- No co? W grze zawsze mogą zdarzyć się takie wypadki! - warczy na każdego kto tylko na niego spojrzy.
- To nie znaczy, ze musisz ją walić po głowie. - szczebiocze Carmen odgarniając sobie złote włosy z twarzy. - No, ale... Jane nie musiałaś tak ostro grać. - O nie! Ta suka leci na Ross'a i obwinia mnie o to, że dostałam w głowę.
- W sumie ma rację. - czyli wychodzi na to, że połowa klasy jest po stronie Ross'a, a połowa po mojej. Piękny pierwszy dzień. Coraz bardziej żałuję, że wróciłam z Oxfordu.
W szatni większość dziewczyn jest dla mnie bardzo czułych, choć znajdą się takie co patrzą na mnie z góry. Prawda. Ross robi na nich duże wrażenie, ale to nie znaczy, ze mają teraz mieć do mnie jakieś wąty!
Na szczęście zostały tylko dwie godziny hiszpański i będę mogła spokojnie skupić się na Jasonie. Nic ciekawego się nie dzieje oprócz tego, ze jesteśmy podzieleni na grupy, więc jestem w grupie z JJ, a Ross'a tu nie ma. Sądzę, że naprawdę polubię hiszpański.
- Dzień Dobry, klaso.
- Dzień Dobry pani Mcgraff. - pani Mcgraff jest starszą, wyrozumiała kobietą. W ogóle, w tym roku trafili mi się całkiem nieźli nauczyciele. Chwała Bogu.
Lekcja minęła szybko. W sumie nikt się nie odzywał, po dość ostrym przepytaniu. W pierwszy dzień! Widać, ze niektórzy mieli kiepskie lato.
Po szkole mam jak najszybszą ochotę wrócić do domu, rzucić się na łóżko i zasnąć. Tak zawsze robiłam na Oxfordzie, poza oczywiście odrabianiem masy pracy domowej. Niestety kiedy już chciałam uciec do królestwa snów, przy wejściu do szkoły zatrzymał mnie Jason.
- JiJi (czyt. DżiDżi (wiem ,że Gigi to Dżidżi, ale cicho)) zaczekaj! - odwracam się i uśmiecham się sceptycznie, bo jakby nawet Szary nie był cudowny, to mam ochotę znaleźć się w łóżku i spać do końca życia.
- Jane wystarczy. Cześć!
- Jak się czujesz?
- Co masz na myśli?
- No, wiesz... jak Ross Ci przywalił. Co mu strzeliło?
- Nie wiem. - oczywiście, ze wiem. Ale Szary nie wie. I niech tak zostanie.
Idziemy przez miasto, gadając o wszystkim i o niczym. Ja mu opowiadam jak jest na Oxfordzie, a on jak wszystkie dziewczyny myślą, ze jest kuzynem Paris Hilton.
- Ugrh, a ten znowu. Cwaniak. - Jason udaje obrzydzenie, ale tak naprawdę uśmiecha się w stronę sklepu. Patrzę z szeroko otwartą buzią jak tleniony porywa jakąś blond lalę spod sklepu, a ona chichocze jak idiotka i wbija w niego piwne oczy oraz swoje długie szpony. Żeby go tylko nie zadrapała! Chcę już do niego podejść i coś mu powiedzieć, ale przypominam sobie, że on już nic nie znaczy. Nic, a nic. - Hej, Jane? Wszystko okej?
- Tak, tak.
- Wiesz Ross miał już dużo panien. Wszystkie to idiotki. - No nie! Nie wszystkie. JJ nie jest idiotką. Ja też nie, więc proszę mnie nie obrażać! No, ale skoro Szary nie zna prawdy to co ja mogę? - Cholera! Przepraszam Cię Jane, ale moja mama dzwoni. Coś jest z moją siostrą.
- A co jej jest?
- Ma żółtaczkę, wiesz... muszę lecieć. Pa! - żegna się, a kompletnie mnie zaskakując wpaja się w moje usta i delikatnie pieści dolną wargę swoimi ustami. Macha mi w biegu, ale już mnie on nie obchodzi. Wpatruję się w Ross'a dumnie, który zauważył całe to zajście i zwęża oczy wpatrując się we mnie groźnie. Coś nie tak Rossy? Ja też umiem tak grać!
Nareszcie! Padam na łóżko wyczerpana dzisiejszym dniem. Nic nie zadali! W sumie to pierwszy dzień, więc co by mogli zadać. No może pomijając panią MCgraff, bo z nią to nic nie wiadomo.
Nagle ktoś dzwoni do drzwi, a ja niechętnie, przeklinając ową osobę pod nosem, zwlekam się z łózka.
U drzwi zastaję ostatnią osobę, której bym mogła się spodziewać.
- Brandon?
- Cześć, mała! - bierze mnie pod biodra i mocno przytula, kręcąc się wokół przedpokoju.
- Halo! O co chodzi?
- No co nie widzieliśmy się rok. W końcu jesteś taka mądrala, że wylatujesz na drugi koniec świata, a w ogóle nie dzwonisz.
- No, tak, ale co tu robisz? - tak szczerze mówiąc, to strasznie cieszy mnie jego widok. Co jak co, ale to nadal mój przyjaciel. Nie ważne do czego mnie zmuszał... wszystko da się wybaczyć. Wszystko prócz zdrady... Brandon stawia mnie na ziemi, ale nadal mnie nie puszcza. - No już, już. Jak tam? Co z Jessicą? - Brandon markotnieje, a ja już wiem. Źle.
- Źle. Właściwie to ona nie chce mnie znać.
- Jak to?
- Wiesz, kiedy wtedy jak do mnie przyszłaś do domu. Pamiętasz? - kiwam głową. - Przez tydzień było dobrze, ale później ona stała się opryskliwa i oschła. W końcu powiedziała, ze nie chce mnie znać i nie będzie wnosić sprawy o alimenty. I tyle ją widziałem.
- To przykre. A widziałeś chociaż dziecko? - pytam zmartwiona. Nikomu tego nie życzę.
- Nie. Ale odkąd powiedziała, ze mam się wynosić, to nic co jest związane z nią mnie nie obchodzi.
- Nie mów tak. W końcu to twój syn czy córka. - kładę mu dłoń na ramieniu, a on bierze ją i lekko całuje, co mnie trochę przeraża.
- Córka. Wiem, że córka.
- Wiesz jak ma na imię?
- Nie. Ale jakby to ode mnie zależało nadałbym jej imię Lena. Zawsze mi sie podobało.
- Tak. - odpowiadam krótko, bo Brandon patrzy na mnie tym swoim... tajemniczym wzrokiem. - O co chodzi?
- Wiesz... trochę mi Ciebie brakowało. Nie chodzi o to, ze byłaś na Oxfordzie, tylko odkąd powiedziałaś, ze muszę zostać z Jessicą, a o Tobie zapomnieć. Brakuje mi Ciebie.
- I?
- I chcę żebyśmy znów byli razem.
- Ehh... Brandon powiem Ci tyle: Dasz mi się namyśleć? - odpowiadam zrezygnowana. - Przepraszam, ale jestem strasznie zmęczona.
- Przez tego blondasa coś ci zrobił.
- Poniekąd przez niego, ale nic mi nie zrobił. Po prostu chcę iść spać. Pa. - żegnam go przy drzwiach, ale on nie omieszka sie lekko cmoknąć moich ust. No nieźle.
Nazajutrz wstaję wcześnie rano. Jak zwykle jem płatki i wkładam na siebie sukienke w kwiatki. Włosy lekko podkręcam, a oczy podkreślam złotym cieniem. Tak. Od czasu ostatniej klasy gimnazjum mój styl zmienił się. I dzięki Bogu.
Droga do szkoły zawsze mija mi szybko i tak było też dzisiaj.
- JJ! - wołam przyjaciółkę, którą jak zwykle spotykam kiedy boryka się przy nadmiarze książek w szafce. Ona zawsze miała z nimi problemy!
- Hejka, Jane. Co tam?
- Mam mały problem.
- Z czym?
- Z panem Szarym i panem z Obozu.
- I z tlenionym.
- Z nim to zawsze mam problem, więc tego to już nie liczę.
- Więc o co chodzi?
- Oboje mnie lubią. Hilton jest super, ale Brandona kochałam. Naprawdę.
- Jane wiesz, ze nie nadaję się do takich rozmów. leci na Ciebie trójka facetów.
- Trójka?
- Dwójka. Sorka, dwójka. - JJ czy ty musisz być taka apodyktyczna. - Więc chyba jest ok? Co nie?
- Nie, ale... - ale właśnie dzwoni dzwonek, który jak zwykle przerywa mi całą konwersację.
Pierwszą mamy chemię, czyli mój ulubiony przedmiot. Siadam w trzeciej ławce razem z Violet, która ponownie nie ma z kim siedzieć. Lubie ją, więc nie mam nic przeciwko by z nią siedzieć. Lekcja mija, ale oczywiście nie może nic się nie dziać w okół Pana "Mogę-Mieć-Każdą-Laskę-Bo-Jestem-Sławny".
- Panie Lynch! Mógłby się pan nie spóźniać na moje lekcje.
- Los tak chce. - prycha.
- Los też chce, żebym Cię spytała. Więc chodź. - uśmiecha się złowieszczo, a blondyn zostaje wytrącony z równowagi, ale do tablicy idzie z ostro udawaną nonszalancją. No nie.
Jak zwykle - co chyba nikogo nie dziwi - nic nie umie. W końcu chemia zawsze szła mu najsłabiej, więc zapewne nic się nie zmieniło w jego zachowaniu.
- Panie Lynch. Ja chyba z Ciebie nic nie wskóram. to były wiadomości z zeszłego roku. Nie powinni Cię przepuszczać. Powinieneś zostać w pierwszej klasie i płacić za swoje czyny. Dziwne, ze nie radzisz sobie z chemią skoro w zeszłym roku miałeś ocenę bardzo dobrą. -tak, dzięki temu, ze przespał się z nauczycielką. Facet-dziwka. - Potrzebne są Ci korepetycję i jestem pewna, ze ktoś z klasy pewnie by Ci pomógł. Więc... - słowa pani nauczyciel docierają do mnie jakby z daleka. Jemu chyba przez całe życie będą korepetycje. - Wybierz sobie kogoś do pomocy. - pokazuje ręką po klasie, a ja tylko widzę jak palec Ross'a kieruje się w moją stronę, a na jego twarzy pojawia się mściwy uśmieszek.
- Ta nowa. Jane.
Ja pieprzę.
_________________________________________________________________________________
Chciałam go dać już dwa dni temu, ale nie było neta i byłam uwięziona w tym buszu ;_________; będziemy mieli dla was niespodziankę prawdopodobnie :)
BTW wyłączyłam weryfikację obrazkową :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNo, jak możesz kończyć w taki momencie?! Rozdział boski, jak zwykle ;*
OdpowiedzUsuńTak coś czułam gdy ona wspomniala o jego ocenach, ze bedzie kazala mu chodzic na korki do kogos. A to szczyl. I co on sobie teraz planuje, co? Jestem bardzo ciekawa, takze czekam na next
OdpowiedzUsuńCałuski
~Julia
Ahh, Ross *.*
OdpowiedzUsuńNwm co tu napisać xd
Ale mam nadzieję, że te braki przecinków to wina pracy w buszu xd
dokładnie, a także chęć kupienia nowych butów
UsuńBoski rozdział jak zawsze ^^
UsuńŚwietny rozdział :D dodawaj szybko kolejny ;)
OdpowiedzUsuńTak!!! Tak bardzo tego chciałam! Wszystko zaczyna się ta jakby od nowa! Z WIELKĄ niecierpliwością czekam na rozdział!!! :)) i jestem ciekawa czy podczas tych korepetycji Ross też będzie ją rozbierał..
OdpowiedzUsuńgenialny rozdział :D ale naprawdę musiałaś przerwać w takim momencie ;p już się nie mogę doczekać nexta
OdpowiedzUsuńOMG wracamy do punktu wyjścia ;P Chamski Rossik i korki ;3 no mnie odpowiada :D
OdpowiedzUsuńGENIALNY <3
OdpowiedzUsuńAle musiałaś przerywać w takim momencie?
Bosz... Mam tyle pomysłów, co może się teraz wydarzyć.
Czekam z niecierpliwością na next
xoxo
~Bekuś~
Boski!!! Uuuu... Znów korki. Będzie się działo :3. XD Dlaczego skończyłaś w tym momencie? :( Ja chcę więcej :D
OdpowiedzUsuńNo nic czeka na next!
~ Wera ;)
Super rozdział i historia wraca. Znowu korepetycje :D. Ciekawe co się stanie . Szybko next
OdpowiedzUsuńŚwietne :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie, dopiero zaczynam:
http://forbidden-love-r5.blogspot.com/
Oooo marko genialne właśnie na to czekałam oby tak dalej jane i ross muszą być razem <3
OdpowiedzUsuńKiedy next czekam z niecierpliwością
OdpowiedzUsuń"Ja pieprze" uwielbiam Jane :)
OdpowiedzUsuń