niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział 41


Leżę obok Jane. Leżę obok dziewczyny, która przez cały rok była moim celem. Nie w geście rzeczowym, oczywiście! Odkąd tylko przyszła do naszej szkoły, chodziłem jak zaczarowany. Nie jak jakiś Romeo za Julią, ale na pewno jak w transie. Podobał mi się ten jej zadziorny humorek, charakter i to, że była taka ludzka.
Teraz patrzę na jej powieki, ponieważ zasnęła. Już dawno ściągnąłem jej bandanę z oczu. Jej oddech jest już spokojny, nie tak jak przed chwilą. Pełen pożądania, wdech-wydech, wdech-wydech. O tak! Spajały się w sobie. Równocześnie jak nasze usta, kiedy płuca walczyły o każdy wdech. Pragnę jej. Od zawsze. Cóż od roku. Oczywiście, nie chce być jakimś Romeo. Co jak co, ale zdanie moich znajomych liczy się dla mnie nadal. Ona też się liczy. Wszyscy się liczą. Jedni mniej, drudzy bardziej. Zależy co mają do zaoferowania w zamian.
Jane zaczyna coś szeptać przez sen. Powieki jej drgają i już po chwili widzę jej zielone, kocie oczy, które przeszywają mnie na wylot. To spojrzenie zawsze jest frustrujące.
- Cześć. – szepczę, ale widzę, że jeszcze nie do końca się ogarnęła co się z nią dzieje. – I?
- I co? – pyta sennie.
- Jak się czujesz?
- Zrelaksowana i wyspana, dziękuję. – odpowiada.
Nie wiem o czym z nią rozmawiać. Zwykle nasze rozmowy zaczynały się powtórzeń z lekcji, a kończyły na kłótniach, w których w wyniku, albo ja – albo ona – opuszczaliśmy dom, trzaskając drzwiami.
- Chodź, może się gdzieś przejdziemy? – proponuję, ale Jane wygląda jakby przyrosła do mojego łóżka. Mruczy coś nie wyraźnie jakby miała laskę w ryju. Kurde! Czemu ja o niej zaczynam myśleć tak jak o wszystkich. Nie chce myśleć tak o niej! Ona ma coś we łbie, kurde no! – Chodź! Jane!
- Ross. Jestem wykończona. Doprowadziłeś mnie do takiego stanu, że każdy skrawek mojego ciała jest obolały. – żali się. Cóż… lubię jak jesteś obolała. Wtedy jesteś taka bezbronna. Mogę sprawować nad tobą kontrolę w każdym calu. Każdy centymetr twojego ciała jest zdany na moją łaskę.
- Spróbuję zrobić do jeszcze raz. – mruczę i podnoszę się z łóżka. Podchodzę od jej strony i delikatnie próbuję ściągnąć kołdrę z jej nagich cycków. Reaguje jak poparzona. Siłuje się ze mną. Kiedy ja ściągam kołdrę niżej, ona ponownie próbuje się zakryć. – Skąd ta nagła nieśmiałość? – pytam z rozbawieniem. No właśnie skąd? W końcu widziałem ją – przed chwilą – całą nagą. Byłem w niej, do jasnej cholery! A teraz? Najchętniej weszłaby pod kołdrę i spod niej nie wychodziła.
- Jestem naga! – burczy z dezaprobatą.
- No i? Chyba niedawno nie miałaś z tym problemów. – denerwuję się.
Obraca się w moją stronę i patrzy na mnie pytająco. O co jej chodzi? Wygląda jakby nawet nie wiedziała gdzie się znajduję.
- Ross… - zaczyna, ale chyba nie bardzo wie co chce powiedzieć.
- Chodźmy się wykąpać. – decyduję, a ona powoli wstaje, nadal badając mnie wzrokiem. Czemu ona tak dziwnie na mnie patrzy? Ale sam uzyskuję odpowiedź, kiedy spoglądam na siebie. Jestem nagi! Nagi! Chyba się zorientowała, że się domyśliłem, ze jestem nagi, bo wybucha głośnym śmiechem dwunastolatki. Uwielbiam ten dźwięk.
- Może się ubierzesz? – proponuje.
- Nie przed kąpielą.
- Ross, wiem co przed chwilą robiliśmy, ale ja nadal mam szesnaście lat!
- A ja mam wannę, w której chcę Cię zobaczyć! –  niemal krzyczę, co wywołuje w niej szok. Cholera! Nie chcę jej przestraszyć.
Jane powoli wstaje, a ja przyglądam się jej. O tak! Jest idealna! Pasuje do mojego wizerunku, a już na pewno go nie popsuje Kawałek kołdry opada, ale Jane jest w stanie złapać go w locie. Kiedy już to robi patrzy na mnie ze wściekłością.
- Odwróć się! – beszta mnie, a ja z uniesionymi rękami, odwracam się, chociaż nie mam na to najmniejszej ochoty. – Masz jakąś bluzkę?
Podchodzę do szafki i wyjmuję z niej moją ulubioną koszulkę z Hollister’a. Wdzięcznie kiwa głową, po czym wkłada koszulkę. Mogę z niechęcią stwierdzić, że sięga jej do połowy ud. Biorę ją za rękę i ku mojej uciesze ona się nie wyrywa. Wychylam głowę z pokoju, ale nie słyszę żadnych hałasów. Nikogo nie ma. Dobrze. Wyśmienicie.
Wchodzę do łazienki i napuszczam całą wannę wodą dodając do niej jakieś olejki mojej siostry. Nie wiem co to, ale chyba Jane się podoba, bo z zaciekawieniem przygląda się mojej pracy.
- Ta Dam! Zrobione. – jestem z siebie dumny. Chcę powoli wejść do wanny, ale zauważam, że Jane ma niepewną minę. Cóż za zmienny nastrój! – Co jest?
- Wiesz… trochę się boję. Seks to jedno, a takie kąpiele… to jeszcze nie mój żywioł. Mamy tylko 16 lat.  – mówi z niepokojem.
- Wiesz… - o kurde i jak ja mam jej to powiedzieć… - Tak naprawdę jestem od Ciebie starszy. – właśnie w tym momencie wszystko zmienia się diametralnie.
Jane staje jak wryta. Patrzy się na mnie tymi swoimi zielonymi oczami, a ja kule się pod jej wzrokiem. Jej wzrok powoli zachodzi wściekłością. Widzę ten ogień w tęczówkach.
- Ile ty masz lat? – ledwo słyszę jej przerażony szept.
- Osiemnaście. – odpowiadam pewnie, chociaż w środku wrzeszczę w panice. – Nie zdałem dwa razy. Myślałem, ze wiesz.
- Co? – przygląda mi się z zakłopotaniem. Wściekłość powoli z niej uchodzi, ale zastępuję ją strach. – przecież urodziłeś się w grudni 19...
- 1995. Nie jestem z waszego rocznika. Chyba widziałaś moje oceny. Ale wolałem mówić, że jestem w waszym wieku, żeby było mi łatwiej.
- Aha. – mówi krótko. „Aha” wisi w powietrzu wywołując coraz większe napięcie. Jane powoli odzyskuje kontrolę. Wychodzi z łazienki.
- Hej! A ty dokąd!
- Wychodzę!
- Gdzie?!
- Do domu. – pogarda cieknie z każdej litery w tym zdaniu.
- O co ci chodzi? – zaczynam się denerwować. – O mój wiek?
- Tak.
- Ten twój Brandon też tyle miał.
- On nie jest mój. Poza tym jest teraz z tą twoją ciężarną zdzirą! A poza tym on to co innego. Ja go kochałam.
- Tak jak i mnie! – bronię się.
- Nie Ross. Nie zaczynaj. Jesteś ze mną szczery. Cholernie szczery! Ale nie musisz kłamać z tym ile masz lat! Wiem, ze to głupota, że wściekam się o to coś, ale…
- Ale co?!
- Czuję się znów wykorzystana nie rozumiesz. Dwa lata to jest nic, ale chodzi o sam fakt. Ja chcę kogoś w swoim wieku. Albo starszego, który nie zachowuje się jak ośmiolatek. Bo ty przez cały rok zachowywałeś się jak dojrzewający bachor, któremu buzują hormony. Ale chłopie! Ty masz osiemnaście lat i w tym wieku powinieneś nauczyć się szacunku. Wybaczyłam dojrzewającemu nastolatkowi, a nie dorosłemu kłamcy!
Jane wychodzi z domu, a ja… cóż, a ja stoję jak wryty. Nie sądziłem, ze zdoła się usprawiedliwić tym, ze przeraził ją mój wiek. Myślałem, że wykłóci się o takie głupstwo, że kłamałem jej z wiekiem. Ale ona po raz kolejny zaskoczyła mnie swoją błyskotliwością. I po raz, kurde, cholerny raz miała rację! Zachowywałem się jak osiemnastoletni bachor. Może gorzej. Mogłem kłamać z moim wiekiem, ale mogłem się zachowywać na tyle lat ile mam. Nie mam teraz odwagi, by pójść do jej domu. Myślałem, ze wie ile mam lat. Ludzie z mojej szkoły nie zaprzątają sobie głowy tym, ze jestem sławny i nie patrzą na rok mojego urodzenia. Zapewne wiele osób i tak wie, że jestem starszy, ale skoro Jane była nowa w naszej szkole to dla niej byłem szesnastolatkiem. Głupia sytuacja, wiem…


Minęły już dwa dni. Próbowałem zadzwonić do Jane tyle razy, ale ona zapadła się pod ziemię. W szkole też jej nie ma, a za dokładnie trzy dni jest koniec roku. Byłem nawet gotów, zeby spytać się JJ co z nią jest, ale gdy tylko się do niej zbliżyłem to poskromiła mnie wzrokiem. To znaczy, że gadała z Jane. Przynajmniej wiem, ze żyje.

Zakończenie roku. To dziś. Testy poszły mi świetnie w sumie dzięki Jane. Właśnie gdzie jest Jane? Siedzę sobie z Zackiem na Sali czekając, aż dyrektorka wygłosi swoje głupie i nudne przemówienie. Wszyscy z naszej klasy już są. Wszyscy oprócz Jane.
I nagle widzę ją. Wygląda tak samo, ale minę ma bardziej poważną. Ma na sobie białą koszulę, jeansowe krótkie spodenki i trampki. Zrobiła coś z włosami! Ścięła włosy. Ma teraz je o połowę krótsze. Sięgają jej trochę poza ramiona, a nie tak jak wcześniej poza połowę pasa. Siada trzy rzędy dalej ode mnie. Zaczyna się. Wychodzi dyrektorka, wszyscy klaszczą, ale ja nie zwracam na to uwagi. Próbuję wybadać nastój Jane. Zero szans! Nie ma mowy. Minę ma jak kamień i przypatruje się dyrektorce z najwyższą uwagą. Ale ja nie jestem w stanie oderwać od niej wzroku. Po około 15 minutach nikt nie słucha już nauczycieli. Wszyscy gadają, ale próbują spać.
Nagle to się dzieje. Napotykam wzrok Jane. Trwało to ułamek sekundy, ale zobaczyłem w końcu jej nastój. Jest przybita. Albo wkurzona? Coś pomiędzy tym, ale minę ma nieciekawą.
Kiedy rozchodzimy się do klas próbuję złapać ja na korytarzu. Na nic moje próby. Ludzie pchają się okropnie, a ona i tak idzie szybciej niż zawsze.
Stoimy w sali. Tam próbuję się na nią nie patrzeć, ale moja głowa aż świerzbi, by nie spojrzeć w bok. Stoi tam. Przy oknie. Patrzy się w dół jakby kogoś szukała.
- Jane Casterwill. – mówi nauczyciel, a ona podchodzi po swoje świadectwo w milczeniu. Podaje rękę belfrowi, i znów wraca na miejce. I tak dochodzi do mojego świadectwa, a później do samego końca. Życzą nam miłych wakacji… bla, bla, bla… Nareszcie! Wychodzimy!
- Jane! – krzyczę na korytarzu, ale ona nie zwraca na mnie uwagi. – Jane! – i nic. – Jane! Masz się zatrzymać! – i te słowa skutkują. Jane odwraca się w moją stronę i czeka, tupiąc lewą nogą niecierpliwie.
- Zawsze taki apodyktyczny. Czego chcesz? – pyta tak zmęczona jakby nie spała przynajmniej od tygodnia.
- Słuchaj! Nie wiem co znaczy to apo… apodyk…
- Apodyktyczny.
- Właśnie! Mam to gdzieś…!
- Ty wszystko masz gdzieś! – burczy. Korytarz powoli się rozluźnia, a po chwili w szkole nie zostaje praktycznie nikt, oprócz nas.
- Nie mam Ciebie gdzieś! Myślałem, ze wiesz ile mam lat.
- Słuchaj mnie Ross. Tu nie chodzi o to ile ty masz lat, tylko o to, że nie zachowujesz się tak jak powinieneś. O to mi chodzi. Zresztą to nieważne. I tak nie idę tu do liceum. Od razu do collage’u.
- Gdzie?
- Oxford. – szepcze.
- Ale to w Anglii!
- Tak. Więc zatrzymałam się tylko dlatego, żeby powiedzieć Ci, że cieszę się, ze zdałeś. I się pożegnać. To tyle. – mówi pewnym siebie tonem jak byśmy dokonywali tylko jakiś formalności. Patrzę na nią wyczekująco. Wiem, że mnie pragnie, bo ją kocham… bardzo. Powiedz coś! – Pa! – krzyczy i odchodzi, nawet na mnie nie patrząc. „Pa” unosi się w powietrzu i zabiera mi cały tlen.
Stoję na środku korytarza od dobrych paru minut.
- Halo! Lynch! Wakacje! – wrzeszczy na mnie sprzątaczka, ale ja mam ją gdzieś. Więc to był jeden dzień. Jeden cudowny dzień z Jane. Nie, no stary! Ja muszę coś zrobić! Nie będę użalał się nad swoim światem. Nie taka moja natura!
Wychodzę ze szkoły w pośpiechu. Na szczęście podjechałem do szkoły samochodem, więc dotrę do domu Jane szybciej niż bym chciał. No dalej! Gazu.
Sunę powoli ulicą. Powoli? Cóż tak szybko, na ile pozwala prawo. Wychodzę. Zamykam drzwi. I szybko po schodach.
- Jane! Otwórz. Masz otworzyć! – krzyczę, waląc w drzwi.
- Nie wal tak w te drzwi. – słyszę spokojny ton tuż za moimi plecami.
- Jane! – krzyczę i już chcę ją uścisnąć, ale ona cofa się.
- Nie rób tego! Dałam Ci jasno do zrozumienia, ze jesteś kłamcą. Nie chcę Cię.
– Ale...
- Nie kocham Cię, rozumiesz? – te słowa kują mnie w serce. I nagle cała natura Naughty Boy’a, która trwała we mnie trzy lata – zanika. Nie ma już złego Ross’a. Nie ma już kłamcy Ross’a. Nie ma już niegrzecznego Ross’a. Jest Ross.
- Naprawdę? – pytam cicho. Teraz słyszę już tylko szum drzew i narastający dźwięk karetki. Jane wygląda jakby konsumowała moje słowa i głęboko nad nimi dumała. – Nie? – pytam i nie wiedzieć czemu uśmiecham się. Lekko, ale się uśmiecham.
- Oczywiście, że Cię kocham. – zarzuca mi się na ramiona, ale nie śmieje się. Jest nadal zimna, oschła, a zdanie które powiedziała było strasznie lodowate. Tak lodowate, że, aż wzdrygnąłem się na jego dźwięk. – Ale to nie ma znaczenia.
- Zawsze będzie miało znaczenie. Dla mnie.
- Co Naughty boy’em? – szepcze mi do ucha.
- Nie ma go. Jest Ross.
- I jest Jane.

– Kiedy wyjeżdżasz?
- Jutro. Dlatego nie było mnie przez ten tydzień. Pakowałam się. – odpowiada i niemal czuję jej płacz. Głos ma niższy, smutny, i jest na krawędzi załamania.
- Czyli nie zostajesz na wakacjach.
- Nie. Żegnałam się z wszystkimi. Teraz żegnam się z tobą. Ale…
- Ale co?
- Nie chcę… - i zaczyna się. Na moje ramię opada kilka kropel, a Jane pociąga nosem.
- Nie płacz. Ja też nie chcę. Bo Cię naprawdę kocham. Od początku.
- Ja też, ale nie od początku. – śmieje się.
I tak stoimy w uścisku. Nie wiem ile to trwało. Minutę, godzinę, dzień. Oj długo! Ale nie miałem ochoty jej puszczać. Tylko uścisk. Pamiętam kiedy pierwszy raz się do mnie przytuliła. Uratowałem ją od tego Brandona. Teraz jak wiem on jest z Jessicą, czego nie żałuję. Oni są szczęśliwi, a ja nie.

Patrzę się na Jane, która przygląda mi się przez samolotowe okno. Łzy nadal ciekną jej po policzkach. I już po chwili widzę jak samolot unosi się w górę, a jej zilone oczy znikają 10 kilometrów nad ziemią. Wiem, ze na mnie patrzy.

Nie ma Jane.
Ale jest Ross.
Jest Ross.
Ale nie ma Jane.

_________________________________________________________________________________

Trochę smutne, nie? Ale pocieszające jest to, że to nie koniec. na razie nie zamierzam tego kończyć. Sprbuję dziś wieczorem napisać zapowiedź 3 część! Ale na razie macie pożegnanie w stylu... jakimś tam, ale jest smutne, według  mnie. :''(


7 komentarzy:

  1. ;C ;C ;C ;C ;C ;C ;C ;C ;C ;C ;C ;C
    SMUTNE.
    I słodkie.
    Nwm czemu, ale mam wrażenie, że ten rozdział wyszedł Ci lepiej, o wiele lepiej niż inne. Jakby bardziej dopracowany, jakbyś pisała go wtedy, gdy samej Ci było smutno.
    W sumie to jest dobre zakończenie opowiadania. Nie pozytywne - dobre. Bez zbędnych dopowiedzeń.
    Popłakałabym się pewnie, gdyby mama co chwilę czegoś ode mnie nie chciała :'D.
    No coż... Poczekamy, zobaczymy. Zobaczymy, czy będzie część III.

    http://the-story-of-auslly.blog.pl/chapter-tweny-one-two-sides/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest Ross. Nie Naughty boy bez uczuć, zwyczajny frajer i kobieciarz tylko zwyczajny Ross z uczuciami i z sercem. To takie smutne, że teraz oboje się kochają, ale nie mogą być razem... Ale może będzie lepiej? Czekam na next ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Dodaj dzisiaj tą zapowiedź jak możesz. I uwierz mi to był najbardziej wzruszający rozdzial jaki kiedykolwiek czytałam na jakimkolwiek blogu... Kocham ciebie i kocham ten blog! a teraz prawie placze... mam nadzieje ze szybko nie skończysz tego opowiadania

    OdpowiedzUsuń
  4. O boże to było takie smutne a zarazem słodkie :< . Rozdział wyszedł ci genialnie ! :* Czekam na nexta ! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. O jeju, nie mogę po prostu się wzruszyłam. Piękne to było :") Ale mam nadzieję, że będzie trochę radośniej w następnej części. Kocham to zakończenie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Słuchaj, ja wiem, że to fajnie znęcać się nad czytelnikiem. Wielu znanych autorów też to lubi. Niestety.
    Ale proszę, jeżeli masz zapędy by tak to zakończyć, to je uśmierć.

    OdpowiedzUsuń