mój najlepszy kumpel po prostu sobie ją wziął. Znudziły mu się ostre laski, więc zabrał się za Jane, która jeszcze rok temu była moja.
Usiadłem na kanapie i oparłem łokcie o kolana. Zacząłem wpatrywać się w swoje jasne conversy.

Kopię w drzwi. Perfidnie z ogromną siłą rzucam ją na łóżko, tak, że wygląda jakby wyrzuciło jej płuca w powietrze i nie może złapać oddechu. Jestem skrępowany.

Byłem skrępowany? Chyba pierwszy raz... haha. 
Na myśl nas w łóżku uśmiecham się.
- Ross!
- Czego? - czego moja siostra znowu chce?

- Wiesz… kiedy ukradłam Ci twój… Czarny Notes z Kamasutrą pomyślałam sobie, że do delikatnych to ty nie należysz, ale… zrób coś czego zawsze się bałeś, ale tez chciałeś zrobić… - przygryza wargę, a moje oczy wręcz płoną.

O tak. Mój notes. Nawet nie wiem gdzie on teraz jest.
- Co chciałaś Rydel?

Odwracam się w jej stronę. Podciągam jej sukienkę w górę. Widzi jaką sprawia mi to radość, ponieważ pierwszy raz mi się nie opiera. Czarny kawałek materiału ląduje na ziemi. a ona czuje się taka bezbronna, obnażona...

- Ktoś do Ciebie... - spoglądam przez ramię blondynce i nie mogę uwierzyć w to co widzę. Stoi przede mną Lara. Lara! Pamiętam, że odeszła ze szkoły z powodu... no tak moich docinek, ale co ona tutaj robi?
Zaskoczony podaje jej rękę, która jest bardzo gładka trochę jak...

 Masz taką piękną skórę. Zawsze chciałem jej dotknąć, ale mi uciekałaś.

- Mogę wejść? - pyta, a ja tylko kiwam głową.


Powoli w nią wchodzę.
Widzę, jak uwielbia to jak wypełniam ją od środka. Obejmuje mnie za szyję, wplata palce w moje gładkie i miękkie włosy upajając się moją obecnością w jej ciele. 

Idziemy w stronę mojego pokoju. Dziewczyna idzie pierwsza i dzięki Bogu, bo teraz to ja mogę popatrzeć się na jej nieziemski tyłek. Kiedy tylko wchodzi do pokoju dziewczyna zamyka drzwi i z wyrzutem patrzy się na mnie.
- Czego chcesz? - warczę.
- Gadałam z JJ...
- No i?
- I przyjechałam tu tylko po to by być może pierwszą osobą, która przemówi Ci do rozsądku.
- Chyba za wysoko siebie oceniasz.
- Na pewno wyżej od Ciebie. - dziwka.
- Przejdziesz do rzeczy? - zaczynam się niecierpliwić.
- Słyszałam, ze zerwałeś z Jane.
- Nie byliśmy razem - chyba...
- Ta, jasne... wiem, ze byłeś też ze mną w pewnym sensie, chociaż w ogóle Ci na mnie nie zależało...ale chodzi mi o to, ze wiem, ze zależy Ci na Jane.
- Nie zależy...
- Ross ja wiem, wie to każdy do cholery jasnej! Przyznaj się.
- No, ale ja nic do niej nie czuję...
- Jakoś to udowodnisz? - Lara rozkłada ręce i wyczekująco tupie nogą. Doprowadza mnie do takiego szału, że...


J: Chciałam krzyczeć, ale Ross rzucił mnie na łóżko i położył się na mnie podpierając się rękami. I co ja mam zrobić? Marzę o tym żeby teraz weszli tu moi rodzice. Nie wiedziałam, ze on potrafi być do czegoś takiego zdolny. Wiedziałam, że lubi być niegrzeczny, ale żeby kogoś do tego zmusić? Nie wiem co mam teraz zrobić. Będę się wydzierać, szarpać i czekać aż to wszystko się skończy.

Rzucam Larę na łóżko. jestem cały nabuzowany. Powód jest taki, ze albo jestem wściekły, albo mój penis jest wściekły. Coś z tego...

Rzucam dziewczynę na łóżko, całując ją po całym ciele.
Szybki numerek nic takiego...
Zdejmuję z niej spodnie, a później jej dość skąpą bieliznę. Napieram członkiem na jej idealnie zaokrąglone biodra i zadaje sobie pytanie jak mogłem pozwolić jej odejść.
Szybko w nią wchodzę, dziewczyna jęczy, a ja jestem zadowolony.
Tak mówiłem, ze jest szybko

Całuję delikatnie usta dziewczyny, która teraz cała spocona po bieganiu siedzi na trawie i poprawia sobie język w butach. Chociaż płynie po niej po nadal wygląda pięknie i w dodatku uśmiecha się ciepło, choć wiem jak bardzo nienawidzi biegania.
Nie rozumiem jak Ross mógł dać jej odejść?

_________________________________________________________________________________

Przyznam się. Chyba widać, ze nie miałam żadnego pomysłu, ale także się przyznam, ze strasznie mi się ten rozdział podoba. jest o tym co mają oni w głowach, a nie tylko o wydarzeniach. Jest git :)


czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 45



- Panie Lynch! - nauczyciel beszta blondyna, a ja gniewnie spoglądam na jego wzburzoną postać.
- No co? W grze zawsze mogą zdarzyć się takie wypadki! - warczy na każdego kto tylko na niego spojrzy.
- To nie znaczy, ze musisz ją walić po głowie. - szczebiocze Carmen odgarniając sobie złote włosy z twarzy. - No, ale... Jane nie musiałaś tak ostro grać. - O nie! Ta suka leci na Ross'a i obwinia mnie o to, że dostałam w głowę.
- W sumie ma rację. - czyli wychodzi na to, że połowa klasy jest po stronie Ross'a, a połowa po mojej. Piękny pierwszy dzień. Coraz bardziej żałuję, że wróciłam z Oxfordu.
W szatni większość dziewczyn jest dla mnie bardzo czułych, choć znajdą się takie co patrzą na mnie z góry. Prawda. Ross robi na nich duże wrażenie, ale to nie znaczy, ze mają teraz mieć do mnie jakieś wąty!
Na szczęście zostały tylko dwie godziny hiszpański i będę mogła spokojnie skupić się na Jasonie. Nic ciekawego się nie dzieje oprócz tego, ze jesteśmy podzieleni na grupy, więc jestem w grupie z JJ, a Ross'a tu nie ma. Sądzę, że naprawdę polubię hiszpański.
- Dzień Dobry, klaso.
- Dzień Dobry pani Mcgraff. - pani Mcgraff jest starszą, wyrozumiała kobietą. W ogóle, w tym roku trafili mi się całkiem nieźli nauczyciele. Chwała Bogu.
Lekcja minęła szybko. W sumie nikt się nie odzywał, po dość ostrym przepytaniu. W pierwszy dzień! Widać, ze niektórzy mieli kiepskie lato.
Po szkole mam jak najszybszą ochotę wrócić do domu, rzucić się na łóżko i zasnąć. Tak zawsze robiłam na Oxfordzie, poza oczywiście odrabianiem masy pracy domowej. Niestety kiedy już chciałam uciec do królestwa snów, przy wejściu do szkoły zatrzymał mnie Jason.
- JiJi (czyt. DżiDżi (wiem ,że Gigi to Dżidżi, ale cicho)) zaczekaj! - odwracam się i uśmiecham się sceptycznie, bo jakby nawet Szary nie był cudowny, to mam ochotę znaleźć się w łóżku i spać do końca życia.
- Jane wystarczy. Cześć!
- Jak się czujesz?
- Co masz na myśli?
- No, wiesz... jak Ross Ci przywalił. Co mu strzeliło?
- Nie wiem. - oczywiście, ze wiem. Ale Szary nie wie. I niech tak zostanie.
Idziemy przez miasto, gadając o wszystkim i o niczym. Ja mu opowiadam jak jest na Oxfordzie, a on jak wszystkie dziewczyny myślą, ze jest kuzynem Paris Hilton.
- Ugrh, a ten znowu. Cwaniak. - Jason udaje obrzydzenie, ale tak naprawdę uśmiecha się w stronę sklepu. Patrzę z szeroko otwartą buzią jak tleniony porywa jakąś blond lalę spod sklepu, a ona chichocze jak idiotka i wbija w niego piwne oczy oraz swoje długie szpony. Żeby go tylko nie zadrapała! Chcę już do niego podejść i coś mu powiedzieć, ale przypominam sobie, że on już nic nie znaczy. Nic, a nic. - Hej, Jane? Wszystko okej?
- Tak, tak.
- Wiesz Ross miał już dużo panien. Wszystkie to idiotki. - No nie! Nie wszystkie. JJ nie jest idiotką. Ja też nie, więc proszę mnie nie obrażać! No, ale skoro Szary nie zna prawdy to co ja mogę? - Cholera! Przepraszam Cię Jane, ale moja mama dzwoni. Coś jest z moją siostrą.
- A co jej jest?
- Ma żółtaczkę, wiesz... muszę lecieć. Pa! - żegna się, a kompletnie mnie zaskakując wpaja się w moje usta i delikatnie pieści dolną wargę swoimi ustami. Macha mi w biegu, ale już mnie on nie obchodzi. Wpatruję się w Ross'a dumnie, który zauważył całe to zajście i zwęża oczy wpatrując się we mnie groźnie. Coś nie tak Rossy? Ja też umiem tak grać!
Nareszcie! Padam na łóżko wyczerpana dzisiejszym dniem. Nic nie zadali! W sumie to pierwszy dzień, więc co by mogli zadać. No może pomijając panią MCgraff, bo z nią to nic nie wiadomo.
Nagle ktoś dzwoni do drzwi, a ja niechętnie, przeklinając ową osobę pod nosem, zwlekam się z łózka.
U drzwi zastaję ostatnią osobę, której bym mogła się spodziewać.
- Brandon?
- Cześć, mała! - bierze mnie pod biodra i mocno przytula, kręcąc się wokół przedpokoju.
- Halo! O co chodzi?
- No co nie widzieliśmy się rok. W końcu jesteś taka mądrala, że wylatujesz na drugi koniec świata, a w ogóle nie dzwonisz.
- No, tak, ale co tu robisz? - tak szczerze mówiąc, to strasznie cieszy mnie jego widok. Co jak co, ale to nadal mój przyjaciel. Nie ważne do czego mnie zmuszał... wszystko da się wybaczyć. Wszystko prócz zdrady... Brandon stawia mnie na ziemi, ale nadal mnie nie puszcza. - No już, już. Jak tam? Co z Jessicą? - Brandon markotnieje, a ja już wiem. Źle.
- Źle. Właściwie to ona nie chce mnie znać.
- Jak to?
- Wiesz, kiedy wtedy jak do mnie przyszłaś do domu. Pamiętasz? - kiwam głową. - Przez tydzień było dobrze, ale później ona stała się opryskliwa i oschła. W końcu powiedziała, ze nie chce mnie znać i nie będzie wnosić sprawy o alimenty. I tyle ją widziałem.
- To przykre. A widziałeś chociaż dziecko? - pytam zmartwiona. Nikomu tego nie życzę.
- Nie. Ale odkąd powiedziała, ze mam się wynosić, to nic co jest związane z nią mnie nie obchodzi.
- Nie mów tak. W końcu to twój syn czy córka. - kładę mu dłoń na ramieniu, a on bierze ją i lekko całuje, co mnie trochę przeraża.
- Córka. Wiem, że córka.
- Wiesz jak ma na imię?
- Nie. Ale jakby to ode mnie zależało nadałbym jej imię Lena. Zawsze mi sie podobało.
- Tak. - odpowiadam krótko, bo Brandon patrzy na mnie tym swoim... tajemniczym wzrokiem. - O co chodzi?
- Wiesz... trochę mi Ciebie brakowało. Nie chodzi o to, ze byłaś na Oxfordzie, tylko odkąd powiedziałaś, ze muszę zostać z Jessicą, a o Tobie zapomnieć. Brakuje mi Ciebie.
- I?
- I chcę żebyśmy znów byli razem.
- Ehh... Brandon powiem Ci tyle: Dasz mi się namyśleć? - odpowiadam zrezygnowana. - Przepraszam, ale jestem strasznie zmęczona.
- Przez tego blondasa coś ci zrobił.
- Poniekąd przez niego, ale nic mi nie zrobił. Po prostu chcę iść spać. Pa. - żegnam go przy drzwiach, ale on nie omieszka sie lekko cmoknąć moich ust. No nieźle.
Nazajutrz wstaję wcześnie rano. Jak zwykle jem płatki i wkładam na siebie sukienke w kwiatki. Włosy lekko podkręcam, a oczy podkreślam złotym cieniem. Tak. Od czasu ostatniej klasy gimnazjum mój styl zmienił się. I dzięki Bogu.
Droga do szkoły zawsze mija mi szybko i tak było też dzisiaj.
- JJ! - wołam przyjaciółkę, którą jak zwykle spotykam kiedy boryka się przy nadmiarze książek w szafce. Ona zawsze miała z nimi problemy!
- Hejka, Jane. Co tam?
- Mam mały problem.
- Z czym?
- Z panem Szarym i panem z Obozu.
- I z tlenionym.
- Z nim to zawsze mam problem, więc tego to już nie liczę.
- Więc o co chodzi?
- Oboje mnie lubią. Hilton jest super, ale Brandona kochałam. Naprawdę.
- Jane wiesz, ze nie nadaję się do takich rozmów. leci na Ciebie trójka facetów.
- Trójka?
- Dwójka. Sorka, dwójka. - JJ czy ty musisz być taka apodyktyczna. - Więc chyba jest ok? Co nie?
- Nie, ale... - ale właśnie dzwoni dzwonek, który jak zwykle przerywa mi całą konwersację.
Pierwszą mamy chemię, czyli mój ulubiony przedmiot. Siadam w trzeciej ławce razem z Violet, która ponownie nie ma z kim siedzieć. Lubie ją, więc nie mam nic przeciwko by z nią siedzieć. Lekcja mija, ale oczywiście nie może nic się nie dziać w okół Pana "Mogę-Mieć-Każdą-Laskę-Bo-Jestem-Sławny".
- Panie Lynch! Mógłby się pan nie spóźniać na moje lekcje.
- Los tak chce. - prycha.
- Los też chce, żebym Cię spytała. Więc chodź. - uśmiecha się złowieszczo, a blondyn zostaje wytrącony z równowagi, ale do tablicy idzie z ostro udawaną nonszalancją. No nie.
Jak zwykle - co chyba nikogo nie dziwi - nic nie umie. W końcu chemia zawsze szła mu najsłabiej, więc zapewne nic się nie zmieniło w jego zachowaniu.
- Panie Lynch. Ja chyba z Ciebie nic nie wskóram. to były wiadomości z zeszłego roku. Nie powinni Cię przepuszczać. Powinieneś zostać w pierwszej klasie i płacić za swoje czyny. Dziwne, ze nie radzisz sobie z chemią skoro w zeszłym roku miałeś ocenę bardzo dobrą. -tak, dzięki temu, ze przespał się z nauczycielką. Facet-dziwka. - Potrzebne są Ci korepetycję i jestem pewna, ze ktoś z klasy pewnie by Ci pomógł. Więc... - słowa pani nauczyciel docierają do mnie jakby z daleka. Jemu chyba przez całe życie będą korepetycje. - Wybierz sobie kogoś do pomocy. - pokazuje ręką po klasie, a ja tylko widzę jak palec Ross'a kieruje się w moją stronę, a  na jego twarzy pojawia się mściwy uśmieszek.
- Ta nowa. Jane.
Ja pieprzę.
_________________________________________________________________________________

Chciałam go dać już dwa dni temu, ale nie było neta i byłam uwięziona w tym buszu ;_________; będziemy mieli dla was niespodziankę prawdopodobnie :)
BTW wyłączyłam weryfikację obrazkową :)

niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 44



- Hej, Jane! - krzyczy do mnie, ale ja nie mam zamiaru go widzieć. Skup się na biologi Jane. Na biologi. - Czekaj, no! - sam sobie czekaj! Nadal czuję jego pocałunek na ustach, na szczęście moja krew już chłodnieje.
Nie mogę się skupić na tej głupiej anatomii człowieka. Ross, błagam wyjaśnij mi to! Rozumiem jak przeleciał dziewczyny w jego wieku, ale nauczycielki mają przynajmniej 30 lat. No, może czasami trochę mniej... ale od chemii i matmy?
- Panie Hilton! Czy mógłby się pan nie spóźniać? Choć to pan może zapamiętać? - nauczycielka beszta chłopaka, którego nie widziałam na poprzedniej lekcji. Wchodzi do klasy nonszalanckim wzrokiem. Nawiązuję z nim kontakt wzrokowy i wszystko wokół mnie jakby zwolniło i ucichło. Chłopak uśmiecha się do mnie cwanie, a ja nieśmiało odpowiadam mu tym samym. Jest wysoki - trochę niższy od Ross'a - ale nadal o wiele wyższy ode mnie, ma jasno-brązowe włosy i szare oczy. Jest... hipnotyzujący.
- Dobrze pani Enjon. Postaram się. - parsknął, rzucił książki na ławkę i niedbale usiadł, opierając łokcie na parapecie okna. No świetnie! Bliźniaczy charakter Ross'a. Ale chyba się lubią, bo kiedy Szary (bo ma szare oczy, to chyba jasne) szedł do ławki, przybił żółwika tlenionemu. To jeszcze gorzej, bo jeśli Szary jest jak Ross, to tworzy nam się drużyna marzeń. Boże nie...
Lekcja miła, ale kolejny epizod z tego dnia nie daje mi spokoju. Szary odwraca się do tyłu przekazuje karteczkę Violet, a do mnie uśmiecha się znacząco. Znowu wszystko dzieje się strasznie wolno. Przez ułamek sekundy spoglądam na Ross'a, a on wygląda jakby zjadł wyjątkowo kwaśną cytrynę. O co mu chodzi?
Nareszcie upragniony dzwonek! W życiu tak długo nie trwała mi lekcja biologii jak dzisiaj.
- Jane! - woła mnie. - I jak?
- Co i jak?
- Jak tam nowa klasa?
- Spoko...
- Poza Ross'em?
- Jak ty mnie dobrze znasz.
- A co myślisz o...?
- Siema. - odwracam się i prawie uderzam nosem w tors Szarego. Stoi przede mną z tym swoim megalomańskim uśmiechem. - Jason.
- Jane. - łapię jego dłoń i miło zauważam, że nie jest spocona. Uff!
- Widzę, że nowe co dobre. Słuchaj... może chcesz gdzieś wyskoczyć? - spoglądam na JJ, która wygląda jakby dostała poparzenia. Z szeroko otwartymi oczami, macha radykalnie głową, jakby próbowała mnie powstrzymać od życiowego błędu.
-Emm... Jasne. - w końcu nie jestem już z Ross'em. Co nie? A Szary... znaczy Jason jest... intrygujący.
- To super lala. Do zobaczenia po szkole. - odchodzi, ale nie zdążę się za nim spojrzeć, bo JJ łapie mnie w ramionach i potrząsa jak piniatą.
- Co Ci odbiło?!
- O co Ci chodzi? - warczę. Przestań mną trząść!
- To Jason! - dyszy nadal szarpiąc za moje ramiona.
- To co? Nie jestem już z Ross'em, więc mogę umawiać się z kim chcę!
- Czekaj... ty byłaś z Ross'em? - syczy.
- Ah. Ten... to... Pa! - wyrywam się z rąk JJ.
- Jane Annie Casterwill. Wracaj tu natychmiast! - warczy, a jej słowa są jak magnes, które każą wrócić mi do jej mocno wkurzonej osoby.
- Tak. Byłam z Ross'em. - mówię głośno wciągając powietrze. - Ale już nie jestem. - krzyżuję ręce na piersi.
- Kiedy... "to" się działo?
- Pod koniec zeszłego roku. Powiedział, że mnie kocha. - wolę nie wspominać JJ o dość upojnej, erotycznej chwili z jego udziałem. - I.  Ja. Też. Mu. To. Powiedziałam.
- Że go kochasz? - patrzy na mnie z niedowierzeniem.
- Kochałam. To już sprawa skończona. Wybacz. Mam teraz WF. - odchodzę kompletnie przygaszona. Nawet nie podnieca mnie już randka z Szarym, bo... bo czegokolwiek bym nie zrobiła wszystko sprowadza się do Ross'a.

 ~ Druga godzina wf ~
Wracamy do głównej sali gdzie chłopacy mieli WF. Są cali spoceni, ale i tak wyglądają super, zwłaszcza Ci, którym chce się chodzić na siłownię. Szary macha do mnie ręką, a ja uśmiechnięta odpowiadam mu tym samym gestem, na co Ross zatrzymuje się w połowie czynności i przypatruje się nam zmieszany. Tak, tak patrz sobie. Męska dziwka.
- Gramy! - gwiżdże Wf-ista, a my ustawiamy sie po dwóch stronach siatki.
Piłka należy do dziewczyn. Raz. Dwa. Wyskakuję wysoko. Moja dłoń dotyka piłki, a trzech chłopaków leci ku ziemi by ją odbić. Niestety bezskutecznie.
 Dziewczyny 1 : 0 Chłopacy
Słyszę tylko krzyk uradowanych dziewczyn, cwane, ale i wesołe spojrzenie Szarego i Ross'a. Pana Nadąsanego. Gra toczy się dalej i tak docieramy, aż do wyniku:
24 : 24
- Piłka meczowa! - stoję na przeciwko Ross'a i oboje piorunujemy się wzrokiem. Na samym środku jesteśmy tylko my. Nikt i nic innego się teraz nie liczy.
Raz. Dwa. Piłka już należy do mnie. Mam ją!
Nagle strasznie mocno obrywam w czoło. Czuję jakby wielki fortepian uderzył mnie właśnie w głowę. Ale to nie fortepian. Upadam na krzyż tak mocno, ze wyrywa mi płuca od środka. Próbuję łapać szybkie oddechy i powoli się uspokajam.
- Jane! Wszystko w porządku? - Violet krzyczy do mnie, a jej słowa docierają do mnie jakby z daleka. Kiwam głową otumaniona i się podnoszę z lekką trudnością. Większość klasy patrzy na mnie, ale niektórzy patrzą też na Ross'a.
- W co ty pogrywasz? - Violet burczy z oburzeniem, a Ross piorunuje ją wzrokiem.
- No co? Chyba graliśmy w piłkę, a to nie moja wina, że ta kujonica napartoczyła mi się pod ręce. - no świetnie. Kujonka. Czyli wracamy do samego początku gry.

_________________________________________________________________________________

Jeśli chcecie poznać, choć trochę Jasona Hiltona - SZARY to macie tu Bohaterowie i na samym dole. Chciałam dać kogoś nowego ;) Enjoy


A tu najlepsza pieśń na świecie <3

piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział 43


2 miesiące później...
No nareszcie wróciłam. Brakowało mi ciebie - Littleton. Liceum jest trochę inne. W końcu mieścimy się w innym budynku. Jest... ładne, o wiele ładniejsze od gimnazjum. W sumie mnie to nie dziwi. Daleko tej szkole do Oxfordu, ale... jest spoko. Udało mi się tydzień przed rozpoczęciem roku przyjechać do Littleton i jeszcze spotkać z JJ. Tak mi jej brakowało. Zmieniła kolor włosów. Są teraz miedziane i szczerze mówiąc o wiele lepiej w nich wygląda.
- Jane! - krzyczy, kiedy tylko widzi mnie na progu jej domu.
- JJ! - wpadam w jej ramiona. Nie gadałam z nią od około pół roku. Nie tylko brak czasu był tego powodem, ale także moja własna niechęć do ludzi. Wchodzę do jej salonu. Jest wszystko tak jak zapamiętałam. Zbędnych ozdóbek - brak. Jej rodzice zawsze stawiali na minimalizm. Wręcz przeciwnie do jej upodobań. Jej pokój, aż błyszczy od różnych świecidełek, szkiełek i lusterek.
- Usiądź. Pewnie jesteś wyczerpana. Co tam na Oxfordzie? Jacyś przystojniacy? - no tak. Nie powiedziałam Jane o moim "dniu" z Ross'em oraz o tym, że w końcu przyznaliśmy się do siebie.
- A wiesz jak to jest...
- U nas w liceum jest dużo. Ale niektórzy nigdy się nie zmienią. - zmarkotniała.
- Co masz na myśli?
- A jak sądzisz? Ross. - no nie. Nie gadałam z nim od roku. Czy wrócił do osoby, którą był...? Przepraszam, którą JEST. - Jest okropny. Nie zachowuje się jak głupi nastolatek. Gorzej. Ludzie jednocześnie się go boją i podziwiają. Każda na niego leci; wiesz w końcu w liceum jest wiele nowych lasek. Nie widziałam przerwy, żeby się z którąś nie lizał... - burczy. - Nie wspominając o nauczycielkach!
- O co chodzi? - sama nie wiem czy chcę dalej tego słuchać. JJ nachyla się do mnie i ze współczuciem w oczach patrzy na moją twarz.
- Wszystko dobrze? Blada jesteś. - Przebiegłość Jane Kijowsky (sprawdzić nazwisko!!!) jest nie do zniesienia, ale w sumie nie trzeba być Sherlockiem, żeby zobaczyć, ze zrobiło mi się ciężko na sercu.
- Nic takiego. Wiesz... zmiana klimatu. Co z tymi nauczycielkami?
- Ludzie mówią, że zerżnął już dwie, żeby wpisały mu piątki na koniec roku. - jakoś nie przechodzi mi to przez myśli. - I oto z chemii i z matmy ma piątki! - wkurzona wstaje i otwiera okno. Rzeczywiście zrobiło sie gorąco. - Niemożliwe. - wzdycha - Jane, czy na pewno wszystko okej?
- Tak, tak. Muszę wracać i się rozpakować. - parskam i opuszczam jej dom, zanim zdąży mnie zatrzymać.
Co? Co z tym człowiekiem jest nie tak. Życie nauczyło mi nie wierzyć plotkom, ale znam jego. Zbyt dobrze znam jego tleniony charakter.
~W domu~
Padam na łóżko i nie chcę myśleć już o niczym innym jak tylko o tym, że to co powiedziała JJ to nieprawda. Wiedziałam, że jest niewyżyty, ale żeby posunąć się do... prostytucji! Tak. Za usługi sexualne dostaje coś w zamian, więc to jest zwykła prostytucja. Męska dziwka.
- Kochanie? - po co mój tata tu przyszedł? W sumie to miło, ale dawno już go nie widziałam. Trochę osiwiał, wyłysiał. Wyglądał tak jakbym opuściła dom przynajmniej na 10 lat, a nie na jeden rok.
- Co chcesz tato?
- Chciałem sie tobie przyjrzeć, w końcu nie często Cię widuję, a w ostatnim roku to już w ogóle. Moja córcia. - przytula mnie do swojej piersi. Jak dawno mnie nie przytulał. przyjemne to uczucie. - No dobra, skarbie. Rozpakój się do końca i zejdź na kolację.
- Okej. - mruczę.
~Tydzień później~
Wstaję rano lekko zdenerwowana, do tego stopnia, ze aż dwa razy wzięłam prysznic. Denerwuję się nową szkołą, tym, ze będę nazywana kujonem, czy tym, że spotkam sie z Ross'em, po roku nie kontaktowania się z nim. To za dużo jak na moja głowę. Zaczynam sie malować. Trochę pudru, i maskara powinny wystarczyć. Zakładam na siebie krótkie, obcisłe szorty oraz top na ramiączkach w kwiaty. Włosy pozostawiam w luźnym, nocnym koku.
Na śniadanie zjadam miskę płatków oraz kromkę chleba z dżemem. Jem, bo muszę, chociaż tak naprawdę nie jestem w stanie przełknąć nic do ląduje mi w ustach.
Droga do szkoły zajmuje mi dużej niż zwykle, chociaż to tylko budynek obok mojego gimnazjum. Niedługo kończę 18 lat, a to oznacza, że będę już niezależna. Wiem jedno; po ukończeniu szkoły wyprowadzam ie z tej wsi i wracam na studia do Oxfordu, no chyba, ze dostanę się na Yale, w co wątpię, ale nie mnie oceniać, tylko tym bufonom z uniwersytetu.
Korytarz. Łał. Ludzie tu są... inni. Może nie tak wyrafinowani jak na Oxfordzie, ale wygladają całkiem przyzwoicie. Widać, ze są doroślejsi.
Zaczynam biologią. No nie... czemu akurat tą nieszczęsną biologią. Nigdy jej nie lubiłam i to się nie zmieni. Na korytarzu jest już zupełnie pusto, więc przypuszczam, że wszyscy są już w salach.
- Proszę się uspokoić. Więc to jest wasza nowa koleżanka. Chodziła tu to gimnazjum, ale na rok uczyła się w angielskiej uczelni, ale ku naszej uciesze wróciła do nas. Panno Casterwill? - wchodzę do sali i szybko dokonuję selekcji uczniów. Klasa wyglada okej, ale mam to gdzieś od jakiś pięciu sekund, kiedy mój wzrok zatrzymał się na jednej osobie. Patrzymy na siebie. Czuję jak nasze oczy się pochłaniają każdym spojrzeniem. Ross jest zszokowany, czego nie można powiedzieć o mnie. Nie widziałam go rok. Nagle zaczynam się pocić. Cholera znowu! Ku mojemu smutkowi, a może nie zauważam, że wiele uczniów siedzi samych. Bez pary zostały tylko dwie dziewczyny i Ross. Z niechęcią zauważam też, ze uczniowie siedzą koedukacyjnie (chłopak i dziewczyna). Przypuszczam, ze tamte dwie lalunie też z nim siedziały, ale chyba nasz nauczyciel ich rozsadził. - Panno Jane? Możesz usiąść obok Ross'a, albo obok Violet lub Sabiny. Masz wolny wybór. - uśmiecha się do mnie. Nie wiem, która to Sabina, a która Violet, ale decyduję się usiąść obok tej, która wygląda na milszą. Kiedy wybieram jedną z dziewczyn, Ross patrzy na mnie z wyrzutem, a potem znów wlepia wzrok w zeszyt.
Wygląda inaczej. Wszyscy się zmienili. Kojarzę wiele osób ze starej klasy, ale też wiele jest mi nowych. Ale Ross wydoroślał. Wiem, że w tym roku będzie kończył 20 lat, ale w porównaniu jego stanu przed roku wygląda... łał. Jego włosy są bardziej gęste, ma bardziej zaostrzone kości policzkowe i wysunięty podbródek. Przypakował. Widać, ze spędza na siłowni teraz więcej czasu niż wcześniej. Nie dziwie się teraz, ze każda dziewczyna spogląda na niego maślanymi oczami.
- Cześć, Violet - dziewczyna podaje mi rękę, a ja nieśmiało ją łapię.
- Cześć.
Lekcja przebiega szybko. Pan Judge jest bardzo miły i dobrze tłumaczy. Wymarzony wychowawca. Rozlega się dzwonek i cała klasa wstaje. Wszyscy się przedstawiają. Przynajmniej Ci nowi. Wydają się mili.
- JJ! - stoi przy szafkach. Już chcę do niej podejść, ale nagle ktoś łapie mnie w pasie i szybko odciąga w bok.
- Cześć. - rzuca Ross i namiętnie mnie całuje. W szkole! Krew w moim ciele natychmiast się rozgrzewa, ale zachowuję zdrowy, chłodny rozsądek. Odpycham go lekko.
- Cześć. - burczę, krzyżując ręce na piersi.
- Hej. Nie widziałem Cię rok i w ogóle nie dzwoniłaś.
- Ty też masz telefon.
- Wiesz, ze wszystko gubię, a telefon zgubiłem w połowie wakacji i z nim zginał też twój numer. - Oh! Dlatego nie dzwonił. Ale mógł ze mną pogadać na Skype czy na Facebook'u.
- Wiesz... strefy czasowe też są męczące. - prycham wbijając wzrok w podłogę.
- Hej? Co jest, mała.
- Po pierwsze: nie jestem mała! Po drugie: nie jesteśmy razem. Słyszałam co wyczyniasz. - przechodzę obok blondyna zostawiając go w kompletnym szoku.


______________________________________________________________________________


sorka za błedy ale burza się zaczyna, a ja siedzę na jeziorem, bo tylko tu mam net ;_____; 

środa, 6 sierpnia 2014

Rozdział 42

- Hej? Wszystko w porządku?
- Tak, jasne. - mruknęłam. To była Maddie - moja współlokatorka. Była miła, ale chyba to wszystko. Była zbyt towarzyska. Próbowała wyciągnąć ze mnie każde informacje na mój temat, podczas gdy ja nie miałam ochoty odpowiadać na żadne z jej pytań.
- Wiesz, pytam, bo odkąd tu jesteś praktycznie się nie odzywasz.
- Nie mam humoru.
- Ale Jane, ty nie odzywasz się przez cały rok, nie licząc lekcji.
- Nie jestem zbyt towarzyska. Proszę, nie naciskaj. - byłam strasznie zmęczona jej nachalnością, ale w sumie się jej nie dziwiłam. W końcu kto by chciał mieć współlokatora, tak cichego, jak ja?
- No dobra, ale na dole jest impreza. Wpadnij jakbyś chciała, chociaż szczerze w to wątpię. - prychnęła z pogardą, ale jakoś miałam to gdzieś. Spojrzałam na kalendarz, który na Oxfordzie stał się najważniejszą rzeczą pod słońcem.
Psycholog godz. 160027.06.2014No tak. Odkąd jestem w Anglii zapisałam się do psychologa. jakoś mi jest lepiej kiedy mogę sama komuś wszystko powiedzieć i nie naciska na mnie jak Maddie. Ale szczerze? Dziś nie mam najmniejszej ochoty żeby gadać z kimkolwiek.
- Hej, mogę wejść? - to był Oliwier. Kolega z klasy. Jedyny chłopak, którego tu polubiłam. był naprawdę bardzo przystojny, ale każde jego zaloty do mnie okazywały się klęską. Wolałam mieć kogoś do pogadania, a nie do przytulania.
- Jasne. - mruknęłam, bardziej do siebie niż do niego, ale chyba usłyszał.
- Nie idziesz na dół?
- Nie, to nie w moim stylu.
- Wiem, ale myślałem, że chociaż na koniec roku dasz się gdzieś porwać.
- Najchętniej porwałabym się na wakacje do Littleton, ale nie mogę. Zapisałam się na kursy językowe.
- Ile tych kursów?
- Cztery.
- Dlaczego tak bardzo chcesz tam jechać?
- Mam tam rodzinę, przyjaciół. Wiesz... ludzi, na których mi zależy.
- A więc jest tam ten szczęściarz?
- Proszę?
- Wiesz, ktoś kto Cię ma. - zmarszczyłam brwi nadal nie rozumiejąc. - No, twój chłopak!
- Oliwier, jest to trochę bardziej skomplikowane. Tak naprawdę to zdaliśmy sobie z tego sprawę tydzień przed moim wyjazdem, a później wybuchła wielka kłótnia. Na sam koniec pojednanie i tyle z naszej romantyczniej historii. - nieprawda. Znacznie więcej. Gdyby przypomnieć sobie te wszystkie momenty. Ochrona przed Brandonem, porwanie mnie na górę, próba rozebrania mnie, podglądanie, korepetycje, przyznanie mi racji. O tak, z tą racją, to definitywnie mój ulubiony moment. Prawdę mówiąc było tego sporo.
- To kiepsko. - macham potwierdzająco głową. Tak, Oliwier, masz rację, kiepsko...
- Nom, trochę...
- Dlatego zawsze odpędzałaś moje zaloty? - pyta ze śmiechem.
- Oliwier! - besztam go. Tak naprawdę odrzucałam je, bo choć byłeś zabójczo przystojny, to byłeś zwykłym bałwanem! Lubiłam go, ale styl pozera był mi tak znany (dzięki Ross!), że miałam go trochę dość.
- No co? Taka prawda, ale nie domyśliłbym się, że twoja cicha aura jest powodem tego, ze jesteś zwyczajnie zakochana. - Zwyczajnie zakochana? Zakochana? Tu można jeszcze się spierać, ale na pewno nie było to zwyczajne. Gdyby nazwać ostatni rok zwyczajnym? O nie, drogi kolego! Zwyczajności tam nie było.
- Może nie tak zwyczajnie...
- Więc?
- Co, więc?
- Kto to?
- Taki jeden...
- No dalej, chociaż imię.
- Ross. Ross Lynch. - rumienię się. Tak naprawdę odkąd byłam na Oxfordzie słowa z nim nie zamieniłam. Właśnie! Ani razu nie rozmawialiśmy. To było dość przygnębiające. Nawet słowem się nie odezwał.
- Ta gwiazdeczka Disney'a? - prycha pogardliwie.
- Tak. Ona. Ta gwiazdeczka, a teraz możesz już opuścić mój pokój?
- No, jasne. Pa.
- Pa. - żegnam pana! No naprawdę. aż tak mu zazdrości, czy raczej mi?
Wkładam kupkę ubrań do torby, a tu rozlega się kolejne pukanie. Wkurzona wstaję i otwieram drzwi. To co widzę jest dla mnie szokiem.
- Mama? - już nawet bardziej spodziewałabym się tlenionego. - Co ty tu robisz?
- Przyjechałam. - mówi zmartwiona i od razu widzę, ze coś z nią jest nie tak.
- Myślałam, że będziesz dopiero za dwa tygodnie? Co jest? - pytam i siadam koło niej.
- Nic takiego.
- Widzę, że jesteś zmartwiona. Coś się dzieje z tatą, albo z pracą?
- Nie, nie. Chodzi o Ciebie.
- O mnie? - co jest ze mną nie tak!? Dziś wszyscy się na mnie uwzięli.
- Jane. Nie dzwonisz. Praktycznie przez cały rok mieliśmy od ciebie 12 telefonów. Jeden na miesiąc i to tylko w sprawie pieniędzy. Nawet nie wiedziałam, że jesteś najlepsza w klasie. Gratuluję córeczko!
- Dziękuję. - odpowiadam, a ona mnie przytula.
- I do tego jeszcze ten psycholog.
- To tak, żeby oswoić się z nowym krajem, mamo. - kłamię, ale próbuję ją pocieszyć.
- Nie, Jane. Próbujesz mnie pocieszyć. Widzę, ze coś jest nie tak. Widzę, ze Ci się tu nie podoba.
- Ale Oxford daje mi tyle możliwości. Zawsze mówiliście, że najważniejsza jest kariera, a teraz mam tutaj szansę. - no, nie. Zaraz się popłaczę!
- Ważniejsze jest teraz twoje szczęście.
- Co masz na myśli?
- Chcę cię mieć przy sobie razem z ojcem. Pod koniec wakacji wracasz do Littletown i tam kończysz liceum. Jeśli oczywiście sama tego chcesz? - nie wiem co powiedzieć. Co z moją mamą? To ona sama przez całe życie próbowała zaciągnąć mnie do Oxfordu, a teraz próbuje mnie wywieźć z niego do jakiegoś liceum w małej dzielnicy?
No, to teraz Jane stoisz przed własnym wyborem. Jechać czy zostać?
- Muszę w wakacje ukończyć kursy językowe. - wspominam. - Wracam do Littleton.


_________________________________________________________________________________
Tu raczej was niczym nie zaskoczyłam.
czekamy na powrót do Littleton i naughty boy'a.
TAK NAUGHTY BOY"A!
Spokojnie nie zamierzam niszczyć tak brutalnej postaci, ale pamiętajmy, ze człowiek ma prawo sie zakochać, więc spróbuję zrobić z niego większego buntownika.
Jest to maj desyżyn. Od początku była.
Więc cierpliwie czekamy.


"Nie trać nig­dy cier­pli­wości; to jest os­tatni klucz, który ot­wiera drzwi. " ~ Antoine de Saint-Exupéry


poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Zapowiedź 3 sezonu

Znasz to uczucie kiedy czas jest twoim wrogiem. No, właśnie. Każdy je zna bardzo dobrze. tylko, że zazwyczaj czas goni ludzi. ja mam czasu, aż zanadto. Zbyt dużo. Zbędny czas.
- I oczywiście gratuluję naszym drogim studentom pierwszego roku na Oxfordzie. - gratulacje Jane. Pierwszy rok liceum za tobą. Tylko dlaczego mi tu tak pusto? No, tak.

Każdego dnia wracam do dnia, w którym wszystko się zaczęło. Czyli do dnia, w którym wszystko się skończyło. Początek i koniec w jednym dniu. Hmmm, to ciekawe? Ale skąd miałam wiedzieć, że rodzina może okazać się zbawieniem?

niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział 41


Leżę obok Jane. Leżę obok dziewczyny, która przez cały rok była moim celem. Nie w geście rzeczowym, oczywiście! Odkąd tylko przyszła do naszej szkoły, chodziłem jak zaczarowany. Nie jak jakiś Romeo za Julią, ale na pewno jak w transie. Podobał mi się ten jej zadziorny humorek, charakter i to, że była taka ludzka.
Teraz patrzę na jej powieki, ponieważ zasnęła. Już dawno ściągnąłem jej bandanę z oczu. Jej oddech jest już spokojny, nie tak jak przed chwilą. Pełen pożądania, wdech-wydech, wdech-wydech. O tak! Spajały się w sobie. Równocześnie jak nasze usta, kiedy płuca walczyły o każdy wdech. Pragnę jej. Od zawsze. Cóż od roku. Oczywiście, nie chce być jakimś Romeo. Co jak co, ale zdanie moich znajomych liczy się dla mnie nadal. Ona też się liczy. Wszyscy się liczą. Jedni mniej, drudzy bardziej. Zależy co mają do zaoferowania w zamian.
Jane zaczyna coś szeptać przez sen. Powieki jej drgają i już po chwili widzę jej zielone, kocie oczy, które przeszywają mnie na wylot. To spojrzenie zawsze jest frustrujące.
- Cześć. – szepczę, ale widzę, że jeszcze nie do końca się ogarnęła co się z nią dzieje. – I?
- I co? – pyta sennie.
- Jak się czujesz?
- Zrelaksowana i wyspana, dziękuję. – odpowiada.
Nie wiem o czym z nią rozmawiać. Zwykle nasze rozmowy zaczynały się powtórzeń z lekcji, a kończyły na kłótniach, w których w wyniku, albo ja – albo ona – opuszczaliśmy dom, trzaskając drzwiami.
- Chodź, może się gdzieś przejdziemy? – proponuję, ale Jane wygląda jakby przyrosła do mojego łóżka. Mruczy coś nie wyraźnie jakby miała laskę w ryju. Kurde! Czemu ja o niej zaczynam myśleć tak jak o wszystkich. Nie chce myśleć tak o niej! Ona ma coś we łbie, kurde no! – Chodź! Jane!
- Ross. Jestem wykończona. Doprowadziłeś mnie do takiego stanu, że każdy skrawek mojego ciała jest obolały. – żali się. Cóż… lubię jak jesteś obolała. Wtedy jesteś taka bezbronna. Mogę sprawować nad tobą kontrolę w każdym calu. Każdy centymetr twojego ciała jest zdany na moją łaskę.
- Spróbuję zrobić do jeszcze raz. – mruczę i podnoszę się z łóżka. Podchodzę od jej strony i delikatnie próbuję ściągnąć kołdrę z jej nagich cycków. Reaguje jak poparzona. Siłuje się ze mną. Kiedy ja ściągam kołdrę niżej, ona ponownie próbuje się zakryć. – Skąd ta nagła nieśmiałość? – pytam z rozbawieniem. No właśnie skąd? W końcu widziałem ją – przed chwilą – całą nagą. Byłem w niej, do jasnej cholery! A teraz? Najchętniej weszłaby pod kołdrę i spod niej nie wychodziła.
- Jestem naga! – burczy z dezaprobatą.
- No i? Chyba niedawno nie miałaś z tym problemów. – denerwuję się.
Obraca się w moją stronę i patrzy na mnie pytająco. O co jej chodzi? Wygląda jakby nawet nie wiedziała gdzie się znajduję.
- Ross… - zaczyna, ale chyba nie bardzo wie co chce powiedzieć.
- Chodźmy się wykąpać. – decyduję, a ona powoli wstaje, nadal badając mnie wzrokiem. Czemu ona tak dziwnie na mnie patrzy? Ale sam uzyskuję odpowiedź, kiedy spoglądam na siebie. Jestem nagi! Nagi! Chyba się zorientowała, że się domyśliłem, ze jestem nagi, bo wybucha głośnym śmiechem dwunastolatki. Uwielbiam ten dźwięk.
- Może się ubierzesz? – proponuje.
- Nie przed kąpielą.
- Ross, wiem co przed chwilą robiliśmy, ale ja nadal mam szesnaście lat!
- A ja mam wannę, w której chcę Cię zobaczyć! –  niemal krzyczę, co wywołuje w niej szok. Cholera! Nie chcę jej przestraszyć.
Jane powoli wstaje, a ja przyglądam się jej. O tak! Jest idealna! Pasuje do mojego wizerunku, a już na pewno go nie popsuje Kawałek kołdry opada, ale Jane jest w stanie złapać go w locie. Kiedy już to robi patrzy na mnie ze wściekłością.
- Odwróć się! – beszta mnie, a ja z uniesionymi rękami, odwracam się, chociaż nie mam na to najmniejszej ochoty. – Masz jakąś bluzkę?
Podchodzę do szafki i wyjmuję z niej moją ulubioną koszulkę z Hollister’a. Wdzięcznie kiwa głową, po czym wkłada koszulkę. Mogę z niechęcią stwierdzić, że sięga jej do połowy ud. Biorę ją za rękę i ku mojej uciesze ona się nie wyrywa. Wychylam głowę z pokoju, ale nie słyszę żadnych hałasów. Nikogo nie ma. Dobrze. Wyśmienicie.
Wchodzę do łazienki i napuszczam całą wannę wodą dodając do niej jakieś olejki mojej siostry. Nie wiem co to, ale chyba Jane się podoba, bo z zaciekawieniem przygląda się mojej pracy.
- Ta Dam! Zrobione. – jestem z siebie dumny. Chcę powoli wejść do wanny, ale zauważam, że Jane ma niepewną minę. Cóż za zmienny nastrój! – Co jest?
- Wiesz… trochę się boję. Seks to jedno, a takie kąpiele… to jeszcze nie mój żywioł. Mamy tylko 16 lat.  – mówi z niepokojem.
- Wiesz… - o kurde i jak ja mam jej to powiedzieć… - Tak naprawdę jestem od Ciebie starszy. – właśnie w tym momencie wszystko zmienia się diametralnie.
Jane staje jak wryta. Patrzy się na mnie tymi swoimi zielonymi oczami, a ja kule się pod jej wzrokiem. Jej wzrok powoli zachodzi wściekłością. Widzę ten ogień w tęczówkach.
- Ile ty masz lat? – ledwo słyszę jej przerażony szept.
- Osiemnaście. – odpowiadam pewnie, chociaż w środku wrzeszczę w panice. – Nie zdałem dwa razy. Myślałem, ze wiesz.
- Co? – przygląda mi się z zakłopotaniem. Wściekłość powoli z niej uchodzi, ale zastępuję ją strach. – przecież urodziłeś się w grudni 19...
- 1995. Nie jestem z waszego rocznika. Chyba widziałaś moje oceny. Ale wolałem mówić, że jestem w waszym wieku, żeby było mi łatwiej.
- Aha. – mówi krótko. „Aha” wisi w powietrzu wywołując coraz większe napięcie. Jane powoli odzyskuje kontrolę. Wychodzi z łazienki.
- Hej! A ty dokąd!
- Wychodzę!
- Gdzie?!
- Do domu. – pogarda cieknie z każdej litery w tym zdaniu.
- O co ci chodzi? – zaczynam się denerwować. – O mój wiek?
- Tak.
- Ten twój Brandon też tyle miał.
- On nie jest mój. Poza tym jest teraz z tą twoją ciężarną zdzirą! A poza tym on to co innego. Ja go kochałam.
- Tak jak i mnie! – bronię się.
- Nie Ross. Nie zaczynaj. Jesteś ze mną szczery. Cholernie szczery! Ale nie musisz kłamać z tym ile masz lat! Wiem, ze to głupota, że wściekam się o to coś, ale…
- Ale co?!
- Czuję się znów wykorzystana nie rozumiesz. Dwa lata to jest nic, ale chodzi o sam fakt. Ja chcę kogoś w swoim wieku. Albo starszego, który nie zachowuje się jak ośmiolatek. Bo ty przez cały rok zachowywałeś się jak dojrzewający bachor, któremu buzują hormony. Ale chłopie! Ty masz osiemnaście lat i w tym wieku powinieneś nauczyć się szacunku. Wybaczyłam dojrzewającemu nastolatkowi, a nie dorosłemu kłamcy!
Jane wychodzi z domu, a ja… cóż, a ja stoję jak wryty. Nie sądziłem, ze zdoła się usprawiedliwić tym, ze przeraził ją mój wiek. Myślałem, że wykłóci się o takie głupstwo, że kłamałem jej z wiekiem. Ale ona po raz kolejny zaskoczyła mnie swoją błyskotliwością. I po raz, kurde, cholerny raz miała rację! Zachowywałem się jak osiemnastoletni bachor. Może gorzej. Mogłem kłamać z moim wiekiem, ale mogłem się zachowywać na tyle lat ile mam. Nie mam teraz odwagi, by pójść do jej domu. Myślałem, ze wie ile mam lat. Ludzie z mojej szkoły nie zaprzątają sobie głowy tym, ze jestem sławny i nie patrzą na rok mojego urodzenia. Zapewne wiele osób i tak wie, że jestem starszy, ale skoro Jane była nowa w naszej szkole to dla niej byłem szesnastolatkiem. Głupia sytuacja, wiem…


Minęły już dwa dni. Próbowałem zadzwonić do Jane tyle razy, ale ona zapadła się pod ziemię. W szkole też jej nie ma, a za dokładnie trzy dni jest koniec roku. Byłem nawet gotów, zeby spytać się JJ co z nią jest, ale gdy tylko się do niej zbliżyłem to poskromiła mnie wzrokiem. To znaczy, że gadała z Jane. Przynajmniej wiem, ze żyje.

Zakończenie roku. To dziś. Testy poszły mi świetnie w sumie dzięki Jane. Właśnie gdzie jest Jane? Siedzę sobie z Zackiem na Sali czekając, aż dyrektorka wygłosi swoje głupie i nudne przemówienie. Wszyscy z naszej klasy już są. Wszyscy oprócz Jane.
I nagle widzę ją. Wygląda tak samo, ale minę ma bardziej poważną. Ma na sobie białą koszulę, jeansowe krótkie spodenki i trampki. Zrobiła coś z włosami! Ścięła włosy. Ma teraz je o połowę krótsze. Sięgają jej trochę poza ramiona, a nie tak jak wcześniej poza połowę pasa. Siada trzy rzędy dalej ode mnie. Zaczyna się. Wychodzi dyrektorka, wszyscy klaszczą, ale ja nie zwracam na to uwagi. Próbuję wybadać nastój Jane. Zero szans! Nie ma mowy. Minę ma jak kamień i przypatruje się dyrektorce z najwyższą uwagą. Ale ja nie jestem w stanie oderwać od niej wzroku. Po około 15 minutach nikt nie słucha już nauczycieli. Wszyscy gadają, ale próbują spać.
Nagle to się dzieje. Napotykam wzrok Jane. Trwało to ułamek sekundy, ale zobaczyłem w końcu jej nastój. Jest przybita. Albo wkurzona? Coś pomiędzy tym, ale minę ma nieciekawą.
Kiedy rozchodzimy się do klas próbuję złapać ja na korytarzu. Na nic moje próby. Ludzie pchają się okropnie, a ona i tak idzie szybciej niż zawsze.
Stoimy w sali. Tam próbuję się na nią nie patrzeć, ale moja głowa aż świerzbi, by nie spojrzeć w bok. Stoi tam. Przy oknie. Patrzy się w dół jakby kogoś szukała.
- Jane Casterwill. – mówi nauczyciel, a ona podchodzi po swoje świadectwo w milczeniu. Podaje rękę belfrowi, i znów wraca na miejce. I tak dochodzi do mojego świadectwa, a później do samego końca. Życzą nam miłych wakacji… bla, bla, bla… Nareszcie! Wychodzimy!
- Jane! – krzyczę na korytarzu, ale ona nie zwraca na mnie uwagi. – Jane! – i nic. – Jane! Masz się zatrzymać! – i te słowa skutkują. Jane odwraca się w moją stronę i czeka, tupiąc lewą nogą niecierpliwie.
- Zawsze taki apodyktyczny. Czego chcesz? – pyta tak zmęczona jakby nie spała przynajmniej od tygodnia.
- Słuchaj! Nie wiem co znaczy to apo… apodyk…
- Apodyktyczny.
- Właśnie! Mam to gdzieś…!
- Ty wszystko masz gdzieś! – burczy. Korytarz powoli się rozluźnia, a po chwili w szkole nie zostaje praktycznie nikt, oprócz nas.
- Nie mam Ciebie gdzieś! Myślałem, ze wiesz ile mam lat.
- Słuchaj mnie Ross. Tu nie chodzi o to ile ty masz lat, tylko o to, że nie zachowujesz się tak jak powinieneś. O to mi chodzi. Zresztą to nieważne. I tak nie idę tu do liceum. Od razu do collage’u.
- Gdzie?
- Oxford. – szepcze.
- Ale to w Anglii!
- Tak. Więc zatrzymałam się tylko dlatego, żeby powiedzieć Ci, że cieszę się, ze zdałeś. I się pożegnać. To tyle. – mówi pewnym siebie tonem jak byśmy dokonywali tylko jakiś formalności. Patrzę na nią wyczekująco. Wiem, że mnie pragnie, bo ją kocham… bardzo. Powiedz coś! – Pa! – krzyczy i odchodzi, nawet na mnie nie patrząc. „Pa” unosi się w powietrzu i zabiera mi cały tlen.
Stoję na środku korytarza od dobrych paru minut.
- Halo! Lynch! Wakacje! – wrzeszczy na mnie sprzątaczka, ale ja mam ją gdzieś. Więc to był jeden dzień. Jeden cudowny dzień z Jane. Nie, no stary! Ja muszę coś zrobić! Nie będę użalał się nad swoim światem. Nie taka moja natura!
Wychodzę ze szkoły w pośpiechu. Na szczęście podjechałem do szkoły samochodem, więc dotrę do domu Jane szybciej niż bym chciał. No dalej! Gazu.
Sunę powoli ulicą. Powoli? Cóż tak szybko, na ile pozwala prawo. Wychodzę. Zamykam drzwi. I szybko po schodach.
- Jane! Otwórz. Masz otworzyć! – krzyczę, waląc w drzwi.
- Nie wal tak w te drzwi. – słyszę spokojny ton tuż za moimi plecami.
- Jane! – krzyczę i już chcę ją uścisnąć, ale ona cofa się.
- Nie rób tego! Dałam Ci jasno do zrozumienia, ze jesteś kłamcą. Nie chcę Cię.
– Ale...
- Nie kocham Cię, rozumiesz? – te słowa kują mnie w serce. I nagle cała natura Naughty Boy’a, która trwała we mnie trzy lata – zanika. Nie ma już złego Ross’a. Nie ma już kłamcy Ross’a. Nie ma już niegrzecznego Ross’a. Jest Ross.
- Naprawdę? – pytam cicho. Teraz słyszę już tylko szum drzew i narastający dźwięk karetki. Jane wygląda jakby konsumowała moje słowa i głęboko nad nimi dumała. – Nie? – pytam i nie wiedzieć czemu uśmiecham się. Lekko, ale się uśmiecham.
- Oczywiście, że Cię kocham. – zarzuca mi się na ramiona, ale nie śmieje się. Jest nadal zimna, oschła, a zdanie które powiedziała było strasznie lodowate. Tak lodowate, że, aż wzdrygnąłem się na jego dźwięk. – Ale to nie ma znaczenia.
- Zawsze będzie miało znaczenie. Dla mnie.
- Co Naughty boy’em? – szepcze mi do ucha.
- Nie ma go. Jest Ross.
- I jest Jane.

– Kiedy wyjeżdżasz?
- Jutro. Dlatego nie było mnie przez ten tydzień. Pakowałam się. – odpowiada i niemal czuję jej płacz. Głos ma niższy, smutny, i jest na krawędzi załamania.
- Czyli nie zostajesz na wakacjach.
- Nie. Żegnałam się z wszystkimi. Teraz żegnam się z tobą. Ale…
- Ale co?
- Nie chcę… - i zaczyna się. Na moje ramię opada kilka kropel, a Jane pociąga nosem.
- Nie płacz. Ja też nie chcę. Bo Cię naprawdę kocham. Od początku.
- Ja też, ale nie od początku. – śmieje się.
I tak stoimy w uścisku. Nie wiem ile to trwało. Minutę, godzinę, dzień. Oj długo! Ale nie miałem ochoty jej puszczać. Tylko uścisk. Pamiętam kiedy pierwszy raz się do mnie przytuliła. Uratowałem ją od tego Brandona. Teraz jak wiem on jest z Jessicą, czego nie żałuję. Oni są szczęśliwi, a ja nie.

Patrzę się na Jane, która przygląda mi się przez samolotowe okno. Łzy nadal ciekną jej po policzkach. I już po chwili widzę jak samolot unosi się w górę, a jej zilone oczy znikają 10 kilometrów nad ziemią. Wiem, ze na mnie patrzy.

Nie ma Jane.
Ale jest Ross.
Jest Ross.
Ale nie ma Jane.

_________________________________________________________________________________

Trochę smutne, nie? Ale pocieszające jest to, że to nie koniec. na razie nie zamierzam tego kończyć. Sprbuję dziś wieczorem napisać zapowiedź 3 część! Ale na razie macie pożegnanie w stylu... jakimś tam, ale jest smutne, według  mnie. :''(