Blondyn znika za rogiem, a ja szybko umykam do mojego domu.
Jedyne o czym teraz marzę to gorący prysznic. Na korytarzu ściągam z siebie te okropne buty i kieruję się do łazienki.
Gorący strumień spływa mi po plecach, a ja czuję coraz
bardziej narastający ból. Bolą mnie plecy od upadku, głowa i lewe płuco. Prawdopodobnie
tam dostałam najmocniej. To dziwne, ale nadal czuję mrowienie po pocałunku Ross’a.
przyjemne mrowienie.
Ross! Właśnie!
Dałam mu numer mojej mamy. Boże, a jeśli wysyła mi już
jakieś perwersyjne SMS-y i co gorsza moja mam to przeczytała? Wolę nawet nie
myśleć.
I jak na zawołanie
słyszę na dole stukanie obcasów mamy i głośne pochrząkiwanie taty, które zawsze
budzi mnie ze snu. Jak rakieta wypadam z kabiny prysznicowej, owijam się szlafrokiem
i zbiegam na dół.
- Matko Boska! Jane? Ty jeszcze nie śpisz?
- Nie. Długo się myłam. Mogę pożyczyć telefon?
- Z jakiej to okazji?
- Nie mam kasy na telefonie.
- Wczoraj miałaś doładowane konto.
- No… tak, ale jest rozładowany i nie mogę znaleźć ładowarki
hehe… - drapię się nerwowo po głowie i uśmiecham się znacząco. Mama chyba
zaczyna coś podejrzewać, ale chyba jest tak zmęczona po pracy, ze nie ma ochoty
na detektywistyczne przygody. Całe szczęście!
Biorę od niej telefon i biegnę na górę. Tak gwałtownie
wpadam na łózko, ze prawie cała pościel z niego spada.
Jest!
„ Spotkajmy się jutro o 15.00 jak możesz. Mam korki więc…”
Chwila… nie umawiałam się z nim na żadne korepetycje.
Sprawdzam swój telefon i widzę tam dwie wiadomości. Jedną od Jasona:
„ W co ty pogrywasz z
Lynchem?”
W to w co on zawsze pogrywał ze mną. Dugh!
„ Korepetycje jutro
12.00. Możesz się nie spóźnić?”
Nie, nie mogę! Cholera! On jest jakimś moim panem czy coś?
Mógłby się zapytać, czy nie robię czegoś ważnego. Jak mogą pisać o nim w prasie, ze jest nieuleczalnym romantykiem i słodziakiem. Wolne żarty! Te gazety to same bluźnierstwa.
Ubieram się w piżamę, kładę się spać, ale jakoś nie mogę
zasnąć. Myślę o Ross’ie. Ten chłopak jest… ugrh! Tak wkurwiającym hipnotyzerem,
zupełnie jak Brandon kiedyś. Oh… Brandon był on moją pierwszą miłością. Wiem,
że on nigdy nie przestanie mnie kochać. Pamiętam jak ganialiśmy się po plaży na
obozie. Wtedy mnie pierwszy raz pocałował, i wywalili nas z obozu. Biegi
przypominają mi Jasona. Dziś było tak przyjemnie kiedy mogłam się do niego
wtulić… Super mam na głowie słodkiego Jasona, kochanego Brandona i wkurzającego Ross'a. No nieźle... Po chwili morzy mnie sen i nie jestem już w stanie rozmyślać o żadnym z chłopaków.
- Żartujesz, prawda?
- Nie…
- Wiem kim jesteś, ale chciałem Ci wyjaśnić, ze wcale tak
nie było…
- No i? Jak mam Ci zaufać?
- Jane? Obudź się! Nie śpij do południa! – otwieram oczy i
widzę jak moja mama potrząsa moimi ramionami, a mnie powoli robi się niedobrze. Na szczęście nie mam żadnych siniaków, więc mama nie zadaje zbędnych pytań.
- Aha. - przewracam się na jeden bok ziewając jak opętana. - Która godzina?
- Za dwadzieścia 12.00. - O cholercia!
Wypadam z łóżka na podłogę i dokładnie wtedy czuje jak bardzo musiałam zostać zmasakrowana przez Larę. Moje plecy po prostu wyją z bólu.
Wyciągam z szafy byle jakie spodnie i bluzkę i zanim się obejrzę, klęczę na dole zawiązując sznurówki od moich ulubionych czarnych trampek.
Nigdy mi nie zależało na tych korepetycjach, ale kiedy się nie spóźniam, to blondyn nie jest na mnie wkurzony, a ja nie mam siły na kłócenie się z Panem Naganiaczem.
Ląduje pod jego drzwiami spóźniona 5 minut i już wiem, ze będzie źle.
- No w końcu! - otwiera mi drzwi. - Ty chyba nie rozumiesz co się do Ciebie mówi! - No nie.
- Nie…
- Wiem kim jesteś, ale chciałem Ci wyjaśnić, ze wcale tak nie było…
- No i? Jak mam Ci zaufać?