wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział 66

Chciałam biec, ale tylko jak przypomniałam sobie o słowach blondyna, moje nogi wrosły w ziemię. Może po prostu się jemu nie spodobałaś, głupia! Może i tak.
Wyglądam teraz jak jakaś obłąkana lala w ruchomych piaskach, ponieważ moje ciało chce się ruszyć, ale nogi... już niekoniecznie.
- Idź do niego. - mówi JJ nalewając sobie do kubka schłodzonej wody. - Co Ci szkodzi? Może Ross będzie zazdrosny? - puszcza mi oczko. Tak. To jest bardzo dobry argument.
Niestety argument przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, kiedy do domku wparowuje Gwen.
- Wiecie co ten blondyn zrobił?!
- Ross? - pyta znudzona JJ.
- TAK. - odpowiada wkurzona, ściągając przepoconą koszulę i wrzucając ją do przedwojennej pralki. - Prowadzę sobie spokojnie biolę. Te dzieciary jakimś cudem się ogarnęły i wzięły się do nauki. A on wparowuje mi do sali z mikrofonem i się pyta czy gdzieś z nim nie wyskoczę! - siada oburzona na łóżku. - Kaput!
Aż tak Ross'owi zależy na Gwen? Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wszedł do mnie do domu i mnie o to prosił. No, ale nie chcę się porównywać z Gwen. On jej nawet nie zna, a mnie? Mnie, aż za dobrze.
Chciałam już nie myśleć o tym co powiedziała Gwen i pójść za ciemnowłosym, ale... on znów gdzieś zniknął. Ugrh! I jak zwykle wina Ross'a. Nawet gdy go nie ma, jest jego wina!
Kurde! Znów o nim myślę. Muszę wybić go sobie z głowy i skupić się tylko na niebieskookim.
- Idziemy na obiad? - Gwen łapie za klamkę i wychodzi z domku, kierując się do stołówki.
- Jas... - chce już pójść za blondynką, kiedy JJ łapie mnie za rękę. - Co chcesz?
- Nie zapomniałaś o czymś?
- Mam na sobie ciuchy. Zmyłam rozmazany przez wodę makijaż. Chyba wszystko na miejscu.
- No dobrze, a wiesz jaki dziś dzień?
- 30 czerwiec...? Matko Święta moje urodziny!
- No brawo! - JJ klepie mnie po głowie i idzie w stronę stołówki.
Ja pierdziele. Przez Ross'a, ciemnowłosego, Pamelę,  Gwen i w ogóle przez ten obóz zapomniałam o własnych urodzinach. Nie wierzę.
Zamyślając się nad własną głupotą, nie zauważyłam, ze JJ już dawno poszła do stołówki. Zamknęłam za sobą drzwi i pomknęłam na obiad.

W stołówce było strasznie głośno, ale jakoś dałam radę usłyszeć JJ, która woła mnie do stolika dla opiekunów.
Kiedy siadam i już mam zamiar coś zjeść, wszyscy wstają. Nie wiem co się dzieje. Też chce wstać, ale JJ przytrzymuje mnie ręką.
- STO LAT! STO LAT! NIECH ŻYJE, ŻYJE NAM!!! - rozbrzmiewa wielki hałas na sali. Najpierw śpiewają tylko opiekunowie, ale z czasem dołącza się cała stołówka. Matko! Jak ja nie lubię tej chwili, kiedy nie wiem co zrobić.
- NAJLEPSZEGO JANE! - wrzeszczy JJ na cały głos, a po chwili powtarza to po niej cała stołówka.
Spoglądam się w prawo i widzę... czarnowłosego. Uśmiecha się do mnie. Wszyscy podnoszą kubki i wypijają za mnie toast, ale mnie nie obchodzi nikt poza czarnowłosym. Uśmiecha się do mnie. Puszcza mi oczko. Matko boska...

- Jane? - Gwen patrzy się na mnie z przerażeniem.
- Tak? - jakim cudem jestem już w domku? Nawet nie zauważyłam, że tu weszłam i położyłam się na łóżku. Chyba zbyt dużo myślę o ciemnowłosym.
- Ja spadam na biologię, a JJ na chemię. Zostaniesz sama?
- A mam jakiś inny wybór? Zresztą ja mam matmę za jakieś 20 minut.
- To świetnie.
Padam na łóżko. Nadal nie znam twojego imienia chłopaka enigmy. Cały czas mi gdzieś unikasz...
- Łap to! Nick! - słyszę jakieś wrzaski za oknem. O mój boże! To czarnowłosy i jego durnowaci koledzy. Walczą na balony z woda.
Na chwilę przestaje zwracać uwagę na enigme, bo w tle widzę Ross;a, który zaczepia Gwen przy wejściu do głównego budynku. Na szczęście nie muszę się martwić, bo widzę tylko jak blondynka krzyczy na blondyna, a potem zatrzaskuje mu drzwi przed nosem. Nie wiem jakim cudem, ale nagle Ross patrzy się w moje okno wkurzony. Idealna okazja!
Prostym gestem pokazuje chyba nasze ulubione zdanie dzisiejszego dnia. 2:1 przystojniaczku!
Ross wchodzi do budynku, a mój wzrok znów przenosi się na ciemnowłosego.
Jak masz na imię?

Cholera! Spóźnię się na matmę! Jakim cudem stałam 20 minut w oknie, a on mnie nawet nie zauważył? Złośliwość losu.

Stoję przed budynkiem głównym, ubrana w tą spoconą koszulę, kiedy nagle z rąk wypadają mi podręczniki. Chcę je podnieść, kiedy nagle stykam się ręką z jakimś chłopakiem. Podnoszę wzrok. To on.
Och, jakże to filmowe. Jakby całe moje życie napisała jakaś przewrażliwiona nastolatka z nutką erotyzmu. Tak dokładnie taka osoba.
Jednak teraz się tym nie przejmuje, bo moja cała uwaga skupia się na NIM. Podaje mi książki.
- Najlepszego Jane. - uśmiecha się do mnie i wchodzi do budynku. Co prawda nie przytrzymał mi drzwi, ale... to nie miało znaczenia, bo znów zatrzymałam się w miejscu. Otrząsnęłam się po jakiś 5 minutach. Matma! Ci ludzie tam czekają! A ja znów skończę później. Jestem ciekawa czego uczy enigma.

- A wiec bryły obrotowe. - jak ma na imię? Albo ile ma lat? - To bryły, która jest ograniczona - Co lubi jeść? W którym domku mieszka? - powierzchnią powstałą w wyniku - A co jeśli on ma dziewczynę? W końcu jest tak przystojny... - obrotu jakiejś figury. Rozumiecie?
- EEE...
- No dobra... - dajesz Jane zbierz się w sobie i wytłumacz im to. Po jakiejś pół godzinie zdołaliśmy ogarnąć wszystkie wzory do trzech brył. - Dobra. ja dam wam 2 zadania i rozwiążcie je teraz, a ja pójdę na chwilę do toalety.
Musze się ogarnąć. Wystarczy, ze się trochę poznasz z człowiekiem enigmą, a znów powrócisz do normalnego stylu życia.
- Hej, hej, poczekaj! - no nie. Ross. Ale on nie woła mnie. Woła Gwen. Chowam się za filarem i patrzę jak Ross przytwierdza Gwen do ściany.
- Odwal się. - mówi do niego, ale on nie daje za wygraną.
- Niby czemu?
- Bo nie jestem tobą zainteresowana przystojniaczku.
- No weź... jestem ciacho jak powiedziałaś, głupi tez nie jestem.
- Z tym drugim pozwól, ze się nie zgodzę, ale... Jane z tobą była, wiec trochę od niej o tobie wiem.
- Ja z Jane? Proszę Cię... Byłem z nią, bo akurat nikogo innego nie było. Musiała sobie nawymyślać, kiedy z nią zerwałem. - Co? Co?! CO?! Co za ... płytki idiota. Do tego kłamca. No ja po prostu... UGRH.
Wściekłam się tak bardzo, że wyszłam zza filaru, ale żeby nie musieć teraz oglądać tego tlenionego pajaca to poszłam z innej strony.
- AUĆ! - jestem tak wściekła, ze nawet nie patrze przed siebie. Na kogo wpadłam...? O nie. ENIGMA.
- No i znowu się spotykamy. - czarnowłosy uśmiecha się do mnie, a je odwdzięczam uśmiech.
- No rzeczywiście. Wybacz, ze na Ciebie wpadłam, ale ktoś... mnie wkurzył.
- Czyżby ten blondas?
- Tak. Skąd wiedziałeś?
- Powiedzmy, ze mnie też on nieźle denerwuje.
- No to jesteśmy w tym razem. - uśmiecham się.
- Dobra. Wybacz, ale ja muszę spadać.
- Czekaj! - chłopak zatrzymuje się. - Jak masz w ogóle na imię?
- Olivier. - odchodzi.
Olivier. To słowo brzęczy mi w głowie przez cały dzień.
Olivier.


Powiedzcie "HEJ" Olivierowi :) <3

_________________________________________________________________________________

A więc:

20 kom = nowy rozdział

Wiec macie tutaj nom... kolejny rozdział serii 4.
Za to ja mam do was prośbę: Wejdźcie w tego bloga USSPOM jest to mój blog.
Proszę was wchodźcie na niego jak najczęściej i komentujcie, a ja w zamian postaram się pisać szybciej i więcej.
czyli w sumie

koment+wejścia na USSPOM = "szybsze" i dłuższe rozdziały
i od razu zaobserwujcie, bo to chyba nic nie kosztuje :D

środa, 24 grudnia 2014

Rozdział 65

-  O mój Boże! Hhahahaha! - stoję na pomoście zanosząc się śmiechem. Co za uczucie! Po raz pierwszy widziałam jak ktoś odrzucił tego tlenionego pajaca.
- Oj przepraszam! - zostają popchnięta przez jakiegoś chłopaka sądząc po głosie. Przez niego prawie wpadłabym do wody, ale szybko złapał mnie za nadgarstek. Uff! Całe szczęście, ze mnie złapał, bo inaczej wylądowałabym w wodzie jak Gwen, a tego nie chciałam.
- Spoko. - uśmiecham się, strzepując włosy z oczu. Spojrzałam na niego i zamarłam. Był... idealny. Miał takie piękne, lśniące czarne włosy, mleczną cerę i błękitne oczy. Wyglądał na tak oziębłego, co jeszcze bardziej dodawało mu tego mrocznego uroku. - Spoko. - o cholera! Powtarzasz się... - Tak, w ogóle to... - chciałam coś powiedzieć, ale zauważyłam, ze nie ma już go koło mnie. Zobaczyłam jak parę metrów dalej wskakuje do wody i podpływa do swoich mniej urodziwych kumpli. Nie wiem czemu, ale coś zmusiło mnie by spojrzeć w stronę Ross'a. I to był błąd. Słowa, które padały z jego ust były tak wyraźne jakby ktoś wykrzyknął mi je wprost do ucha. Otrząsnęłam się, posyłając mu złowieszczy grymas i zawróciłam w stronę domków.

- O widzę, ze ty też sobie nieźle popływałaś! - krzyknęła JJ unosząc wzrok znad "Ambicji". - Dlaczego jesteś sucha?
- No bo wkurzyłam się na Ross'a!
- OMG! NA SERIO? - JJ powiedziała to z takim sarkazmem, ze przez moje ciało przepłynęły niewyobrażalne dreszcze.
- O co chodzi? - spytała zdezorientowana Gwen, spoglądając to na mnie to na JJ. No tak. W końcu ona była jedyną osobą z tego domku, która jeszcze nic nie wiedziała o mnie i o Ross'ie i o naszym trudnym życiu.
- No właśnie JJ! O co ci chodzi? - zapytałam wkurzona rzucając ręcznik na łóżko.
- Chodzi mi o to, ze czy byś nie mogła choć w te jedne wakacje zapomnieć o Ross'ie i dobrze się bawić? Wiecznie słysze tylko jak bardzo jest on okropny, a potem i tak do niego lecisz! No ja nie mogę! - chciałam już coś odkrzyknąć, ale... ona miała rację. Chcę zeby przynajmniej te wakacje były super i on nie moze mi tego zepsuć.
- Dobra JJ. Masz rację.
- Co? - zdziwiona znów unosi swój wzrok znad książki. Tak, tak, tak... nigdy w życiu nie przyznałam jej racji. Musi być ten pierwszy raz.
- Ummm... Jane?
- Tak? - spytałam Gwen, która uporczywie przyglądała się mojemu planowi zajęć.
- Jakieś 5 minut temu zaczęła Ci się matematyka z drugą grupą.
- O cholera! A ile ja mam grup?
- Tutaj masz napisane, ze cztery.
- Dobra, dzięki Gwen! Ja lecę. - krzyknęłam przez drzwi domku.

Szybko skoczyłam do recepcji po kluczyk do jednej z sal. Dano mi również białą koszulkę z krawatem. Na serio? Będę musiała to nosić na każdą lekcję?
Prędko pobiegłam do dużego budynku, w którym mieściły się wszystkie sale. Zobaczyłam grupkę strasznie wymalowanych dziewczyn i chłopców, którzy pożerali je wzrokiem. Byli oni ode mnie przynajmniej dwa lata młodsi, a zachowywali się co najmniej jakby byli po dość ostrej trzydziestce. Weszłam do toalety i założyłam na siebie bluzkę, Postanowiłam nie zakładać krawatu, bo było tak gorąco, ze bym utonęła we własnym pocie.
Bardzo ostrożnie podeszłam do klasy i otworzyłam salę. Wszyscy wpadli do niej jakby naprawdę chcieli pouczyć się tej matematyki. Boże, co się dzieje?
Spojrzałam na klasę. W pierwszych ławkach siedziały osoby, które wyglądały na swój wiek, ale im dalej patrzyłam tym bardziej wyłaniały się dziewczyny z taką tapetą, którą mogłyby odmalować co najmniej tą salę.
- Część! - machnęłam do klasy, która kompletnie mnie zignorowała. Dobra Jane. Radziłaś sobie z Ross'em, to poradzisz sobie z nimi. - Jestem Jane. Ja nie znam was, wy nie znacie mnie, ale przysięgam wam, że jeśli wszystko będzie szło sprawnie to będę wypuszczać was szybciej niż przewiduje na to dyrektor, okej? - te słowa podziałały jak czary. Wszyscy usiedli prosto na swoich miejscach i wyciągnęli zeszyty.
- Zaczniemy może od geometrii. Komu nie szło z geometrii? - ponad połowa osób podniosła rękę. - No dobra. No to może... mam tutaj napisane, ze dziś macie mieć bryły obrotowe. Jakie znacie bryły obrotowe?
- Walec, stożek i kula - mruknęła dziewczyna, o którą w życiu nie podejrzewałabym, że to wie. Jednak racją jest to, ze nie należy oceniać bo wyglądzie.
- Dokła... - ale nie zdążam dokończyć, ponieważ nagle poczułam, ze wszyscy w klasie się zdekoncentrowali. Patrzę w stronę drzwi i widzę jak do sali wchodzi Ross. Po co on mi tutaj? Po co? Cholera jasna!
- Hej Ross! - słyszę jak jakaś małolata macha do niego i wypina cycki tak, jakby to były jej życiowe trofea. Ross tylko się uśmiecha i lekko odmachuje, a dziewczyna od razu mdleje w ławce. Mam ochotę wydrapać oczy blondynowi za to całe przedstawienie.
- Hej Jane! - mówi do mnie z udawaną niewinnością. I tak wiem, ze gdyby mógł rozebrałby mnie na środku tej klasy i przeleciał na jednej z ławek. - Tamta babka na dole mówiła, ze masz mój klucz.
- Nie. - odpowiadam wkurzona. Przez każde takie przerwanie lekcji oni się dekoncentrują, a ja muszę tu spędzić kolejną minutę dłużej. - A nie... czekaj! - krzyczę, bo nagle przypominam sobie, ze przy breloczku były dwa klucze. - Proszę. - mówię zaciskając zęby i podajac mu kluczyk do dłoni. Moje palce lekko muskaja jego nadgarstek i od razu czuję te przyjemne dreszcze na plecach.
- Dzięki! - krzyczy zakręcając breloczkiem na palcu i trzaskając drzwiami. Nie mogłeś ich po prostu zamknąć!?!? W mojej głowie toczy się wojna i nawet nie zauważam, gdy jedna z dziewczyn podnosi rękę i trzyma ją od dłuższego czasu. Już chcę jej udzielić głosu, ale nagle odzywa się jakaś blondynka z ostatniej ławki.
- Chodziłaś z Ross'em. - to było stwierdzenie. W żadnym stopniu nie pytanie! Skąd ona to wie?
- Skąd te podejrzenia? - pytam spuszczając wzrok i przygryzając nerwowo wargę.
- Widać jak się na ciebie spojrzał kiedy tu wszedł. A potem te iskry kiedy dotknęliście się dłońmi! - krzyczy podekscytowana, a jej radosć udziela się prawie całej grupce dziewczyn. I co ja mam im powiedzieć? Tak byłam z nim, kilka razy mnie przeleciał, a potem się pokłóciliśmy?
- No tak. Byłam z nim chwilę, ale uznaliśmy, że to nie dla nas, więc... no. Zajmijmy się matmą.
- Dlaczego zerwaliście? - No nie!
- Słuchajcie! Chcecie stąd wyjść czy siedzieć tu cały dzień?

Chęć uwolnienia się ze szkolnej ławki w jeden z cieplejszych dni zagórowała nad chęcią poznania mojego życia uczuciowego. Do końca lekcji żadna z tych typiar nie męczyła mnie, ani mojej głowy.

Wróciłam do domku i od razu poszłam pod prysznic. Nieźle się spociłam udzielając korków tym idiotom, ale większość osób nawet nieźle sobie radziła. W środku nikogo nie było, ale spojrzałam na tablicę i zauważyłam, ze JJ za dwadzieścia minut kończy chemię, a Gwen dopiero ruszyła na biologię. Nie obchodziło mnie kompletnie gdzie jest Pamela, bo już po paru minutach jej dzisiejszego gadania miałam jej dosyć.
Użyłam waniliowego żelu, a do włosów rumiankowego szamponu, który zawsze dodawał mi jakieś wewnętrznej energii.
Wychodząc z łązienki dostrzegłam, ze Pamela kłóci się z JJ, która właśnie wróciła do domku.
- Słuchaj mnie wypacykowana lalo! Weź swoje szanowne rzeczy z mojej szafy. To nie moja wina, ze nie mieścisz się ze swoimi super ciuchami od najlepszych projektantów! Schowaj je do domku swojego tatusia, skoro tak bardzo ci na nich zależy! - krzyknęła wypychając Pamelę za drzwi.
- Haha! - zaśmiałam się wyciągając sukienkę z walizki. Uwielbiam JJ. Niby taka drobna, słodziutka, a posiada tak burzliwy charakter, ze gdyby tylko chciała mogłaby mieć co tylko chce. Ale jest na to zbyt skromna.
Założyłam na siebie sukienkę, a mokre włosy związałam w lekki warkocz. - Jak tam chemia?
- Weź nie pytaj! Mam dosyć tej zgrai debilów. Jeszcze muszę nosić ten durny mundurek! A matma? - zapytała. Nie chciałam jej mówić o tym, że jakieś małolaty pytały mnie o Ross'a, bo po tym co mi dziś powiedziała, stwierdziłam, ze lepiej nie drażnić jej tematem blondyna.
- Całkiem okej. - uśmiechnęłam się i zaczęłam wyciągać ciuchy z walizki. Przerwałam w momencie kiedy zobaczyłam za oknem domku ciemnowłosego Apollo. Musze się dowiedzieć jak ma na imię. On jest perfekcyjny. Ale nagle przypomniałam sobie słowa, które powiedział Ross nad stawem. " Jeden do jednego, skarbie!"

_________________________________________________________________________________

Osobiscie lubie ten rozdział. JEST CAŁKIEM CAŁKIEM.
A na Święta kochnii życzę wam dużo uśmiechu, sarkazmu, dużo seksu i naughty boya w życiu :D
"I tak wiem, ze gdyby mógł rozebrałby mnie na środku tej klasy i przeleciał na jednej z ławek." <--- <3 <3 <3


wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 64

" Dobra ja mam to gdzieś! W życiu już na mnie nie licz"

No i rzeczywiście miał to gdzieś. Mijały miesiące, a on słowem się nie odezwał. Myślę, ze właśnie to miał mi za złe. Cała jego natura niegrzecznego, wolnego macho-mena znikłaby, gdyby tylko jakaś głupia plotka potwierdziłaby że się ze mną spotykał.

- Wszystko rozumiecie? Tak? Świetnie. - stoję na przeciwko dyrektora obozu, który rozdaje kluczyki do naszych domków.
Więc w skrócie: Ross nie odzywał się, aż do końca roku i znów się stał dawnym Ross'em sprzed lat. Hura! Drugi rok zdałam świetnie. Najwyższe świadectwo z klasy, ale w sumie nie obyło się bez dogryzań Ross'a. "Kujonka, idiotka". Trochę mnie te dogryzania znudziły. chciałam trochę zarobić w wakacje, a ten obóz wydawał się IDEALNY. Z dala od jakichkolwiek dogryzań, skupiając się tylko na tym, żeby nauczyć tych wszystkich idiotów podstaw matematyki.
Ale wystarczyło tylko jedno imię by zniszczyc cały ten piękny obrazek. Jedno imię!
Po co właściwie na tym obozie ludziom muzyka. Mają się nauczyć, zdać i wynosić się z tego obozu. Wszystkie te tępe dziunie i tak nie będą mogły się skupić, gdy ta wielka gwiazda będzie klepała je w tyłki całymi dniami.
Najbardziej żałuję tego, ze Jason też się do mnie nie odzywa. Pogodził się z Ross'em i znów jest tai jak on, z taka różnicą jednak, ze Jason mnie nie obraża. Kiedy tylko Ross zaczyna swoją "cudowną gadkę", Jason próbuje unikać mojego wzroku. Tak jakbym tego nie widziała!
- Jane!!! - JJ ciągnie mnie za rękę. Dopiero teraz zauważyłam, ze jedyna zostałam na miejscu, w którym przed chwilą była ustawiona cała grupka. Pięknie się zaczyna...
W domku są cztery łóżka. Ja zajmuję łóżko obok kuchni, a JJ obok okna. Ale nie mamy pojęcia dla kogo są ostatnie dwa łóżka. Nagle do pokoju wpada jakaś jakaś blondynka z... no tak. Pierwsze co wpadło mi w oczy to jej niewyobrażalnie sztuczne cycki. Ale nie powiem... była bardzo ładna. Za nią weszła jakaś małolata o niewiarygodnie smukłej figurze. Wyglądała trochę jak lalka barbie, tylko, ze zamiast blond włosów, miała czarno-krucze pasma. Obie były bardzo ładne. No to już wiem w czyim domku Ross będzie najczęściej urzędował.
- Wszyscy opiekunowie zbiórka! - dyrektor obozu wydziera sie przez megafon. Jak to zbiórka!? Ledwo zdążyłam usiąść na łóżku i odetchnąć, a oni już mnie wołają!
- Cześć jestem Jane, to też jest Jane, ale mówcie na nią JJ. - wyciągam rękę do blondynki, a ona - ku mojemu zdziwieniu - ochoczo mi ją podaje.
- Jestem Gwen. Czego będziecie uczyć tych debili? - zaśmiała się wskazując na podwórko, na którym zebrała się już dość spora gromada. - Ja biologii.
- Nic dziwnego. - szepcze mi JJ na ucho spogladając na miejsce poniżej jej brody. Oboje wybuchamy śmiechem, a dziewczyny patrzą się na nas oniemiałe.
- Ja będę uczyć matmy, a JJ chemii. - uśmiecham się spoglądając niespokojnie, na niektórych nastolatków. Większość wygląda jakby uciekła co najmniej z więzienia, albo z burdelu.
- A ty? - pytam się nieśmiało czarnowłosej, która właśnie poprawiała sobie włosy w lustrze.
- Ja? Ja nic nie będę uczyć, ale mój tata jest dyrektorem tego obozu. W sumie nie miałam nic lepszego do roboty w te wakacje, więc postanowiłam tu przyjechać. - mówi to spoglądając na siebie w lustrze i puszczając oczko do własnej osoby. Razem z JJ i Gwen spoglądamy na nią sparaliżowane.
- A jak w ogóle masz na imię?
- Pamela. Akcent pada u mnie na "la". Zapamiętajcie, bo inaczej nie zareaguje na to imię. A teraz wybaczcie, ale idę obejrzeć innych dorosłych. Słyszałam, ze trzymamy tu gdzieś tego... Ross'a Lynch'a! - krzyknęła wychodząc z domku.
- Chyba nie ma szans. Ross lubi duże cycki. - wzdycha JJ padając na łóżko.
- To może ja mam większe szanse. - Gwen wzrusza ramionami. Nie wiem czemu, ale już ja polubiłam.

Dyrektor, lub ojciec PameLI rozdaje nam plany zajęć. Nie jest aż tak źle. Mam dość dużo czasu wolnego.

- Ej laski idziemy popływać? Prawie wszyscy poszli.
- Ja odpadam. Natura. - JJ opiera się o poduszkę z wizerunkiem Orlando Blooma, a do ręki bierze "Ambicję" Julii Burchill. No i super. Czyli tylko ja i Gwen. No i może Pamelcia.

Nad jeziorem jest już masa ludzi, a ja dostrzegam już Ross'a. Znaczy... dostrzegam grupkę jakiś małych idiotek, które już zdążyły się na nim położyć. A on nie protestuje! No jasne!!!
Gwen zdejmuje z siebie swoją niebieską sukienkę i w tym momencie wszystkie osoby na plazy patrzą tylko i widocznie na nią.
- O cho-le-ra! - Ross wstaje rzucając Pamelkę na piasek i sam podbiega do Gwen. - O! Hej Jane! - macha mi na odwal ręką i biegnie w stronę blondynki. Łapie ją w tali, a Gwen przerażona potyka się w wodzie i upada mocząc swoje długie włosy.
- Co ty robisz debilu! No ja pieprze! Wiedziałam, ze jesteś idiotą, ale nie, ze aż tak. - wstaje i zakładając na swoje mokre ciało odchodzi w stronę domków z wdziękiem. A ja zanoszę się takim śmiechem, ze omal sama nie wpadam do wody. 1:0 kochany!



______________________________________________________________________________
Dobra pierwszy rozdział 4 serii jest taki se, no ale musze coś wymyślic. Na poczatku gwen miałą byc pusta lalą, ale to by było zbyt przewidywalne :/
Wpadajcie!!! ----} http://leczzaklinamniechzywinietracanadziei.blogspot.com/

Są błędy, ale nie miałam czasu sprawdzać!!!!!!!!!!!!

czwartek, 11 grudnia 2014

HALO!


Dobra ludzie!!!
Niedługo zbliżają się święta, a moim prezentem (przynajmniej chciałabym) będzie rozpoczęcie czwartej serii w dniu 23.12 (choć to trochę nieprzyzwoite, bo to w końcu Boże Narodzenie, a seria czwarta ma być bardziej erot od pierwszej), ale chciałabym wiedzieć...
*czego oczekujecie w tej serii...?
*jakie są wasze pytanka do niej...?
*czy chcecie, żeby się ktoś pojawił...?
*a jeśli tak to opiszcie jak miałby się zachowywać i wgl...?
*a ja zobaczę co da się z tym zrobić...
* W OGÓLE ZADAWAJCIE WSZELKIE PYTANIA
A JA ODPOWIEM!!!
(no chyba, ze będzie zdradzało zbyt dużo treści :D)

... no bo chciałabym zrobić filmik, bo pełno ludzi do mnie... chciałabym wiedzieć jaki masz głos (serio było takie pytanko :D) jaka w ogóle jesteś... no więc... macie szanse!!! KAŻDE PYTANIE! NAWET DO MNIE!

Macie  czas do 20.12.2014 <3

środa, 10 grudnia 2014

Rozdział 63

- Co? Jak to się wycofała?
- Nie wiem! No po prostu - była - i znikła. Więc? - więc co? Prawda, pomogłam trochę w napisaniu tej piosenki. Ba! Dzięki mnie nie trafiła ona do kosza, no, ale... w sumie... Zagrałabym w teledysku, w dodatku Ross nie będzie mógł mi nic, a nic zrobić przy tej całej ekipie.
- No dobra. - odpowiadam krzyżując ręce na piersi.
- To chodź. - uśmiecha się do mnie, łapiąc moją dłoń. Co on robi? Spoglądam się na niego zdziwiona, ale on chyba się tym nie przejmuje, bo szybko ciągnie mnie do samochodu. Siadom pomiędzy nim, a jego bratem. Przez całą drogę panuje totalna cisza. Nikt się nawet nie rusza, chociaż mogę przysiąc, że Ross czasami na mnie spoglądał.
Wysiadamy po jakiś 20 minutach jazdy. Znajdujemy się w środku miasta, ale w zamkniętej części. Co? To tutaj będzie to kręcone?
- Ym... Ross? A tak właściwie o czym będzie ten teledysk?
- Ty jesteś moją laską i razem okradamy jubilera, a jakieś dwa dryblasy ganiają nas po mieście. I tyle. - AHA. Wiem, że Ross nie jest takim typowym "Austinem Moonem" jednak, większość ludzi kojarzy pod dość słodkimi i typowo zwykłymi teledyskami. A jak im wyskoczy z takim "rebelskim" czynem to... nie wiem. Śmiać mi się chce.
- Ymm... Jane! Chodź ze mną! - mama Ross'a przywołuje mnie ręką, a ja podążam za nią wprost do... garderoby? Matko święta, a jeśli ta dziewczyna co miała grać była o milion razy szczuplejsza niż ja... nie chce wyglądać jak ta szynka w sznurkach.
Jednak ciuchy pasują idealnie, ale nie są w moim stylu. Nie noszę skórzanych kurtek i porwanych rurek. Do tego ten makijaż... Mam tak czerwone usta, jakbym przed chwilą wypiła krew z każdego kto tutaj jest!

- Okej! Jane! Jane, tak? - kiwam głową - Pierwsza scena jest w barze i kiedy powiem "AKCJA" to z Ross'em macie sobie spojrzeć w oczy i złapać za rękę pod stołem, a później ją puścić. Chyba łatwe, co nie? - chyba dam ciała - DOBRA! Ludzie zaczynamy!
Siadam przy stoliku, na przeciwko Ross'a. NIE! Chłopak zaczyna oblizywać wargi. Czy on próbuje mnie sprowokować? Delikatnie dotykam moją nogą, jego łydkę. Skonfundowany! Jeden do zera tleniony pajacu.
- AKACJA! - dźwięk megafony jest bardziej drażniący niż... niż Ross. Spoglądam mu w oczy. Łał! Jest lepszym aktorem niż człowiekiem, bo w jego oczach nie widzę już tego strasznego podniecenia.
Łapię go za rękę, a kiedy czuję jak palce zaczynają mi się pocić - szybko puszczam.
- OKEJ! Mamy to! Rocky i Riker chodźcie ze mną.
- Niezła gra. - Ross mija mnie szturchając moje ramię. Próbuję mu podłożyć nogę, jednak myśl o tym, ze mógłby ją złamać, a cała praca nad teledyskiem poszłaby w diabli, nie pobudza mnie do działania.
- Jane! Chodź za mną, a Ross idź już do reszty. - reżyser krzyczy na blondyna. Wpadam w dobry nastrój bo wiem, jak bardzo Ross nie lubi gdy się mu rozkazuje. Hihi.


- Teraz tak Jane. Pobiegniesz po schodach wprost za Taylorem, a później rób co Ci będzie kazał, bo i tak podłożymy muzykę, więc... no. To idź! - matko! Ten reżyser tak mnie popchnął, ze omal nie upadłam.
- AKCJA! - wrzeszczy przez swój władczy megafon. Wbiegam za mężczyzną po schodach i wchodzimy, na plan, który ma inicjować sklep jubilerski. Nadal bawi mnie pomysł na ten teledysk.
- Słuchaj Jane... jak wejdziemy, masz się spojrzeć za ścianę i zobaczyć czy jest tam ochroniarz i znów się do mnie odwrócisz. - Taylor daje mi jakieś wskazówki, ale ja chyba... zaczynam się stresować.


Nadchodzi scena, która... w której musimy uciekać. Ja pierdziele, kto to wymyślił?
Ross zbiega za sceny i biegnie w moją stronę. Czuję takie mocne bicie serca jakby to sie działo naprawdę. Jest już przy mnie. Czuję ciepło jego ciała. Łapie mnie za ręce. Spogląda w oczy, jednak chwilę później musi zacząć wypatrywać Taylora.
- I BIEGNIECIE! - reżyser wydziera sie przez megafon, a Ross szarpie mnie za rękę i już po chwili biegnę szybciej niż kiedykolwiek. W scenariuszu mam napisane, ze mam biec wolniej od niego, bo inaczej głupio by to wyglądało.
- I STOP! - zaraz mu wyrwę ten megafon! - Świetnie tutaj się zatrzymujecie i po chwili Jane ty biegniesz w stronę parkingu, a Ross wracasz na plac. Zrozumiano? - kiwam głową i patrzę się na Ross'a, ale on na mnie... nie. Jest już przygotowany to wbiegnięcia na plac. Zasłaniam sobie uszy widząc jak reżyser przykłada mikrofon do ust.
Biegnę... włosy wplątują mi się w usta i motają gdzie popadnie. Te buty są trochę za duże, ale uporczywie biegnę.
Dobra Jane. jesteś na parkingu. Kazano ci znaleźć samochód.
- Jane! Tutaj! - pomocnik reżysera macha mi ręką. Podbiegam do niego, a on daje mi kluczyki i prosi bym udała się na plac główny. Tam mam tylko zabrać Ross'a i odjechać. Chyba dość łatwe zadanko. Wchodzę do samochodu odpalam silnik i czekam na znak reżysera. Ba! Znak? Na ogłuszające dudnienie w moich uszach!
- DOBRA JANE JEDZIESZ! - podjeżdżam autem, a Ross szybko wskakuje nawet nie otwierając drzwi. Popisy... - CIĘCIE! SUPER MAMY TO!
- To już koniec? - pytam się Ross, który teraz majstruje coś przy sznurówce od buta
- Chyba ta...
- ZMIANA PLANÓW!
- O co chodzi? - pyta zdziwiony blondyn, a reżyser wygląda jakby nagle zauważył ducha.
- Cóż... teledysk miał się tutaj skończyć. Waszym odjazdem, ale... no... ekipa pomyślała, ze Jane nagle zatrzyma się na środku drogi, pocałujecie się i ucieknie z łupem. - Matko boska to ostatnie zdanie powiedział tak szybko, że... chwila... POCAŁUNEK?!?!? NIE! N I E. NIE. MA. MOWY.
Nie na wizji, znaczy w teledysku, w którym zobaczą wszyscy.
- No dobra. - Ross potwierdza i po chwili reżyser znika nam z oczu.
- Ross! - krzyczę na chłopaka szturchając jego ramię.
- Nie cykaj się mała. chyba wiesz jak całuje. te usta i ten język były już na wielu innych częciach twojego ciała.
- Jesteś obrzydliwy!
- Zapomniałaś dodać, ze jestem tlenionym pajacem.
- UGRH!
- Złość piękności szkodzi.
- Ty...!
- DOBRA MOI MILI JEDZIEMY!

Parkuję samochodem na pustkowiu.
- Jane?
- Tak? - spoglądam na reżysera, który daje mi kajdanki.
- Masz zakuć nimi Ross'a do kierownicy. - puszcza mi oko. Oh z przyjemnością.

- AKCJA!
Spoglądam się Ross'owi w oczy i po chwili nasze wargi łączą się w pocałunku. Chłopak wkłada mi ręce we włosy,a le ja pamiętam tylko o tym, zęby zakuć go w kajdanki. Jeden ruch, drugi ruch i jego ręka już jest przy kierownicy.
- Co do cholery? - szepcze sam do siebie.
- Suprise. - uśmiecham się do niego zabierając torbę i wychodząc z samochodu.
- CIĘCIE! - tak! Ostatni krzyk w tym dniu!
- Ona miała mnie przypiąć?! - To on nie wiedział? Czy to święta?
- Tak. Nikt Ci nie mówił?
- NIE. - hihi. Coraz lepszy ten dzień.

Ale jednak po powrocie do domu wszystko musi się zepsuć.

Tydzień po nagraniu teledysku siedzę na kanapie jedząc płatki. Teledysk został opublikowany kilka godzin temu, ale mało mnie to obchodzi. Wyświadczyłam mu przysługę. Gdyby tamta laska się nie wycofała być może w ogóle nie byłabym teraz "gwiazdą" teledysku.
Włączam telewizor, nudy, nudy, nudy... chwila! W clever.tv mówią o nowym teledysku R5. Może bym przełączyła, gdyby większość materiału nie była o mnie...
- Wiadomo nam było, ze do teledysku pop-rockowej grupy R5 została zatrudniona modelka Lora Mccasie, a tymczasem zastaliśmy kogoś innego. O ile nam wiadomo dziewczyna nie jest sławna i była wzięta na tak zwane quick-bite, ponieważ Lora w ostatniej chwili się wycofała z niewiadomych powodów. Obecność tej dziewczyny nie zdziwiłaby nas gdyby nie te... zdjęcia. - CHOLERA! Na ekranie pojawia się seria zdjęć, na których jestem ja i Ross. Jak wchodzę do jego domu, jak idziemy przez ulice, a na jednym zdjęciu wyglądamy na pokłóconych. W sumie nic nowego. pamiętam ten moment kiedy w clever.tv raz pojawiło się moje zdjęcie, ale wtedy się tym nie przejęłam. Teraz sprawa jest o wiele poważniejsza. Skąd oni to do cholery mają?
Szybko biorę komórkę w dłoń i dzwonię do Ross'a.
- Ross?
- Widziałem. Jasna Cholera! Przez 3 lata robiłem wszystko, a jeden teledysk psuje wszystko... Musiałaś się zgodzić?
- A więc to moja wina, ze zgodziłam się na TWOJĄ WŁASNĄ propozycję.
- TAK?!
- AHA. To jest chyba najbardziej żałosne co mogłeś powiedzieć. Pieprz się!
- Zaraz Cię będę pieprzył. - o nie! Znów zmienia mu sie to głosu na ten Rossowy ton głosu...
- Dobra mam dość twoich głupich tekstów! MAM CIĘ DOSYĆ, rozumiesz?
- Ja pierdziele! To ja mam Cię dosyć!
- No jasne przed chwilą chciałeś mnie pieprzyć!
- Nadal chce. Ale ty mi niczego nie ułatwiasz... - i znów ma ten swój rossowy głos.
- Dobra, nieważne. Niech TV mówi sobie co chce. Ja mam to gdzieś. W życiu już na mnie nie licz!


_________________________________________________________________________________

Wiem, ze zakończenie z dupy wzięte, ale od 3 dni próbuje to skończyć i nie mogę. Mam w ogóle tak okropny tydzień. W ogóle nic mi się nie chce, nie mam siły na treningach i z każdym dniem jest mi coraz bardziej przykro. Oznaki depresji?
://
Nie sprawdzałąm sory jakby co za błędy, ale naprawde nie miałam siły

niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 62

- Co powiedziałeś? - zaczyna się.
- No, ze kocham Cię, kocham to jak się ruszasz kiedy nie możesz nic zrobić... - nie daję mu dokończyć bo jednym ruchem siadam mu okrakiem na biodrach, łapie za nadgarstki i przyciskam go do łóżka tak, ze by nie mógł się ruszyć.
- Ja też to lubię. - próbuje się wyrwać z moich zacisków, ale nic z tego. - Nie możesz się ruszyć?
- Nie chcę. - uśmiecha się w taki sposób, ze zaczynam czuć się niebezpiecznie we własnym pokoju.
- Czemu?
- Siedzisz na mnie okrakiem i do tego... fajny dekolt. - Jasna cholera! On się nie zmieni!
- Ale i tak nie możesz ich dotknąć. - uśmiecham się jeszcze bardziej poczciwie, widząc jak zbijam go z tropu. - Ciężko teraz z tym żyć, co nie?
- Mi ciężko, ale jemu chyba nie. - wzrokiem spogląda w dół na... ugrh. Puszczam go jak porażona prądem i prawie spadam z łóżka, ale w ostatniej chwili łapię jego rękę. Niestety to był błąd, bo blondyn przechwytuje mój nadgarstek i teraz to ja jestem na dole, a on zalewa się śmiechem u góry.
- I znów po staremu... ej może zrobimy to teraz?
- Cooo?!
- No wiesz... zamknięty pokój, my dwoje ZNÓW sami.
- Chyba Cię do reszty popieprzyło, przed chwilą zrobiłeś mi... wiadomo co, a teraz... w ogóle kto się tak głupio pyta? Wolę jak ktoś robi to tak niespodziewanie, pod wpływem emocji, a nie jakby... eh - Co. Za. Debil. Boże ten chłopak nigdy się nie opamięta. Przed chwilą strzelił mi jakąś palcówkę, a teraz... nie ja nie mam sił.
- Umiem być zmysłowy.
- Na razie to jesteś pijany. - uśmiecham się.
- No... tak, ale zmysłowo kiedyś było między nami.
- To znaczy? - trochę mnie zaintrygował.
- Nasz pierwszy raz... - NIE! Prawda, było... niesamowicie, ale kiedy tylko ktoś o tym wspomina to zawsze wracam tam myślami. "Nagle czuję usta Ross’a przy mojej kostce. Całuje ją przyprawiając mnie o co najmniej zawał. Jego usta są gorące. A może tylko mi się tak zdaje? Językiem prowadzi taniec wokół moich nóg. Jest taki pewny i szybki. Nagle przestaje. Chce na niego spojrzeć, ale nie mogę. To jest zbyt erotyczne. Powinno być zakazane!"
Cholera! Te myśli zawsze sprawiają, ze czuję takie ciepło w brzuchu. Ale kiedy myślę, ze zrobiłam to z gościem, który jest teraz tak czuły jak drewniana kłoda, ze nawet nie chce mi się żyć.
- Idę spać. - oznajmiam, bo mam już tego wszystkiego po dziurki w nosie.

Budzą mnie promienie zbyt jasnego słońca jak na grudzień. Już jutro sylwester. Ale dziś nie. Dziś sprzątasz dom Ross'a, bo mu obiecałaś. Boże jaka ja głupia!
- Jane! - ktoś krzyczy za drzwiami, Jasna cholera, która godzina, ze rodzice są w domu? Ale... to nie jest głos mamy... 
O nie!
 JJ! Nie, nie, nie, nie, nie. 
- Ross... - szepczę do chłopaka i lekko nim potrząsam.
- Co jest? - blondyn się przeciąga i spogląda na mnie swoimi brązowymi oczami.
- JJ tu jest... - Ross otwiera szeroko oczy. Też jest przerażony. Nie chce być widziany, półnagi u nikogo w łóżku. Zwłaszcza u mnie. - Nie ruszaj się... - szepczę mu do ucha. I znów to robimy. Erotyczne zagrania. - Nie odzywaj się, a nawet nie oddychaj... - Wstaję z łóżka. Nakładam na siebie bluzę i czarne getry. Otwieram drzwi na tyle wąsko, żeby nie było widać Ross'a.
- Jane? Myślałam, ze Cie nie ma. - patrzy się na mnie ze zdziwieniem. ma lekko podkrążone oczy. Chyba dużo piła.
- Jestem. Wczoraj wyszłam wcześniej. Było mi źle. Za dużo osób.
- Dobrze, ze wyszłaś. Byłam dziś rano z Drake'em na kawie i... nie chciałabyś widzieć jego domu.
- Co jest?
- Cóż... dom nie wygląda tak źle, przynajmniej dla mnie, ale jego rodzice zamówili ekipę sprzątającą. Chyba są wściekli.
- No chyba na pewno. Umm... JJ wybacz mi, ale mama kazała mi posprzątać cały dom, więc nie mogę gadać i...
- Spoko - uśmiecha się, ale widzę jej podejrzany wzrok. - Drake na mnie czeka. na dole. To... pa.
- Pa. - nasłuchuję jej kroków, a po chwili trzasku zamykanych drzwi.

- Ej kasanowo! - uśmiecham się widząc jak TERAZ próbuje zasłonić się kołdrą. - Twoi rodzice zamówili ekipę sprzątającą. Nie wiesz może czemu?
- Nie... A no tak! - chłopak uderza się w głowę - Dzisiaj mamy nagrywać tą nową piosenkę i do tego zacząć nagrywać do niej teledysk. Nie wiem czemu dwie rzeczy w jeden dzień i jak mamy się w ogóle wyrobić, no ale nie ja ustalam zasady.
- Choć raz! Ej... cholera! Zostawiłam u ciebie mój sweterek, który miałam w kurtce. Musiał mi wypaść czy coś... 
- No to wracamy razem. - cho-le-ra!

- ROSS! - widzę jak jego mama krzyczy na niego już z odległości dwóch kilometrów, ale mina jej łagodnieje, kiedy widzi mnie idącą obok niego. Pewnie nie chce się zachowywać jak jakaś szalona wariatka. 
- Dzień dobry.- uśmiecham się. - Przepraszam, ale zapomniałam wziąć sweterka wczoraj i dlatego dziś po niego przyszłam. Czy mogę...? - wskazuję na dom, a mama Ross'a kiwa głową.
Boże... tragedia. W całym domu potwornie śmierdzi i nie da się oddychać. Cała podłoga zawalona jest śmieciami. Cholera gdzie ten sweter!?

- Jane! - Ross wchodzi po jakiś 20 minutach od rozpoczęcia moich poszukiwań.
- JESZCE NIE ZNALAZŁAM SWETRA! - krzyczę podenerwowana, bo ledwo da się tutaj znaleźć podłogę.
- Nie o to chodzi. Pamiętasz jak Ci dziś mówiłem o tej piosence i o teledysku. - kiwam głową. - Aktorka, która miała w nim grać się wycofała, a nikogo na dziś nie znajdziemy. Zastąpisz ją?

____________________________________________________________
 Omg już od dawna planowąłam, zeby Jane wystąpiła w HUMOY JESLI W OGÓLE WYSTĄPI...
co ja? wiadomo, ze tak.

Ale najważniejsze jest dla mnie teraz to:
Kto lubi się bawić w montażystę i  w ogóle filmowca, bo:
Kiedyś wiem, ze Jowita zrobiła takie coś, ze ludzie robili dla niej zwiastuny bloga no i... ja zrobiłam, ale nie podobają mi sie dwa cholerne cięcia, których niestety nie mogę usunąć ( w muzyce)
No, ale na początku jest Brandon tak to jest dokładnie Brandon z zakładki bohaterowie w rzeczywistosci jest to Christian Fortune kiedyś moja obsesja. No a dziewczyna to aktorka z mojego fav (jednego z ulub w sumie) "Pierwszy raz" niektóre momenty lubie, ale nie te głupie cięcia muzyki grrrr....
Może ktoś chciałby dla mnie zrobić taki zwiastun? :D zawsze mi sie coś takiego podobało
https://www.youtube.com/watch?v=nZ9vTUFkij4

niedziela, 23 listopada 2014

One Shot

Na podstawie "50 twarzy Grey'a"

Budzę się. Kurczę. Znów siedzę na tej nudnej konferencji na temat obrony praw zwierząt wodnych w zakażonej części oceanu indyjskiego. Uwielbiam zwierzęta, ale wciąż twierdzę, że głupie, zbyt długo trwające debaty nic im nie dają. Spoglądam na zegarek. Piętnasta... cudownie! Muszę iść na zakupy do "Flekua", a gość specjalny dzisiejszego spotkania jeszcze się nie pojawił. Spoglądam na Antoniego, który jest tak samo zadowolony jak ja. W przeciwieństwie do mnie on ma już rodzinę, dziecko i o wiele wyższą posadę ode mnie jednak nadal jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi.
- I co o tym myślisz? - pyta się mnie kobieta siedząca po mojej lewej stronie.
- Na temat? - chyba się trochę pogubiłam o czym mówi profesor Jan Krasko.
- Jest pani dziennikarką, a nie słucha pani konferencji? Kto panią zatrudnił?
- Mój szef. - syczę zdezaprobowana, a kobieta widząc moją nienawiść w oczach odwraca się do swojej koleżanki.
- Dzisiejsze dziennikarstwo kuleje. Nie chcę wiedzieć co będzie za kilka lat... - chcę już jej odpowiedzieć, ale przerywa mi prowadzący posiedzenie.
- Panie i panowie. Nasza konferencja niedługo dobiegnie końca i zostaną podjęte decyzje na temat oczyszczenia morza indyjskiego, ale najpierw chciałbym usłyszeć ostatnią opinię na ten temat. Gorąco przedstawiam prezesa i założyciela firmy Lynch Holdings Enterprise Company - Ross Lynch!
W sali rozbrzmiewają oklaski. Nie wiedziałam, że gościem specjalnym jest prezes jednej z największych korporacji na świecie. Co on robi na zwykłej pogadance o zwierzętach?
Widzę go. Wchodzi tym swoim nonszalanckim krokiem na scenę olśniewając ją swoim uśmiechem. ma na sobie czarny garnitur, który przyzdobił szarym krawatem. No, nieźle panie Lynch. Umie się pan zaprezentować, ale co dalej. Z tego co wiem ma on około 25 lat i dokładnie na tyle wygląda. Choć nie... ten jego uśmiech jest uśmiechem siedemnastolatka. ale w jego mimice twarzy da się wyczytać tą nieprzyjemną surowość. Lynch delikatnie macha ramionami i spogląda na publiczność. Jego wzrok pada na mnie Na tą nic nieznaczącą dziennikarkę, która rozwaliła się na krześle, jakby nic jej nie obchodziło. ale kiedy tylko brąz jego oczu zaczyna wwiercać się we mnie, poprawiam się skruszona, jak uczennica złapana na paleniu nielegalnie za szkołą.
Podaje rękę prowadzącemu i staje za mównicą.
- Tak, szczerze mówiąc to nie chciałem dziś tu przychodzić. - śmieje się, a po chwili cała publiczność jak zahipnotyzowana odpowiada mu tym samym. - Ale teraz myślę, że błędem byłoby tu nie przychodzić - wypowiada te słowa patrząc się na mnie. Na jego twarzy pojawia się szelmowski uśmiech, a w ciemnych oczach, zbyt jasny błysk.

Konferencja kończy się szybko. Prezes Lynch wypowiedział tylko kilka słów na temat zwierząt morskich. A może wydawało mi się tylko, ze było ich kilka?
Teraz wiem tylko, ze jestem zdenerwowana, ponieważ deszcz leje niesamowicie, a ci wszyscy debile wychodzący z konferencji ukradli mi z przed nosa wszystkie taksówki. A mieszkając w nowym Jorku można być pewnym, ze następna będzie dopiero za godzinę.
- Lena! - krzyczę do przyjaciółki przez telefon. - Dasz radę po mnie przyjechać?
- Przykro mi, ale własnie zostałam wezwana, więc nie mogę! - i po chwili słyszę już tylko głuchy sygnał. UGRH! Jest mi zimno, jestem zła i znudzona! A to tego mam już całe mokre włosy.
- Uch! Przepraszam... - zirytowana wpadam na jakiegoś mężczyznę, który właśnie wsiada do sportowego Lamborghini.
- Nic się nie stało. - o mój Boże! To Lynch. Z tym swoim cudnym uśmiechem. - Widziałem panią na konferencji. Pani jest...
- Nikim ważnym...

"Ross eyes"
Nikt ważny. Co za mało dostojne poczucie humoru. Ale ta blondynka jest ładna. Nawet bardzo. Tylko denerwuje mnie to, że cudowne złote włosy upina w jakiś niepozornie nieudany kok, a zgrabne ciało kryje pod bezkształtnym swetrem.
- Musi być pani kimś ważnym, skoro uczestniczyła pani w takiej konferencji, panno...
- Christina Balla. Jestem z Węgier, ale matka była angielką. Dziennikarka wydawnictwa "Qruell".
- Doskonała firma, jednak nie znajduje się pod moją opieką. - Jeszcze..., ale zważając na Ciebie Christino mógłbym się poważnie nad tym zastanowić. - Dlaczego, nie pojechała pani jeszcze do domu?
- Ukradziono mi wszystkie taksówki, a moja przyjaciółka jest na nocnej zmienia. Do tego zorientowałam się, że zapomniałam wziąć kluczy, bo myślałam, ze zostanie w domu. - och. Zrządzenie losu? czy po prostu zwykła nieuwaga? - Może zaproponuję pani jedną rzecz.
- Słucham uważnie. - blondynka przygryza wargę. czemu jeszcze nie zwróciłem uwagi na jej pełne usta. Są cholernie duże, ale i naturalne. Wyobrażam sobie ją jak leży na stole kuchennym, a czarny bicz pociera się o jej kobiecość. Przestań Lynch! Ile masz lat? 16? O nie! Czasy dzieciństwa się skończyły. Teraz jesteś prezesem, który nie musi sobie o tym wszystkim marzyć... może to mieć.
- Może przenocuję panią u mnie? Mam dość dużo pokoi.
- W to nie wątpię. - zakłada kosmyk blond włosów za ucho, znów przygryzając wargę. Mój kutas reaguje. Cholera!
- Zapraszam! - szybko biorę ją do samochodu, żeby nie zobaczyła mojej "reakcji" - Od jak dawna jesteś dziennikarką?
- Dopiero skończyłam studia, a teraz mnie wysyłają na konferencje dla próby. - Och w to nie wątpię. Żadna porządna i rozchwytywana dziennikarka, nie ubierze się w ten sposób na ważne spotkanie. Kto ja w ogóle zatrudnił?
- Panie Lynch?
- Tak, Worty?
- Jesteśmy na miejscu.
- Dziękuję. - otwieram drzwi i pomagam wyjść pannie Balla. Jest w szoku. Oooo tak! Otwórz bardziej te usteczka. Dobrze, że jest w  szoku. To sprawia, ze mam nad nią jakąś kontrolę. A ja lubię mieć kontrolę.

"Christina eyes"
Jego dom... To mnie trochę przerosło. Trochę? Widzę jak się uśmiecha. Jak wodzi za mną wzrokiem. Czyżbym mu się podobała? Nie... po co siebie okłamuję. Może mieć każda, a wziąłby stażystkę z jakiegoś podrzędnego wydawnictwa?
- Zapraszam panno Balla. Niech się pani czuje jak u siebie.
Wchodzę do jego domu. jest nowocześnie urządzony. Surowy. Nie ma tu nic z prawdziwego rodzinnego domu. Jest tu chłodno.
- Kayla? - pan lynch krzyczy, a po chwili pojawia się w rogu salonu niewiele starsza od nas kobieta. ma przyjazną minę. Chyba tylko ona sprawia, ze ten dom ma jakąś cieplejszą duszę.
- Tak, panie Lynch?
- Przygotuj nam kolację. Panno Bella, lubi pani kurczaka? - pyta się, a ja kiwam głową zapatrzona w obrazy.

"Ross eyes"
Cholera! Czy ta blondynka mogłaby się odwrócić i patrzeć się na mnie. Nie lubię lekceważenia, a ona definitywnie to teraz robi.
- Piękne obrazy. - mówi z zachwytem. Tak obrazy są ładne, ale ty pod ostrzałem mojego bicza na pewno jesteś lepsza. Lynch!
- Miejski malarz. Kiedyś przechodziłem ulicą i niezmiernie mi się spodobały.
- Myślałam, ze kupuje pan tylko od wielkich artystów.
- Nie nazwisko czyni  z człowieka wielką istotę, ale czyny, panno Balle.
-  Tacy ludzie zwyczajność zmieniają w nadzwyczajność. - trafne spostrzeżenie. Jak na początkującą dziennikarkę jest bystra. - Przepraszam na chwilę. - wychodzę zirytowany dzwonkiem telefonu. - Rich? Tak, tak zajmę się towarem z Sudanu jutro. Teraz nie mam czasu. - szybko wracam do salonu, ale panny Balle już nie widzę.
- Kayla? Gdzie jest Christiana?
- Przepraszam panie Lynch, ale nie wiem.

"Christiana eyes"
Poszłam poszukać łazienki,a le jego dom a tyle drzwi, ze jestem pewna, ze znajdę ja za jakieś 10 lat. Wchodzę w pierwsze drzwi. Jego sypialnia. Nawet w sypialni kolory są surowe. Nie mogłabym tu żyć. Otwieram jeszcze wiele drzwi, ale żadne nie okazują się łazienką.
Łapię za klamkę następnych drzwi. Ale w przeciwieństwie do tamtych ta klamka jest złota, a pozostałe były w odcieniu piaskowca. Dlaczego?
Lekko uchylam drzwi i powoli wślizguję się do środka.
Pokój jest... czy to  w ogóle pokój? czerwone ściany, przyciemnione światło. Na środku pomieszczenia stoi niebywale wielkie łóżko. Ale nie ma na nim pościeli tylko czerwone atłasowe prześcieradło.
Po lewej stoi jakaś szafka. Podchodzę do niej i otwieram pierwszą szufladę. Opaski na oczy?
Z prawej strony widzę jeden wieszak pełen biczy, pejczy. Wszystkie skórzane.
- Panno Balle? - słyszę jak na korytarzy woła mnie Lynch. No nie. - Christiana? - wchodzi do pokoju. I tak stoimy. Ja i on jesteśmy zszokowani postawą rzeczy, że jestem prawie pewna, ze nawet nie oddychamy.
- Ymmm... szukałam łazienki... - chcę go ominąć, ale jakoś stopy nie chcą się ruszyć z miejsca.
- Pozwól, ze ci wyjaśnię. - dobrze. Siadam na atłasowym pokryciu. I chociaż są to jedyne ciepłe kolory w tym domu i tak czuję się tu jak na Antarktydzie.
- Jestem. To pokój, w którym. - chyba nie umie dobrać słów. - Jestem kimś w rodzaju Pana. Wybieram sobie co jakiś czas Uległe. Nawet mi dobrze z tym, ze to odkryłaś, bo byłabyś świetną uległą. To co? - patrzy się na mnie, zdejmując krawat i zawiązując mi go na oczach. - Chcesz zagrać?


________________________________________________________________________________
Generalnie streściłam wam początek Grey'a, ale trochę pozmieniałam- po prostu chciałam wam zaostrzyć smak przed następnym rozdziałem


sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 61

Wstaję z podłogi. Jestem w lekkim szoku, ale jakoś próbuję sobie to wytłumaczyć. Ross jest pijany. Tylko tyle. On się tak bawi... Ja też mogę.
- Jane? - widzę jak JJ wchodzi do pokoju i patrzy się na mnie zaskoczona. - Wszystko okej?
- Tak. - uśmiecham się. - Wszystko jest idealnie.

Impreza trwa. Dom Ross'a wygląda jak pobojowisko, ale mu chyba to nie przeszkadza. Widzę jak sięga po kolejny kieliszek wódki. Wygląda okropnie. Niby ma ten swój amerykański uśmieszek, ale nic mu to nie daje przy niemożliwie podkrążonych oczach, spoconych włosach i alkoholowym oddechu. Jak ja się cieszę, że jeszcze nie piłam.
Dobra. Krok po kroku przechodzę przez korytarz pełen ludzi, aż w końcu dostaję się do drzwi i wychodzę na świeże powietrze. Po chwili na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Zimno... okropnie zimno. Siadam na ogrodowym fotelu, który stoi na tarasie. Gdyby nie myśl, ze tam w środku prowadzi się jakieś spustoszenie byłby to całkiem przyjemny wieczór.
Na ławce obok fotela leży jakiś koc. Szybko się nim nakrywam. Mam ochotę już stad iść, ale obiecałam JJ, ze zabiorę się z nią, wiec nie mam wyboru jak tylko przeczekać. Po chwili widzę jak otwierają się drzwi od domu.
- Zaraz wracam!!! - ktoś dosłownie "wrzeszczy". Ross...
Widzę jak chłopak ledwo stojąc na nogach podchodzi do mnie. Skąd wie gdzie dokąd poszłam?
- Odsuń się. - tak szczerze to chce mi się z niego śmiać.
- Idziesz popływać?
- Jest zimno! Odbiło ci?
- Basen mamy podgrzewany. Woda jest gorąca. - uśmiecha się wyciągając rękę. I choć jest pijany, na twarzy znów ma swój "trzeźwo" powalający uśmiech. Łapię go za rękę.
- Ale nie mam stroju. - niepewnie się zatrzymuję.
- To pokaż cycki. - śmieje się.
- Pomarz sobie. - odpowiadam mu tym samym.

Zatrzymuję się przy krawędzi basenu, nico dalej od Ross'a bo jestem prawie pewna, że miał na celu wrzucić mnie do wody i sobie pójść. Bezczel.
Moje obcasy lądują na podłodze razem z sukienką. Jak ja się cieszę że mam na sobie wodoodporny makijaż, choć i tak jestem pewna, ze spłynie mi jak tylko znajdę się pod wodą.
- O cho-le-ra. - odwracam się w stronę Ross'a przerażona jego krzykiem. - Nie przestaniesz mnie zaskakiwać...
- Wskakujemy? - pytam czując na sobie jego rozbierające spojrzenie. Zakładam kosmyk włosów za ucho. Po chwili widzę jak chłopak wskakuje do wody.
Woda jest ciepła. Czuję jak delikatnie opatula moje ciało. Spokojnie płynę pod wodą. Przyjemna cisza. Taka jest najlepsza.
Czuję na sobie czyjeś ręce. Ross. Jego ręce też są ciepłe. Szybko jednak odpływam i wychodzę na powierzchnie, by nabrać trochę powietrza. Natychmiast jednak wracam pod wodę i podpływam do Ross'a. Pod wodą blondyn zaczyna się wygłupiać, a mnie to rozśmiesza. Wiem, że alkohol sprawia, ze ludzie zachowują się inaczej, ale myślałam, ze nawet to nie sprawi, ze Ross będzie słodki. A teraz... jest. Znów muszę nabrać powietrza i myślę, ze Ross też, bo powoli robi się czerwony. Jeden szybki wdech i znów jesteśmy pod wodą. ale teraz jest inaczej. Ross już się nie wygłupia tylko patrzy na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami. Znów pożera mnie wzrokiem...
Ale ta cisza zaczyna mnie przytłaczać, a może to znów brak powietrza.

Opieram się o ścianę basenu, a Ross staje obok mnie.
- Co za noc! - mówi sam do siebie. - Mogę już legalnie pić, tańczyła dla mnie blondyna i teraz pływam sobie z tobą, nie przejmując się stanem mojego domu. Idealnie. - O mój Boże! On gada trzy po trzy. - A...ale wiesz co? Podobasz mi się w tej bieliźnie. Seksowna jesteś. Zawsze byłaś... choć nie! Wtedy kiedy ubierałaś się jak chłopak. Wtedy nie. I do tego byłaś bardziej uprzedzona. Teraz jest lepiej. - jego ton głosu tak mnie śmieszy, że nie jestem w stanie skupić się na czym on mówi.
- To co? Jeszce raz pod wodę?

Znów ta cisza. Ale cisza leczy duszę. Uśmiecham się. Zmysłowo wodzę wzrokiem za blondynem, który robi dosłownie to samo ze mną. Taka filmowa chwila zwolnienia i znów się uśmiecham.
I znów go pożądam, co jest niemożliwe... bo jestem trzeźwa.

Wychodzimy z wody i chłopak podaje mi ręcznik. Jak na pijanego gościa jest dość ogarnięty.
- Dzięki. - super. Teraz muszę albo szybko znaleźć suszarkę w jego domu, albo zostać tutaj, aż do czasu kiedy moje włosy wyschną. Decyduję się na suszarkę. Ubieram sukienkę na mokrą bieliznę i idę za blondynem.
To co widzę jest... okropne. Dom jest zdemolowany, pijani ludzie leżą na podłodze lub szaleją. Jest koszmarnie. Nie mogę dopatrzyć sie JJ, wiec to znaczy, ze albo poszła beze mnie, albo pieprzy sie gdzieś na górze z Drakem. Nie obchodzi mnie to.
- Ross? - patrzę się. na blondyna, który jest przerażony stanem rzeczy. Może lepiej stad wyjść. Biorę blondyna pod ramię.
- Co robisz? - pyta się wściekły.
- Zabieram Cię stąd! - krzyczę ciągnąc go za jego umięśnioną łapę. - I tak teraz nic tu nie zrobisz!
Blondyn zszokowany da mi się prowadzić. Choć raz.

Dochodzimy do mojego domu w dość szybkim tempie jak an moje szpile. Na całe szczęście mam już śpi. Zdejmuje obcasy, a Ross'owi każę udać się an górę. Chłopak ledwo wchodzi po schodach z powodu alkoholu, więc pomagam mu dostać się do mojego pokoju w miarę cicho. Sadzam go na łóżku, a sama idę przebrać się do łazienki.

- Wszystko okej? - pytam wracając do pokoju.
- Nie. Rodzice mnie zabiją. Nie wiem.
- Nie zabiją. Małe szkody.
- Małe? Połowa salonu jest zdemolowana!
- Ciszej! - uspokajam go. - Kiedy wracają?
- Pojutrze.
- Pomogę Ci to wszystko sprzątnąć. Damy radę.
- Serio? - jest zdziwiony, a ja potwierdzająco kiwam głową.
Szybko zgaszam światło, zamykam drzwi i kładę się obok niego. Znów mi jest zimno, wiec chcąc nie chcąc przytulam się do niego. On zawsze jest ciepły.
Nagle czuję jak jego dłoń powoli wędruje wzdłuż mojego ciała. Wszystkie moje mięśnie się napinają, kiedy jego ręka wodzi przy moim pępku. Coraz niżej, niżej. Nie chcę mu pozwolić, ale nie chcę też żeby przestał. To takie,,, zmysłowe, erotyczne? Cudowne...
Jego ręka przekracza granicę, i po chwili czuję jak pieści nią moją kobiecość. Muszę być cicho, ale ciężko jest przezwyciężyć odgłosy, które wydobywają się ze mnie przy każdym ruchu jego ręki.
- Przestań... - szepczę, bo już nie mogę tego wytrzymać.
- Kocham Cię. - nagle mówi, a ja zrywam się z łóżka i patrzę na niego zdziwiona.


_________________________________________________________________________________

Proszę komentujcie, ja wiem, ze pisze dla siebie zawsze to powtarzam, jednak komenty też są fajne ://

I mam prośbę, znaczy w sumie nie prośbę, ale obejrzyjcie filmik. Zrobiła go moja bff i moi koledzy i ich filmik zdobył pierwsze miejsce na sztuce wyboru. Według mnie jest świetny, bo trzeba nad nim trochę pomyślec.

https://www.youtube.com/watch?v=vCgxF5btbFI

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 60

"Party"
Święta były niesamowite. Dostałam mnóstwo prezentów, ale najbardziej ucieszyły mnie moje wymarzone buty i nowy komputer, bo stary raził mnie prądem. Od czasu "jemiołowego" spotkania nie gadałam z Ross'em, ale w końcu minęło tylko 5 dni.
Teraz siedzę przy oknie popijając kakao i zatracając się w "50 twarzach Grey'a". Co jak co, ale warto przeczytać. Niby książka o seksie! Powierzchowne gadanie ludzi, którzy słyszeli opinie mediów! Brednie.
"Chcę żeby twój świat zaczynał się i kończył na mnie". Christian! Czemu u mnie w mieście nie ma takiego Christiana Grey'a. Ja musiałam trafić na tlenionego bałwana, który - co prawda - też dużo myśli o seksie, ale Grey szanuje swoją kobietę. Ale ja nie jestem kobietą Ross'a. Szlag!
Po chwili widzę jak na dworze zaczyna mocno śnieżyć, ale się tym nie przejmuję. Czuję, że mama odgrzewa karpia z świąt, więc szybko zbiegam na dół. To cudowne, ze dostała jeden dzień wolnego i w końcu mogę z nią posiedzieć.
- Mmm... karp!
- Jane! - krzyczy na mnie kiedy paluchami sięgam po rybę - Weź sobie widelec! - upomina, a ja zdenerwowana wyciągam sztuciec z szuflady. - To co? Opowiesz jak tam było w szpitalu? U dzieci? - racja. Przecież jeszcze nie opowiadałam mamie nic o tym co się stało, bo ona wiecznie pracuje!
- Dobrze. Spotkałam Ross'a z rodzeństwem. Wiesz... tego blondyna z mojej klasy.
- Tego co zrobił dziecko tej biednej Jessice?! - syczy.
- Mamo! To nie on! To... Brandon... - nagle zaczyna mi się robić gorąco.
- Brandon?! Ten twój Brandon?
- Tak. - ta rozmowa chyba się nie skończy. Zaraz zemdleje!
- To dziwne. Taki miły chłopak, myślałam, że mu na Tobie zależy.
- Stare dzieje. Niewarte wspominek.
- No trudno. - podsumowuje i chwile siedzimy w ciszy sącząc gorące napoje. - A właśnie! Przyszła poczta i jest coś do ciebie. - wskazuje na stolik do kawy gdzie leży kilka kopert. Szybko do niej podbiegam. Rachunek, rachunek, wygraj skuter, jest! Żółta koperta jest zaadresowana do mnie. Otwieram ją i szybko odczytuję.
"Impreza Ross'a Lyncha z okazji jego 21 urodzin godz. 18.00, Downstreet 23, 29.12.2014"
Co? Zaprosił mnie na urodziny, ale... chwila! 29 jest dzisiaj!
- Mamo! Od kiedy są te koperty w skrzynce?! - zdenerwowana krzyczę, a ona od razu dostaje piany w ustach.
- Nie wiem! To mój pierwszy wolny dzień od niepamiętnych czasów, a ty mi wypominasz, ze nie wyjęłam kopert!
- Wybacz. - prycham i szybko idę na górę. Co prawda do 18.00 mam jeszcze trzy godziny, ale nawet nie wiem kto tam idzie. A jeśli będę jedyną dziewczyną, a Ross i reszta tej jego ferajny będzie chciała mnie wykorzystać? Na samą myśl mam nieprzyjemne drgawki na plecach. Biorę do reki telefon i szybko dzwonię do JJ.
- Halo! JJ! Ciebie Ross też zaprosił na urodziny?
- Omg! Tak, ale nie chciałam Ci mówić.
- Czemu?
- Bo myślałam, ze ty nie zostałaś, a ja chcę tam iść, bo wiesz, Drake będzie, a dawno go nie widziałam i...
- ALE IDĘ!
- Na serio?!
- Czemu nie? Najem się za darmo, potańczę, pogadam ze znajomymi. Wcale nie muszę wszystkiego robić z Ross'em...
- Ale i tak się odstawisz! - prawie słyszę jak się uśmiecha przez telefon.
- Tak! BO MAM PRAWO! - zdenerwowana, ale jednocześnie rozśmieszona rzucam telefonem na łóżko.
Wyjmuję z szafki czerwoną bieliznę. Tak! Czerwoną, bo sukienkę również będę miała w tym kolorze. Nakładam na stopy japonki i owinięta w ręcznik udaję się do łazienki.
Woda powoli spływa mi najpierw po włosach, a później po plecach, aż dochodzi do skóry pośladków, która pod jej wpływem dostaje "gęsiej skórki". Szybko myję włosy i nakładam na nie odżywkę. Włosy zawijam w turban i zaczynam zakładać na siebie bieliznę. Łał... w tych gatkach wyglądam naprawdę seksownie. Zakładam stanik i jak na umór spada mi jedno ramiączko, które seksownie poprawiam. Po wyjściu z łazienki szybko biegnę przez korytarz, bo mama musiała, oczywiście, otworzyć okno.
Wyjmuję biały lakier i nakładam na paznokcie po dwie warstwy. Boże... czemu ten lakier tak wolno schnie!?
Gdy wreszcie się doczekałam, szybko biegnę wysuszyć włosy, bo lokówka, którą włączyłam milion lat temu zaraz spali mi łózko.
Perfekcyjnie! Kiedy loki są już gotowe, spryskuję je toną lakieru. Maluję idealne kreski, a rzęsy tuszuję maskarą. Jeszcze tylko...sukienka. Kupiłam ja kiedyś w dość drogim sklepie, ale nigdy nie miałam odwagi by ją założyć. Ma zbyt wycięty dekolt i jest za krótka, ale myślę że wyglądam w niej wspaniale. Nigdy nie byłam skromna.
Godzina, godzina...? Mam tylko pół godziny? Boże jak ten czas płynie! Na nogi nakładam czerwone szpilki. Zmarznę! Oj zmarznę!
Szybko zakładam płaszcz i zanim mama zdąży wynurzyć się z kuchni, ja rzucam krótkie "PA!" i wybiegam z domu. Ledwo utrzymuję kontrolę na nogach... bo te szpilki są zabójcze.
Na imprezę docieram równo o 18.00. Już słyszę muzykę, która zapewne ogłuszy mnie po 5 minutach od wejścia.
Po przekroczeniu drzwi widzę wielkie straty w domu, ale w końcu to nie moja posiadłość, wiec mogę się wyluzować, choć będzie ciężko, bo jest tutaj tyle ludzi, że nie da się oddychać.
- Jane! - słyszę za sobą krzyk JJ, która już stoi u boku Drake'a.
- Hej! - uśmiecham się do niej. - Drake. - skinam głową.
- Jane. - odpowiada mi równie chłodno. - Wiesz chciałem Cię wysłać do Ross'a, ale on Cię chyba zauważył. - wskazuje palcem na postać, która chyba już od dłuższego czasu ma otwartą buzię. Ross szybko się jednak otrząsa i w zaskakującym tempie podbiega do nas. Do mnie. Bo dziwnym trafem Drake i JJ się ulotnili.
- Jane? Wyglądasz... łał. - chwilę stoimy w milczeniu i, aż czuję, że moje policzki przybierają kolor sukienki. - Prawie mi to przypomina ten czas, kiedy pierwszy raz zobaczyłem Cię w takich ciuchach, ale teraz... wyglądasz... - ale nie kończy, bo jakiś kumpel łapie go za ramię.
- Ross, striptizerki przyszły! - Co? A no tak. Ross osiąga pełnomożność czy jakoś tak...? Pełnoletni jest, ale teraz może na legalu robić wszystko. Nie wiem czy striptizerki też są od 21 lat, ale... to i tak dziwne.
Chłopacy sadzają Ross na jakimś specjalnym siedzeniu i jakaś blondyna z wielkimi cycami siada na nim okrakiem i zaczyna wykonywać jakiś dziki taniec. Myślałam, że mnie to zaboli, ale jednak mnie to śmieszy, bo to jest chyba drugi raz, kiedy Ross ma tak zagubioną minę. Po chwili się jednak odnajduje i w rytm muzyki wszyscy zaczynają klaskać i ja również. Jednak po tym całym tańcu w pomieszczeniu zaczyna się robić duszno, a ja muszę odsapnąć. Wymykam się na górę do jego pokoju i siadam przy biurku. Niechcący dotykam jakiejś kartki, która jest zapisana słowami. To piosenka. O MÓJ BOŻE! To jest to, co pisał razem ze mną. No, ja tam dodałam jakieś linijki. Cichutko zaczynam sobie śpiewać, aż w końcu idę na pełen wokal i w tym samym momencie do pokoju wchodzi Ross.
Cholera!
- Ej! Niezły wokal, czy mogłabyś jeszcze raz zaśpiewać. - uśmiecha się, a ja niepewnie zaczynam nucić. - To będzie świetna melodia. - rzuca telefon na łóżko, a po chwili sam się na nim kładzie.
- Nagrałeś to?
- Tak. Ale to nieważne. Czemu sobie poszłaś?
- Duszno mi się zrobiło.
- Aaa. Ale wiesz... teraz jesteśmy w moim pokoju... sami. Jak za starych, dobrych lat. - chcę już szybko biec do wyjścia, ale chłopak zagradza mi drogę. - Mam dziś urodziny..., a ty wyglądasz tak wulgarnie w tej sukience.
- Co proszę?
- Erotycznie, seksownie... wszystko. Dawno nie widziałem twoich cycków. Może pokażesz je teraz?
- Wal się.
- Kusząca propozycja, ale nie lubię samowystarczalności. Jakbyś powiedziała "wal mię" to bym się zgodził. - blondyn niebezpiecznie łapie mnie za nadgarstki, a w oczach ma swój błysk podniecenia.
- Myślałam, ze już dorosłeś.
- Dorosłem, ale ja też myślałem, ze mnie polubiłaś...
- Polubiłam, ale kiedy udajesz takiego maczo-mena to... - ale nie udaje mi się dokończyć, bo blondyn jednym ruchem się obraca, a ja przywieram do drzwi.
- Nadal taka wygadana?
- Jedzie od Ciebie alkoholem. Odsuń się!
- Teraz mogę legalnie pić. Nikt mi tego nie zabroni. Nawet ty. - uśmiecha się, a ja powoli mdleję kiedy jego oddech dociera do mojego nosa.
- Jesteś pijany. - mruczę niespokojnie, odwracając głowę na bok. - Zostaw mnie... - szepczę i próbuję się wyszarpać. - Zostaw. - Jezus! Niech on przestanie mnie tak mocno ściskać.
Nagle jego usta wpajają się w moje, a jego język zaczyna tańczyć z moim. Próbuję się wyrwać. Jest pijany. Coraz mocniej zaciska mi nadgarstki. Chcę jakoś odwrócić głowę, ale jego usta zawsze znajdą moje. Kiedy w końcu puszcza moje wargi, spogląda mi w oczy.
Po raz pierwszy w tych jego ciemnych oczach nie widzę nic. Puste. Pijane. Żałosne,
- Dzięki. - prycha. Jednym ruchem odpycha mnie od drzwi, tak, ze prawie upadam na podłogę.
Kiedy blondyn opuszcza pokój, ja siadam na ziemi, chowając głowę pomiędzy kolana.
"Chcę żeby twój świat zaczynał się i kończył na mnie".

_____________________________________________________________

Omg. Końcówkę sama polubiłam, w ogóle ten rozdział jest spoko. Lubię go :D
Pozdrawiam - chora Sylka.
A wiecie co mnie najbardziej śmieszy :D kiedy mówicie, ze Jane czasami was wkurza, albo że czasami jej nie lubicie. Bo Jane posiada praktycznie wszystkie moje cechy i kilka własnych.
Kocham was <3

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 59

- Wesołych Świąt! - krzyczy moja mama rozdając wszystkim pierniki domowej roboty. Babcie rozmawiają o problemach trzeciego świata, dziadkowie razem z moim ojcem i wujkami znów zostali pochłonięci rozmową o polityce i bankach. A ja siedzę z Chrisem w internecie. Nie mam bladego pojęcia z kim on pisze, ale ja czatuję z JJ. Od czasu jej "planu" pogodziłyśmy się. Trochę to trwało, ale po kilku tygodniach jej latania za mną, zgodziłam się jej wybaczyć.
ME: No weź...
JJ: No dobra. Ej, a  w ogóle idziesz dziś do tych szpitali, do tych dzieci.
ME: Nom. Idę. A ty?
JJ: Sorki, ale tak za bardzo to nie mogę, wiesz... jest moja daleka kuzynka i matka kazała mi zostać, więc...
ME: Dobra pójdę z Chrisem -.-
Zdenerwowana odkładam telefon. Cholera! Myślałam, ze razem z JJ będę mogła sobie pochodzić, pogadać... ale nie! Ona musiała posłuchać się mamy i zostać z kuzynką...
- Jane! Christian! - moja mama woła nas z dołu. Czas na świąteczny posiłek. Schodząc na dół prawie wywalam się na schodach przez te szpile, a na szczęście Chris łapie mnie w ostatnim momencie. 
- Dzięki.
- Wiesz co? Mógłbym Cię wyśmiać, ale pamiętam Cię jako taką... chłopczycę. Teraz jest lepiej.
- Dzięki. - uśmiecham się.
- To przez seks z Ross'em? - chcę już walnąć Chrisa, ale w drzwiach pojawia się moja ciotka
- Jaki seks z Ross'em? - pyta oparta o ścianę, mając na sobie ten poczciwy uśmieszek.
- Co? Powiedziałem SER. Mam ochotę na sernik z ROZMARYNEM. - uśmiecha się zmieszany.
- No oczywiście! Tylko, ze rozmarynu nie używa się do ciast, więc...
- Chodźcie! - dzięki mamo! 
Idziemy do salonu, Szybko dzielimy się opłatkiem i zasiadamy do stołu. Zostałam posadzona między babcią, a wujkiem. Świetny zestaw! Babcia zacznie się pytać o szkołę, a wujek stroić jakieś śmieszne żarty.
- I jak tam, wnusio? Opowiadaj! Jak w szkole? - mówiłam? Mówiłam!
- W porządku. oceny dobre, ludzie też fajni.
- A masz jakiegoś kawalera? - Ulubione pytanie babć! Kawaler... Kawaler...
I tu się pojawia pytanie czy mam trzech, czy nie mam żadnego...
Brandon.
Nadal mam z nim świetny kontakt, ale... boli mnie to, ze nie taki jak kiedyś. Czasami dzwoni do mnie, pyta się o wszystko, ale od kiedy Jessica mu wybaczyła i jest z nią szczęśliwy - to boli. Obserwowanie kogoś kogo kochałaś z kimś kogo nienawidziłaś jest łamiącym serce widokiem.
Jason.
Jedyny chłopak, który Cię zawsze w pełni szanował, a ty go zwyczajnie olałaś Jane. Idiotka!
Tleniony bałwan.
Tak naprawdę to... teraz jesteśmy dobrymi kolegami. On nadal jest jakimś zacofanym i napuszonym neandertalczykiem, ale przynajmniej mnie AŻ TAK nie obraża.
- Nie, babciu, nie mam. mam dobrego kolegę, ale...
- Jak am na imię? Ten twój Brandon?
- Nie Brandon teraz ma... wyjechał. - jakby babcia dowiedziała się, ze ma wpadkowe dziecko, to bym do jutra jej wszystkiego nie opowiedziała, a do tego musiałabym uwzględnić mnie i Ross'a w dość erotycznej sytuacji.
- To szkoda; miły chłopak. Więc? 
- Co?
- Jane! Musisz wychodzić! - Jezus mama dziś drugi raz ratuje mi życie.
- Pa babciu!
Szybko nakładam na siebie kurtkę i ciągnę za sobą Chrisa, który wcina jeszcze pierożka.
- Hej!
- Idziemy! - krzyczę i podaję mu kurtkę.
- Gdzie? - pyta się, kiedy juz znajdujemy się na ulicy.
- JJ nie może iść ze mną do szpitala, to biorę ciebie.
- A po co tam idziemy?
- Do chorych dzieci. Wiesz, one też obchodzą święta. - upominam go, a on wytyka język.

Do szpitala docieramy 20 minut po wyjściu. W recepcji meldujemy się i razem z grupką innych osób ruszamy do pierwszej sali. Zanim wejdziemy słyszę jednak piosenkę, którą na pewno znam. Nie!

- "Give me one more chance". - słyszę wchodząc do sali. Przy łóżku widzę Ross'a i resztę jego rodzeństwa. Blondyn się odwraca i widząc mnie lekko się uśmiecha.
- Cześć jesteśmy ze specjalnej organizacji i mamy dla was prezenty! - krzyczy członek naszej ekipy i z wielkiego worka wyciąga prezenty dla każdego z dzieci. Po chwili rozchodzimy się po szpitalu do różnych sal, by tam pospędzać, choć trochę czasu z dziećmi.
- Hej! - Ross łapie mnie za rękę, a ja ponownie tracę równowagę na obcasach i ląduję mu w ramionach.
- Cholera! Czemu zawsze ty?!
- Taki już nas los, taka nasza chwila.
- To brzmi jak słowa jakieś piosenki.
- Bo chyba są, ale nie jestem pewien... - i robi tą swoją "zamyśloną" minę, której tak rzadko używa.
- Ej, ja już skończyłam, swój obchód. Idziesz? - pytam się i wskazuję na drzwi.
- Dobra...? - chłopak mruży oczy. Jest to chyba pierwszy raz kiedy mu coś zaproponowałam.

Na dworze jest strasznie chłodno, ale da się wytrzymać. Idziemy koło siebie w ciszy. Ja nie mam ochoty się odzywać, ale on:
- Jak święta? Co dostałaś?
- Jeszcze nic. Uciekłam po tym jak babcia spytała się czy mam jakiegoś "kawalera".
- I co powiedziałaś?
- Że nie mam. - uśmiecham się.
- A ty coś dostałeś?
- Nową gitarę, skarpety od Rockiego i słodycze i w ogóle pełno, ale wiesz co? - uśmiecha się do mnie zatrzymując się. - Ode mnie możesz dostać pierwszy prezent!
Co on do cholery znów sobie upodobał? Wyjmuje coś malutkiego z kieszeni i powoli zawiesza mi nad głowa uśmiechając się przy tym. JEMIOŁA! O mój Boże! I co ja mam zrobić? No tak całowałam się z nim nie raz, inne rzeczy też robiłam NIE RAZ.
- No chodź. -  mówi. No nie! Ma na sobie ten amerykański uśmiech, po którym chyba każdy mdleje.
Zbliżam się do niego i... lekko cmokam go w policzek, po czym szybko uciekam kilka kroków od niego.
- Na razie, wesołych świąt! - macham mu na pożegnanie i odwracam się w swoją stronę. - Tleniony pajacu. - dodaję sama do siebie uśmiechając się.


_________________________________________________________________________________

Łeb mnie boli. Żal. W ogóle nie znoszę świata. Teraz w końcu mam zawody, a ja leże z bolącym uchem i głową :/ życie jest niesprawiedliwe. Az mi się nie chciało sprawdzać błędów ze złosci wiec PRZEPRASZAM.
PS. Ogladnijcie sobie bajkę "sklep dla samobójców" :D
Polecam 4 godziny nimfomanki dla każdego kto lubi filmy "dramat" "filozofia" "poezja", ale jest trudny i dla wielu nudny... :?
:)

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 58



Obudziłam się około 3.00. Ross'a nie było obok mnie. Rozglądnęłam się po pokoju i zauważyłam, ze siedzi przy biurku i gryzmoli coś na kartce.
- Co robisz? - zapytałam, a blondyn podskoczył na krześle. - Haha! - zaśmiałam się, a chłopak spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Piszę...
- Piosenkę?
- No. Raczej nic do szkoły.
- To oczywiste. - wstaję z łóżka i podchodzę do niego. - Powiedziałaś co powiedziałaś. Kiedy słowa ranią ciężko jest nie zapomnieć. Ale coś w mojej głowie nie chce się 'zresetować'. Nie możesz jeszcze zrezygnować z nas. Nie, wo-oh... I? Co dalej?
- Jakbym wiedział to bym napisał! To jest do bani! - Ross bierze kartkę do ręki i już zamierza ją podrzeć, ale ja szybko ją przechwytuję.
- Nie. To jest dobre, ale być może nie na pisanie o 3 nad ranem. Czekaj...może... Twoja miłość była taka prawdziwa. - podaję mu kartkę. - I?
- Może być, tylko co dalej? - pyta, a ja przyglądam się jego tablicy ze zdjęciami. Łał! Ross wygląda na tych fotografiach prawdziwiej... naturalniej - Już mam. - szepnął, a ja przeczytałam wers o jakimś "polu magnetycznym". - Ale teraz znów ma pustkę. - syknął i zaczął stukać długopisem po swoim kroczu.
- Hej, hej, hej, hej, hej! Spokojnie z tym długopisem. - uśmiecham się do niego. - Pozwól mu odsapnąć.
- Mam! - złapał długopis w rękę i zaczął pisać. - Pierwsza zwrotka. Resztę zostawię Rocky'emu. Rzucił kartkę w bok i po chwili rzucił się na łóżko. - Chodź do mnie!
- Chyba śnisz.
- Nie. Ale zaraz zasnę. Chyba, że zajmiesz się nim. - mówi pokazując na krocze.
- Ty się lecz na głowę, bo chyba zbyt mało snu Cię ogłupia.
- Nie czemu? Kiedyś mi TO zrobiłaś.
- No ej! - uśmiecham się. - Byłam pijana, no! - pajac.
- Pijana czy nie, fakt faktem. No chodź! - rozkłada ręce, a ja z udawaną niechęcią wpadam w jego ramiona. Czasami ten bałwan umie być spoko. Przytulam się do niego. Czuję jego żel pod prysznic. Jest niesamowity. Łącząc się z ciepłem jego ciała tworzy odurzającą mieszankę. Wkładam nos w jego szyję, a on powoli obraca mnie na plecy. Ja pytam się co to ma być, co to ma znaczyć? Nigdy w życiu sobie tego nie wybaczę. Jego nos najpierw muska mi usta, a później zatapiamy się w pocałunkach. Ross próbuję włożyć mi rękę pod koszulkę, ale w porę się otrząsam.
- Co my robimy? Zostaw!
- Całujemy się? - odpowiada sarkazmem.
- A nie powinniśmy.
- Czemu niby? Ja przecież...
- "Robię zawsze co chcę" - tak słyszałam to - przewracam oczami.
- Naprawdę nie chcesz? - Ross przelizuje wargi i delikatnie podnosi prawą brew. Cholera.
- Niezmiernie kusisz, ale...
- "Ale nie chcę całować się z tlenionym pajacem" - tak ja też to słyszałem, ale... czy to coś złego?
- Z tobą wszystko jest złe.
- O, nie, nie, nie, nie, nie... ze mną wszystko jest niegrzeczne.
- No racja. Ale ja nie jestem taka niegrzeczna jak ty, więc...
- Więc może się rozkręcisz?
- Nie.
- A co boisz się?
- Nie i nie prowokuj mnie! - grożę mu palcem.
- Dobra. Ja idę spać. - zarzuca na siebie kołdrę i odwraca się w stronę okna. Kładę się obok niego. Kurcze... ignorancja tak głupio wpływa na psychikę człowieka, ze masz ochotę zrobić wszystko, by dana osoba, nie była już na ciebie obrażona. Ale niestety inteligencja jakoś ratuje mnie z opresji.

Nad ranem promienie słońca rażą moje powieki i szybko wstaje z łóżka. Ross'a znów nie ma. Pewnie je śniadanie, a ja też czuję się mega głodna. Ubieram na siebie jakąś jego koszulkę, która sięga mi do kolan. Jestem prawie pewna, ze będzie się z ze mnie śmiać.

- Cześć! - Rydel wita mnie z uśmiechem kiedy schodzę po schodach. - Uważaj Ross będzie zły, to jego ulubiona koszulka.
- Naprawdę?
- Nie, ale często ją nosi, aż przesiąkła jego perfumami. - Rydel odwraca się, a ja od razu, wącham rzecz. Rzeczywiście pachnie jak on. Jeszcze ktoś pomyśli, ze jesteśmy razem, Zwłaszcza JJ. JJ! Boże, przez to, ze przytulałam się do Ross'a zapomniałam o niej. Łzy momentalnie pojawiają mi się w kącikach zielonych oczu. Lecę szybko do pokoju Ross'a i zdejmuje jego koszulkę. Dokładnie w tym momencie chłopak wchodzi do pokoju. Ma na sobie tylko ręcznik, który zwisa mu z bioder, a ja stoję w samym staniku. Mięśnie na jego brzuchu napinają się pod wpływem skompromitowania.  Ale nie obchodzi mnie to! Najważniejsza jest teraz JJ! Kolejna porcja łez napływa mi do oczu. Ross przedostaje się przez bajzel w swoim pokoju i łapie mnie za ramiona.
- Płaczesz? - nie, kurde, oczy mi się pocą!
- Nie... - mówię przez noc przecierając oczy rękawem. Ross przytula mnie, tak mocno, a jednak tak lekko jak to możliwe. Wtulam nos w jego pierś, która pachnie podobnie jak jego koszulka.
- Lubię, gdy przytulasz się do mnie półnaga. - uśmiecha się flirciarsko.
- Nawzajem pajacu. - uśmiecham się przez łzy. - Ale muszę iść.
- Do JJ?
- Ym... nie. Do domu pewnie rodzice mnie szukają. - jasne, że do JJ tleniony bałwanie.
- No okej... - widać, ze nie jest przekonany, ale jest też zbyt zapatrzony w siebie, by skumać, ze kłamię. Pociągam nosem tak mocno, ze po chwili cała pierś mi się trzęsie.
Zabieram resztę swoich rzeczy z podłogi. Coraz bardziej chce mi się płakać. Chcę już wyjsć z pokoju, ale Ross się do mnie odzywa.
- Ona żyje.
- Skąd wiesz?
- Czuje. Nie no dobra, tak serio to dzwoniłem do szpitala i wszystko ok.
- No okej.
Wychodzę z jego domu i od razu kieruję się do szpitala.

Na recepcji pytam się, gdzie JJ ma pokój. Na szczęście nie muszę długo szukać, bo jest na tym samym piętrze.
- Mogę? - pytam się lekarza, który akurat opuszczał salę.
- A kim pani jest?
- Siostrą.
- No dobrze. - kłania mi się i wychodzi zostawiając mnie z JJ.
Wygląda dobrze. Nie ma już śladów krwi. Ma tylko głowę owiniętą bandażem.
- I jak tam?
- Dobrze. - odpowiada mi uśmiechnięta. - Nic mnie już nie boli.
- A co się właściwie stało. Zgasło światło i... co?
- Ludzie zaczęli biegać i jak wybiegliśmy na dwór, to ktoś mnie popchnął i rozbiłam sobie głowę. Cała historia. - kończy, a ja przytulam ją dość mocno... - Chwila... - o nie. - Ty nie perfumujesz się męskimi wodami o ile mi wiadomo. - zwęża oczy i o chwili klaszcze w dłonie. - Spałaś u Ross'a. Wiedziałam! Czyli wszystko poszło zgodnie z... - po chwili przerywa widząc mój wzrok.
- Zgodnie z czym?
- Niczym.
- JJ! Co ty wymyśliłaś? Gadaj!
- Ał! Moja głowa!
- Przestań udawać i gadaj. - mówię na skraju wytrzymałości.
- No bo... wymyśliłam z Violet, ze gdy zgasimy światło, to Ross na pewno wyratuje ciebie. Zaczęłyśmy krzyczeć i uciekać z wszystkimi, ale szybciej zamknęłyśmy drzwi od pokoju, do którego weszliście.
- Po pierwsze: skąd wiedziałaś, ze to wypali? Po drugie: żyjesz w jakimś filmie? Przestań nas swatać! Mam tego dosyć!
Wychodzę trzaskając drzwiami. Mam dosyć jej, tego Halloween, Ross'a.
Mam dosyć tego miasta!

_________________________________________________________________________________

Chcę serię 4!!!

poniedziałek, 27 października 2014

Zapowiedz sezonu 4 - Niegrzeczne wakacje

Słońce, plaża, wakacje! W końcu mam czas dla siebie i dla... nastolatków...
Tak jest! Dostałam prace w obozie poprawkowym dla młodych "przestępców".  W sumie, po prostu leniów, którzy nie zdali. Przynajmniej tak to nazywają.
Jest to coś w rodzaju szkoły letniej, ale młodzi uczą się tutaj tylko tych przedmiotów, z których nie zdali, albo są bezradni. No i jak na złość mi trafiła się matematyka... Czyli mam ful młodych osób na karku.
Ale nie to jest najgorsze...
Ross.
W końcu są to wakacje, więc mi przypadło uczenie ciężkiej i nudnej mamy, a mu... nauka muzyki.
Śpiewanie, tańczenie...
No ja wale! Gdzie tu sprawiedliwość? I jeszcze płacą nam po tyle samo...
Ale zdecydowanie najgorszą rzeczą jest to, że na obozie mamy pełno seksownych dziewczyn i chłopaków...
Seksowne laski...
NAUGHTY BOY wrócił!!!


niedziela, 26 października 2014

Rozdział 57

"Nie chciało mi się gadać z Ross'em jeszcze długi okres czasu. Czasami -  racja - zamieniliśmy dwa słowa, ale nic poza tym. Nie uczę go. Ale to już chyba od dawna. Teraz korki dostaje od jakieś nauczycielki. Odkąd tylko wyszłam ze szpitala, nasze oczy często się napotykały. Ale to tyle. Widziałam, jak czasami po prostu pragnie... pragnie? No dobra, może tylko chce pogadać, ale za każdym razem, gdy tylko się zbliżał robiłam swoją słynną kwaśną minę. 
Ale... jeden jedyny raz straciłam czujność. To było wtedy kiedy wyszłam ze szpitala:
Kiedy siedziałam na WF męska część naszej klasy grała w kosza. Nie miałam nawet najmniejszej ochoty na nich patrzeć, ale... zdjęli koszulki. Każda kropla potu tak seksownie spływała po jego opalonym ciele. Jego klatka w rytm niespokojnego oddechu... Cholera czy on musiał zdjąć koszulkę? Chwilka nieuwagi i już robię maślane oczka..."

A teraz? JJ właśnie tapiruje mi włosy, a ja zakładam welon. Po chwili na moich ramionach ląduje ramiączka od najpiękniejszej sukni ślubnej. Ale chwilę później ląduje na niej czarna i zielona farba.
Tak jest! Halloween!
- Wyglądasz super! - JJ uśmiecha się do mnie.
- Tak sobie... - patrze się na siebie w lustrze. Chyba wolałabym być kimś innym niż gnijącą panną młodą. - No nieważne! Nie mogę się doczekać. Violet podobno jest zakochana w Haloween, no ale w końcu mieszkała w Kanadzie obok najstraszniejszego domu strachów, tego wiesz... Nightmares Fear Factory. I się nauczyła się wszystkich tych technik. 
- Wiem. Chciałam tam pojechać, ale później się bałam, bo obejrzałam jakiś filmik. 
- Ja zawsze chciałam, ale później się tu przeprowadziłam i się pokomplikowało...
- Dobra, przestań wspominać! Chodźmy!
JJ ledwo schodzi w swoich butach na dół, ale ja też nie jestem lepsza. Czemu wybrałam takie szpile?

Idziemy ulicą prosto do "Night gate to hell" najstraszniejszego domu w naszym stanie. Dziwne jest to, ze jest tak blisko takiego małego miasteczka ulokowali takie coś.

- JJ! - Violet wita JJ, a chwilę później mnie. Jest przebrana niesamowicie. Coś a'la wróżka, ale o wiele mocniej... mroczniej.
Impreza jest niezła. trochę straszna atmosfera, no bo w końcu ten dom, nie jest jakiś dziecięcy.
I nagle zauważam coś co sprawia, ze robi mi się zimno.
Ross...
Dawno z nim nie gadałam i w sumie, nie czuję się jakoś gorzej, ale ubrał się tak...
Przebrał się z wampira. Ale takiego seksownego. Czarna marynarka, wysoko ułożone włosy i kły... no i dopełniające mroźne spojrzenie w oczach, która akurat ma na co dzień...
Nagle gaśnie światło. Super! Wspaniały żart jak na Halloween...

Ale coś jest nie tak... Ludzie zaczynają wrzeszczeć, jakby sie naprawdę bali. Zaczynają się popychać
i uciekać. Nie mam pojęcia o co chodzi, ale nagle czuję szarpnięcie w dole sukienki, miliony rąk na swoim ciele. Zaczynam krzyczeć i zasłaniać uszy. Ktoś szarpie mnie za rękę. Nic nie widzę, ale nagle krzyki stają się jakby stłumione, aż w końcu zupełnie cichną. Siedzę w jakimś ciemnym pokoju. Nie mam siły zdjąć rąk z uszu i otworzyć oczu, ale wiem, ze nie jestem tu sama. Zaczynam płakać.
- Nie rycz! - choć uszy mam nadal zasłonięte poznaje głos Ross'a. Powoli otwieram oczy. Ledwo go widzę, bo w pokoju nadal jest ciemno i jedyne, co go lekko oświetla to blask księżyca.
- Co się stało? - pytam uspokajając oddech.
- Nie wiem. Chyba korki wysiadły. Ludzie się przestraszyli i biegali w popłochu. Widziałem jak tam też wrzeszczysz, wiec szybko Cię tutaj wciągnąłem.
- Boże... czyli to były korki. Czułam na sobie jakieś tysiąc dłoni. Tak mnie obmacywały...
- Wolisz jak tylko moje to robią... - uśmiecha się, a ja wściekła prycham.
- Chyba tak, wiesz? - odpowiadam sarkazmem. - Wynośmy się stąd! Nic nie widzę! Gdzie są drzwi?
- Spokojnie nie gorączkuj się tak! - krzyczy, a ja szarpię za klamkę.
- Jak mam się nie gorączkować skoro drzwi są zamknięte!
- Co? - Ross podbiega do drzwi i je wyszarpuje! - Cholera jasna! Halo!!! - zaczyna w nie walić, ale po drugiej stronie nic nie słychać. Co się dzieje?
- Musimy jakoś wyjść! Ci ludzie nie mogli tak zniknąć!
- Wiem. Jest stąd wyjście...
- Gdzie?
- Tam są jakieś drzwi - Ross wskazuje na jakieś bardzo małe drzwiczki, trochę jak na wzrost Hobbita. Nie zauważyłam ich wcześniej.
- Może nie powinniśmy iść? Wiesz... nagle gaśnie światło, ludzie wrzeszczą, a po chwili nikogo nie ma! W horrorach źle się takie rzeczy kończą.
- Aha. To super, ale ja chcę stąd wyjść, a poza tym... To Halloween sweety! Tu się trzeba bać. To jak? Idziesz ze mną? - wyciąga do mnie rękę. Chwytam ją. Podnosi mnie z podłogi.
Idziemy w stronę małych drzwiczek.
- Pani przodem. - uśmiecha się.
- Bohater. - prycham z sarkazmem i prześlizguję się przez nie.
Po chwili znajduję się w jakimś strasznie dużym korytarzu oświetlonym pochodniami. Jej! Ten dom strachów jest cudowny! Po chwili Ross stoi koło mnie. Korytarz mnie przeraza pod jednym względem. Jest wąski i na końcu ma jedne drzwi. No ja...
Idziemy nim bardzo powoli. Jest mega długi. W końcu to dom strachu.
- Czemu nie chciałaś ze mną gadać jak wyszłaś ze szpitala? - o cholera. Tego się nie spodziewałam.
- I tak z naszych rozmów wynikały same kłótnie, więc...
- Chodzi o ta piosenkę? Po co wysłałaś JJ do mnie?
- Nie wysyłałam. Sama poszła jak ją przypadkowo zobaczyła.
- Ta piosenka nie była o tobie.
- To wiem. Była o dziewczynie, którą przeleciałeś jak wyszedłeś ode mnie ze szpitala...
- No tak... - widać, ze jest zażenowany. - Ale ja mogę posuwać kogo chcę.
- Nie, nie, no oczywiście, ze możesz. Nikt Ci nie zabronił i nie zabroni. - Tleniony pajac.
Dochodzimy do drzwi. Ross naciska na klamkę i powoli je otwiera. Cholera! Zejście do piwnicy.
- Nie zejdę tam!
- Chodź. - łapie mnie za rękę. Jest ciepła. I przyjemna w dotyku.
W piwnicy jest okropnie. wszędzie leży pełno sztucznych trupów, szczurów i kurz. Ale zdecydowanie najbardziej straszy mnie sztuczna Samara. Boże! Ja prawie ataku palpitacji dostałam, cokolwiek to jest.
Na końcu jednego z korytarzy piwniczki są kolejne drzwi. Ross je otwiera i cudem wychodzimy na zewnątrz. Spoglądam na dom cała zapłakana. Naprawdę, jestem przerażona. W domu jest ciemno i nikogo nie słychać. Jezu...
Idziemy z Ross'em na przód domu, ale coś przykuwa moja uwagę. Na krzakach leży kawałek czarnego siatkowanego materiału. JJ miała z podobnego zrobioną sukienkę. Nagle zaczynam krzyczeć, a Ross podbiega do mnie.

W krzakach widzę JJ z rozbitą głową. Klękam przy niej. Oddycha, ale jest nieprzytomna. Słyszę tylko jak Ross dzwoni na pogotowie. Z moich oczy ciekną łzy.
Po 5 minutach zabierają JJ na noszach, a od nas biorą dokumenty i pytają co się stało. Nie wiem co się stało, do jasnej cholery! Ratujcie JJ!
Po chwili widzę jak karetka odjeżdża,a ja siadam na trawie trzęsąc się z szoku i z zimna.
- Odprowadzę Cię do domu.
- Nie. - nikogo u mnie w domu nie ma, a po dzisiejszym dniu nie mam ochoty spać sama. - Mogę... mogę iść do ciebie?
- Jasne. - odpowiada beznamiętnie i bierze mnie za rękę podnosząc z trawy. - Obiecuję, ze nie będę nic robił... chyba - śmieje się, ale nie poprawia mi to humoru.

W domu jest jego całe rodzeństwo, które też już powracało z imprezy. Ross wszytko tłumaczy swoje siostrze, a blondynka bierze mnie pod ramię. Chyba miała na imię Rydel...
W swoim "przeróżowionym" pokoju daje mi piżamę i ręcznik. Szybko biorę prysznic i wchodzę do pokoju Ross'a. Blondyn brzdąka coś na gitarze, ale kiedy zauważa mnie w drzwiach szybko ją odkłada.
- Fajna. Co to za piosenka?
- Always. Nasz stary kawałek, ale czasami lubię sobie tak... pograć. Rydel przygotowała dla ciebie łóżko na dole.
- Dzięki. - mam ochotę wyjść z pokoju, ale coś... mnie zatrzymuje. - Mogę spać z tobą? - Ross krztusi się sokiem, który akurat pił. Trochę mnie to śmieszy.
- Okej? - wygląda jakbym nagle zaproponowała mu jakąś nieprzyzwoitą propozycje.
Kładę się pod kołdrą i próbuję zasnąć, Po niecałych 15 minutach Ross przychodzi świeżo umyty, pachnący jakimś bardzo męskim żelem. Gasi światło i sadowi się obok mnie, ale w bezpieczniej odległości. I bardzo dobrze. Chociaż w tym momencie mam ochotę się do niego przytulić. Bo jest mi zimno...

________________________________________________________________________________

Omg tak dawno nie pisałam, zę ten rozdział wydaje mi się tak drętwo napisany. Dobra, wiem muszę przestrać z słodkością i wrócić do Naughty, ale musiscie dać mi skończyc serie 3, a zacząć serię czwartą bo tam mam zaplanowane dużo ostrego i dużo zazdrości :D. Wiem! Ja też chce już pisać czwóreczke, ale niestety muszę dokończyć operę mydlaną zwaną serią 3

wtorek, 14 października 2014

Rozdział 56

- Coś nie tak? - pyta Brandon, o którym kompletnie zapomniałam.
- Nic. Przepraszam Cię, ale wolałabym teraz zostać sama. Chce iść spać.
- Na pewno?
- Tak. - macham ręką i na chwilę kładę się na poduszce. Tylko gdy słyszę trzask drzwi, ponownie rozwijam papierek. Czytam ta piosenkę, znowu i znowu i znowu. Rodzi się pytanie? O kim to jest? I czy ten papierek znalazł się przypadkiem czy może "specjalnie" go upuścił. Nie, to by było głupie...
Cóż kilka cytatów się zgadza i kilka niekoniecznie... Dobra, większość się zgadza, ale Ross od dawna nie mówił na mnie dziwka. Ale... może on napisał o tym naszym ostatnim "przypadku"...
Nieważne. Nie mam siły nad tym rozkminać.
Zmęczona kładę się spać i odpływam w błogi sen.
Drugiego dnia robią mi wiele badań, które wykańczają mnie do tego stopnia, ze gdy tylko puszczają mnie wolno, padam na poduszkę i idę spać.
Trzeci dzień - leżę. Z nudów po raz ósmy czytam Harry'ego Potter'a, ale ta cała magia znika, kiedy pomiędzy wersami książki, ciągle krąży mi słowo dziwka.
- Cholera! - rzucam książkę na półkę w tym samym momencie kiedy do pokoju wchodzi JJ.
- Jane? Wszystko okej? - powoli podchodzi do łóżka zachowując najwyższą ostrożność.
- Tak. - odpowiadam zmęczona.
- Co to? - O nie! JJ podnosi z podłogi piosenkę Ross'a. Kiedy ją czyta marszczą jej się brwi. - Kto to napisał?
- Ym... - nie chcę jej mówić. Przynajmniej nie teraz.
- Ross... - wściekła zgniata papier. - Ma przesrane! - JJ wybiega z pokoju, a ja nie zdążam jej zatrzymać. Cholera! Nie mogłam tego gdzieś schować? ale nie! Ja muszę walić książką o blat i przy okazji zrzucać wszystko z niego. Próbuję się jakoś to niej dodzwonić, ale na nic moje starania. Nie odbiera. No nic. Nie mogę wyjść, bo oni mnie zabiją. Wszystko w rękach JJ...


- Ross? - Rydel woła mnie z dołu. Jacie, czego ona znów chce? Czy ta blondyna nie może sobie sama z czymś poradzić? Ehh...
- Idę! - niechętnie podnoszę się z łóżka. Zakładam trampki, bo mam pewność, ze będzie kazała wynieść mi śmieci czy skoczyć do sklepu po jakieś badziewie. - Co... Jane? - w drzwiach widzę JJ. Co ona tu robi? Jest wściekła, a a ręku trzyma jakiś papierek. Odruchowo łapię się za kieszeń styłu spodni. O cholera!
- Ross? Możemy porozmawiać? - na twarzy ma ten wścibski uśmieszek, a moja twarz od razu nabiera wściekłego wyrazu.
- Jasne. - odpowiadam przez zaciśnięte zęby.
- Świetnie! - JJ wchodzi do domu, a zdziwiona Rydel zamyka za nią drzwi.
- Myślałem, ze pogadamy na dworze...
- To źle myślałeś. Porozmawiamy tutaj. W twoim pokoju. - mija mnie na schodach i delikatnie szepcze na ucho - Żebyś nie mógł mnie poobrażać jak to zwykle robisz. - i znów się uśmiecha. Zniechęcony idę za nią. Wchodzę do pokoju, a ona zamyka za mną drzwi.
- Więc... - siada na łóżku, a ja wpatruje się w jej każdy wygestykulowany ruch. Kurde... zapomniałem jakie ona ma super ciało. Cycki, tyłek... Ross! Pamiętaj jesteś wściekły i nieugięty, ale... musiała założyć bluzkę z dekoltem. - Gadaj... co to jest? - próbuję przechwycić kartkę, ale w rezultacie ja padam na łóżko, a ona szybko wstaje i zaczyna czytać.
- 'Nigdy nie pokocham Cie na tyle mocno, by Ci zaufać.Po prostu się spotkaliśmy i po prostu Cie wyruchałem". Śliczna piosenka, ale czy odpowiednia na zespół Disney'a. 
- Ona nie jest zespołu disney'a!
- Och, naprawdę? Austin? - złość ze mnie kipi jeszcze bardziej kiedy widzę jak ją to bawi.
- Naprawdę. - zachowaj zimną krew.
- Naprawdę? A do kogo ją napisałeś? Do Ally? - jeszcze chwila, a ściągnę z niej tą bluzkę siłą - Do kogo!
- Do nikogo...
- To po co dałeś ją Jane?! - jest wściekła...
- Nie dałem! Wypadła mi!
- No jeśli nawet ci wypadła to nie napisałeś jej od tak! O kim to jest!? Mów! Tylko po to tu przyszłam! Jane jest smutna, przez to...
- Jest? - przejmuję się tym?
- Tak. - prycha i wyczekująco tupie nogą. - O kim? - jej ton trochę zelżał, chyba po tym jak zauważyła, ze "niby" przejąłem się Jane.
- O dziewczynie.
- W to nie wątpię. - syczy.
- Którą znam...
- Nie możesz po prostu się przyznać, że jest o Jane?! - wybucha, co mnie nakręca do granic możliwości.
- Nie jest o Jane! Jest o dziewczynie, która wczoraj przeleciałem, bo miałem na to ochotę!
- Co zrobiłeś?
- Przeleciałem. Pieprzyłem. Ruchałem...
- Co?
- Dobrze, więc po angielsku: Uprawiałem z nią seks. Pasuje?
- Świnia! Bierz sobie tą piosenkę. - rzuca we mnie kartką papieru i trzaska drzwiami.
- JJ! - wychodzę z pokoju próbując ją zatrzymać. - Nie mów Jane!
- A niby czemu? Wiesz gdybyś naprawdę ją lubił to eee... - spogląda siew  oczy mojej siostry - nie zrobiłbyś tego jej. Cześć! - trzaska drzwiami. Super!
- Ross? - zagaduje mnie Rydel, ale ja nie mam na nic ochoty.
- Odwal się! - wbiegam do pokoju trzaskając drzwiami. Po raz kolejny chyba napiszę coś czego później będę żałował. Szybko wyrywam kartkę i zaczynam po niej gryzmolić.


Patrzę i głęboko zaglądam Ci w oczy 

Z każdym razem mój dotyk sięga coraz dalej
Gdy odchodzisz, błagam byś została
Wołam Cię po 2, 3 razy z rzędu.
Tak zabawną rzec usiłuję wytłumaczyć Ci,
Jak się czuję i tylko dumę mogę za to winić

Pięknie. Cudownie. Kolejna beznadziejna zwrotka. Ale ta przynajmniej umiałaby wszystko wytłumaczyć. Ale teraz Jane raczej nie będzie miała ochoty mnie widzieć.


- Jane! - JJ wpada wściekła, ale uśmiechnięta do sali. Kiedy jednak napotyka mój wzrok mina jej rzednie.
- Co jest? - marszczę brwi.
- Em...
- Wiesz o kim jest ta piosenka?
- No... no tak, ale...
- O mnie?
- Nie, nie o tobie... - o to nawet nieźle. Czyli Ross nie ma mnie za kompletną dziwkę. To nawet miłe... - Ale o dziewczynie...
- Tego nie trudno się domyślić - śmieję się.
- Którą przeleciał...
- To wiadome - nadal nie wiem o co jej chodzi.
- Wczoraj. - Nie.
- Aha. To fajnie.
- Nie jesteś wściekła?
- Nie. - trochę. - Może robić co chce, w końcu my się tylko "przyjaźnimy". Ważne, ze nie jestem owa "dziwką". Heh. - wcale nie jest mi do śmiechu.
- Wiesz co muszę lecieć, przepraszam. 
- Nie ma sprawy! Leć! - uśmiecham się do niej i po chwili słyszę już tylko masakrycznie denerwującą ciszę.
- Cześć skarbie? - moja mama wchodzi do sali co mnie bardzo dziwi. Pozwolili jej wyjść z pracy? - Płaczesz?

_________________________________________________________________________________
Pisany na szybko, ale oczywiście całkiem ok
Piosenka Beyonce - Crazy in Love, ale wersja z greya lepsza <3
nie sprawdząłam :/